O najnowszej historii Rosji krąży pewna legenda, która dzieli mijające trzydziestolecie na dwa okresy. W pierwszym z nich – w latach 1991-2000, za prezydentury Borysa Jelcyna, podejmowane były wysiłki, żeby Federację Rosyjską zdemokratyzować i tym samym upodobnić do Zachodu. Natomiast w drugim okresie – od roku 2000, czyli odkąd przywódcą tego państwa jest Władimir Putin, stacza się ono w odmęty autorytaryzmu.
Rzecz jasna to, co się stało 21 lat temu było w jakimś sensie przełomem. Schorowanego polityka, który coraz bardziej nie panował nad sytuacją zastąpił mocny człowiek mający za sobą służbę w sowieckim resorcie siłowym. Jednocześnie w świecie nastąpił olbrzymi wzrost cen na surowce energetyczne. A Rosji – jak wiadomo – dochód przynosi gospodarka ekstensywna, czyli sprzedaż ropy naftowej i gazu. Tak więc twarda ręka nowego prezydenta i korzystna koniunktura ekonomiczna okazały się tymi czynnikami, które sprawiły, iż w mniemaniu wielu Rosjan nastąpiła znacząca zmiana i to w dodatku na lepsze.
A jednak czasów Jelcyna nie należy oddzielać od epoki Putina. Są bowiem powody, dla których powinno się je traktować jako nierozdzielną całość. Cezura roku 2000 dotyczy świadomości mnóstwa ludzi, nie zaś obiektywnie rozpoznanego stanu rzeczy, czyli faktycznej polityki państwa rosyjskiego. Jeśli bowiem początek XXI wieku oznaczał coś nowego w dziejach Rosji, to był to po prostu kres złudzeń w głowach osób, które z rozpadem ZSRR wiązały rozmaite nadzieje.
Takie złudzenia żywi narrator wydanej w roku 2016 książki Siergieja Lebiediewa „Ludzie sierpnia”. Lata 90. to okres, w którym stopniowo one pryskają, a ów młody człowiek przechodząc przez kolejne trudne osobiste doświadczenia poznaje bolesną prawdę o swojej ojczyźnie.
Mamy tu zatem do czynienia z powieścią inicjacyjną. Jej tytuł odnosi się do tych Rosjan, którzy 30 lat temu byli przeświadczeni, że ich kraj uwolni się od mrocznej komunistycznej przeszłości i podąży ku świetlanej demokratycznej przyszłości.
To właśnie w sierpniu 1991 roku doszło do wiekopomnych wydarzeń, których rezultat do dziś w opozycyjnych liberalnych kręgach w Rosji bywa interpretowany jako mit założycielski projektu nowego państwa. Grupa aparatczyków z wiceprezydentem Związku Sowieckiego Giennadijem Janajewem przeprowadziła wówczas pucz chcąc powstrzymać krach imperium. To im się ostatecznie nie udało. Po ich klęsce ruszyły zaś procesy, które na pozór mogły zwiastować całkowite zerwanie z siedmioma dekadami ZSRR. Do rangi symbolu urosło usunięcie sprzed siedziby KGB na Placu Łubiańskim w Moskwie pomnika Feliksa Dzierżyńskiego (
o puczu Janajewa pisaliśmy w Tygodniku TVP).