Felietony

Tyle nierozliczonych spraw

Rzecz jest o takich jak ów wyrzucony w czasie karnawału Solidarności naczelny, który dziś w swojej uczelnianej biografii – bo jest profesorem jednego z uniwersytetów, a jakże! – spokojnie sobie pisze, że był naczelnym „ITD”. No bo był! A że wyrzuconym przez własny zespół? I co z tego?

– Nigdy tego nie załatwiliście, zostawiliście nas z tym śmierdzącym bagażem, a teraz się dziwicie, że nas to już nie obchodzi – mówi młody profesor z rocznika, który nie podlega oświadczeniom lustracyjnym. Nie zajmował się roztrząsaniem życiorysów swoich poprzedników na uczelnianych stanowiskach, bo nie miał na to czasu: doktoraty, staże zagraniczne, wspólne projekty badawcze z kolegami z amerykańskich i europejskich uniwersytetów, zdobywanie pieniędzy, budowanie pozycji, stanowiska uczelniane i międzyuczelniane.

A teraz się okazuje, że umarł jakiś utytułowany naukowo starzec i do młodego profesora dotarło, że pojawiły się – gdzieś na antypodach jego życia – kontrowersje wokół pogrzebu: dlaczego starzec jest chowany z honorami, skoro czterdzieści lat temu, za Solidarności, został na jej żądanie pozbawiony wysokiej funkcji i musiał zwolnić biurko, bo – oględnie mówiąc – jako człowiek i rektor nie zachowywał się jak należy. – Skąd miałem o tym wiedzieć? – pyta młody profesor. – Skoro na uczelni wisiał jego portret i nikt nigdy nie kwestionował jego dorobku, a wręcz zapraszano go na niektóre posiedzenia. Żaden z moich profesorów też nie zadawał w tej sprawie żadnych pytań. Nawet żaden z członków Solidarności.

Pytanie jest zasadne: gdzie byli ci, którzy wiedzieli? Ci, którzy wtedy – w 1981 roku – domagali się odwołania owego starca? Pamiętali jego nagradzaną aktywność w strukturach PZPR, bo nie był on biernym i miernym realizatorem jej wytycznych, tylko ich ważnym współtwórcą. Pamiętali, jak szkodził ludziom. Gdzie więc byli?

– Łatwiej jest urządzać rocznicowe obchody stanu wojennego niż podejmować decyzje – mówi młody profesor. – Dlatego ich nie podejmowaliście. Dzisiaj ktoś się denerwuje o pogrzeb tego profesora, wczoraj były spory o pogrzeb jakiegoś biskupa z niejasną przeszłością, a jutro będą afery o zaszczyty dla innego starca, który was wszystkich robił na szaro i śmiał się z tego do końca życia. I co z tego, że się ukaże jeden, drugi czy piąty artykuł o przeszłości tego czy innego pana lub pani, skoro nic z niego nie wynika. Nic.

I dodaje, że kiedy był wczesnym nastolatkiem, w latach 90. XX wieku, w jego domu pojawiły się fotografie ofiar Grudnia ’70 – przyniósł je znajomy rodziców z Gdańska. – Były wstrząsające. Nigdy nie zapomniałem tych twarzy – mówi dziś. – Ale też nigdy się nie dowiedziałem, żeby winni ich śmierci zostali w jakikolwiek sposób ukarani. A zawsze słyszałem, że to była jedna z największych zbrodni komuny. Stanu wojennego nie pamiętam, ale pamiętam pogrzeb księdza Jerzego Popiełuszki, na który jechałem z mamą przez całe miasto w ścisku i wracałem z pieśnią w całym autobusie. I co? Zbrodnia na księdzu Popiełuszce też nie została do końca wyjaśniona.
3 maja 1982 roku. Pacyfikacja przez ZOMO demonstracji solidarnościowej na Rynku Starego Miasta w Warszawie. Fot. PAP/Teodor Walczak
W roku 1989 tacy jak ten młody profesor mieli po dziesięć – osiem – sześć – góra dwanaście lat. Nieco młodsi, więc dziś jeszcze nie profesorowie czy generałowie albo biskupi, ale już w blokach startowych, dopiero przychodzili na świat. I rzeczywiście, w większości nie mają czasu – ani zamiaru, ani powodu, ani ochoty – sprawdzać życiorysów swoich dobrze ponad sześćdziesięcioletnich szefów, dyrektorów, profesorów, biskupów, generałów, mistrzów.

I nie chodzi doprawdy o schowane, lepiej czy gorzej, szczegóły z akt IPN. Chodzi o to, co było jawne – a dziś jest starannie zamaskowane: na uczelni młodego profesora Solidarność na zebraniu założycielskim w 1980 roku zażądała, żeby minister odwołał rektora, ówdzie dyrektora załoga „wywiozła na taczkach” – jak się wtedy nazywała taka wymuszona przez naród dymisja – gdzie indziej po prostu nie wpuściła uznawanego za łajdaka szefa do zakładu, a w jeszcze innym miejscu zastrajkowała i wygrała. W ilu więc miastach i środowiskach dawnych zakładów pracy działy się takie rzeczy?


Opisałam dwie takie historie w „Alfabecie Solidarności” (wydanym w ubiegłym roku zbiorze felietonów różnych autorów opisujących szesnaście miesięcy naszego solidarnościowego karnawału, który został brutalnie zakończony przez władzę w cichą, śnieżną noc 13 grudnia).

W jednej z nich pośrednio uczestniczyłam – skoro Solidarność doprowadziła do tego, że rektor musiał ustąpić (bo w końcu nie został odwołany, tylko ustąpił), to doprowadziła też do wolnych wyborów nowego rektora – pierwszych wolnych wyborów w PRL! Była to wielka ogólnopolska sensacja, którą miałam okazję opisywać. Rektorem Politechniki Warszawskiej – 11 kwietnia 1981 – został prof. Władysław Findeisen i to on w czasie stanu wojennego bronił studentów i swoich pracowników przed jego restrykcjami. Do czasu oczywiście, bo w 1985 roku PZPR nie mogła tego zdzierżyć i go odwołali.

Wydarzenie, które miało skalę lotu na Księżyc

Dlaczego my – świadkowie tamtego czasu – upieramy się, że ta historia wciąż jest żywa?

zobacz więcej
W drugiej historii miałam własny udział: w „Tygodniku Studenckim ITD” „wyrzuciliśmy” redaktora naczelnego, domagając się od władzy zatwierdzenia naszej decyzji i jakże naiwnie wierząc w naszą samorządność. Dlaczego naiwnie? Bo partyjne komitety już trzymały w pogotowiu aktywistę, którego obsadziły na stanowisku, kiedy tylko w stanie wojennym pozwoliły niektórym tytułom prasowym wznowić działalność.

Ale mniejsza o aktywistę, nie w tym rzecz. Rzecz jest o takich jak ów wyrzucony naczelny, który dziś w swojej uczelnianej biografii – bo jest profesorem jednego z uniwersytetów, a jakże! – spokojnie sobie pisze, że był naczelnym „ITD”. No bo był! A że wyrzuconym przez własny zespół? I co z tego?

Zresztą aktywista i jego nowe środowisko hucznie obchodzili teraz rocznicę tego nieistniejącego od dawna tygodnika i zapewne – mogę się mylić, bo jednak mnie tam nie było – też nie wspominali o tym, że zespół wyrzucił naczelnego. Bo może jednak jest w tym coś wstydliwego, coś nad czym do końca nie zapanowali, nawet jeśli w 1982 roku z powrotem podnieśli buńczucznie głowy?

I może to choć trochę oznacza, że w przesłaniu poety, iż „spisane będą czyny i rozmowy” jest cień nadziei dla nas – jednak w gruncie rzeczy przegranych, z poczuciem niespełnionego wobec następnych pokoleń obowiązku, z ciężką myślą, że zawiedliśmy. Cień nadziei, że to się kiedyś poukłada?

– No, nie – racjonalizuje moje nadzieje redaktorka młodsza o pokolenie, jak ten młody profesor. – No nie, tego już się nie da po ludzku załatwić. To już tylko Pan Bóg może rozwiązać, a i to nie do końca. Bo przecież o umarłych nie mówi się „źle”, a jeśli nawet ktoś mówi o nich prawdę, to i tak nic z tego nie wyniknie.

– Barbara Sułek-Kowalska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Strajk w gmachu głównym Politechniki Warszawskiej. W marcu 1981 roku na wezwanie Solidarności w całym kraju odbył się powszechny 4-godzinny strajk ostrzegawczy w związku z kryzysem bydgoskim. Fot. PAP/Tomasz Prażmowski
Zobacz więcej
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pożegnanie z Tygodnikiem TVP
Władze Telewizji Polskiej zadecydowały o likwidacji naszego portalu.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Sprzeczne z Duchem i prawem
Co oznacza możliwość błogosławienia par osób tej samej płci? Kto się cieszy, a kto nie akceptuje?
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Autoportret
Andrzej Krauze dla Tygodnika TVP.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Totemy Mashy Gessen w wojnie kulturowej
Sama o sobie mówi: „queerowa, transpłciowa, żydowska osoba”.
Felietony wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Książki od Tygodnika TVP! Konkurs świąteczny
Co Was interesuje, o czych chcielibyście się dowiedzieć więcej?