Od blisko trzech dekad, gdy nadchodzi przełom października i listopada, Polacy zapadają w stan, który można zdefiniować jako zbiorowe rozdwojenie jaźni. Z jednej strony porządkują groby, żeby we Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny, modlitwą i myślami być ze zmarłymi. Z drugiej jednak niemało jest osób, które pod koniec października obchodzą Halloween.
Nie ma w tym nic zaskakującego. Polska otwierając się na świat po półwieczu realnego socjalizmu, nie oparła się amerykanizacji. Tym samym nad Wisłą zadomowiły się takie zjawiska jak Walentynki czy właśnie Halloween. Tak więc gdy dobiega kresu październik, również z niejednego okna w Polsce straszy wydrążona i od środka podświetlona dynia.
Jeśli jednak wśród Polaków takie praktyki spotykają się z krytyką, to głównym zarzutem nie jest to, że są one z importu. Antagoniści Halloween wskazują głównie na tkwiące w nich neopogańskie treści. Bo choć mamy tu do czynienia z elementami kultury masowej – w swoich założeniach przecież rozrywkowej (estetyka horroru!) – to mimo wszystko w tym przypadku kluczową rolę odgrywają rekwizyty starej, celtyckiej obrzędowości.
Na pierwszej linii frontu w walce z Halloween stają zatem między innymi duchowni katoliccy. Surowo przestrzegają oni przed nieświadomym oddawaniem czci demonom – czynnością interpretowaną także jako przecieranie szlaku dawnemu pogaństwu.
Czy jednak Stary Kontynent na przestrzeni dziejów rzeczywiście został skutecznie wyegzorcyzmowany i schrystianizowany? Na to pytanie postanowił poniekąd odpowiedzieć mediewista Łukasz Kozak w książce „Upiór. Historia naturalna”.
To pozycja niezwykła. I nie chodzi tylko o to, co pisze autor (a kreśli pasjonującą opowieść). Książka Kozaka jest edytorskim majstersztykiem (chapeau bas przed Fundacją „Evviva L’arte”). Uwagę przykuwają – a momentami nawet od lektury odciągają (co bynajmniej nie jest mankamentem) – ilustracje: mroczne, niesamowite obrazy współczesnej malarki Aleksandry Waliszewskiej. Jeden z nich zdobi twardą czarną skórzaną okładkę.