Wizerunek z X wieku, potem przemalowywany, dziś w stanie szczątkowym wciąż jednak istnieje, można odwiedzić Eleusę w Galerii Faras w Muzeum Narodowym w Warszawie. Jak dziś na nią patrzeć? Ma wykłute oczy. Ikona budzi niepokój, wcale nie jest tylko zabytkiem, obrazem, znaleziskiem, kawałem starego tynku naklejonym na nowe podłoże. Czym jest i kim jest Eleusa?
Jest ikoną miłości, zawsze nią będzie. Nawet jeśli nie patrzy już pełnym czułości wzrokiem, który jej odebrano. Podobnie jak w baśni Hansa Christiana Andersena. Tej matce, przypomnijmy, Śmierć, pod postacią ubogiego staruszka odzianego w końską derkę, wykradła chore dziecko z kołyski. Matka rzuciła się w szaleńczą pogoń za Śmiercią i, pytając o drogę, po kolei oddawała napotkanym istotom wszystko, co miała najpiękniejszego.
„Wtedy przyszła nad wielkie jezioro, na którym nie było widać ani okrętu, ani żadnej łódki. Jezioro nie było tak zamarznięte, aby mogło ją utrzymać, ani tak płytkie, aby można było przez nie przebrnąć, a musiała przedostać się na drugi brzeg, jeżeli chciała znaleźć swoje dziecko; położyła się więc i chciała wypić jezioro, a to przecież niemożliwe dla człowieka. Ale zrozpaczona matka myślała, ze może jednak nastąpi cud.
– Nie, tak nic nie poradzisz – powiedziało jezioro – lepiej się pogódźmy! – Bardzo lubię zbierać perły, a twoje oczy są najczystszymi perłami, jakie widziałem. Wypłacz je dla mnie, to cię przewiozę na drugą stronę aż do wielkiej cieplarni, gdzie mieszka Śmierć i hoduje kwiaty i drzewa, a każde z nich jest życiem ludzkim.
– O czegoż ja nie oddam, byle tylko dostać się do mego dziecka! – powiedziała płacząca matka i zapłakała jeszcze bardziej, i oczy jej spłynęły na dno wody, i stały się dwiema kosztownymi perłami”.
Eleusa nie wypłakała swoich oczu, wykłuli je dzicy ludzie z nubijskiej pustyni, wyznawcy wierzeń, wedle których jej wizerunek z tulącym się Dzieciątkiem mógłby obrazić samego Boga. Co za nonsens!