Felietony

Wielka włóczęga plastikowej żółtej kaczuszki. Prawie 29 tysięcy polietylenowych stworzeń popłynęło przez morza i oceany

Chociaż padały ofiarą śrub okrętowych, łakomych orek i zbłąkanych, dryfujących po oceanie sieci, pierwsze kaczki, żaby i bobry zaczęły przybijać do brzegów Alaski już po niespełna roku. Kolejne lata przyniosły kaczą inwazję w Kanadzie i Kalifornii, pojedyncze sztuki odnajdywały się na Hawajach, w Australii, ba, w Peru!

To już trzydzieści lat, jak podczas sztormu, przy wychyłach na boki sięgających 55 stopni, tuzin kontenerów runął z wysoko zastawionego pokładu „Ever Laurel” wprost w zimne fale północnego Pacyfiku. Trzydzieści lat, odkąd – za sprawą tego wypadku – dokonał się przełom w oceanografii, zweryfikowano szereg tez o krążeniu prądów morskich i przekonano się, w dość sentymentalnych okolicznościach, o tym, że Ziemia jest jedna.

Fotografa przy tym nie było, kamery przemysłowe nie fotografowały jeszcze każdego metra ulicy i pokładu, armator udzielał informacji nader oszczędnie – więc możemy się tylko domyślać (przede wszystkim za sprawą Donovana Hohna, dziennikarza, który badaniu całej sprawy poświęcił kilka lat pracy), jak mógł wyglądać początek tej historii z lotu ptaka – powiedzmy, albatrosa, w połowie stycznia, na 44,7° szerokości północnej i 178,1 długości wschodniej, w pół drogi między Hongkongiem a przedmieściami Seattle.

Do Pacyfiku osunęło się tuzin kontenerów, nie wiemy, co było w pozostałych: komputery, marynarki, makaron? Z tego jednego – nie wiemy nawet, czy rozszczelnił się już w chwili upadku, czy dopiero opadając, na głębokości kilkuset metrów, pod rosnącym z każdą sekundą ciśnieniem – zaczęły wynurzać się na powierzchni, wyskakiwać jak korek, kartonowe, kolorowe pudełka. W falach sztormu karton rozmiękał błyskawicznie, na falach więc z każdą chwilą kołysało się więcej zabawek kąpielowych dla dzieci.


Kartonów było 7 200, w każdym mieścił się komplet czterech wodnych stworzeń: błękitny żółwik, zielona żaba, jaskrawoczerwony (najmniej wodny z tego kwartetu) bóbr oraz – oczywiście – jaskrawożółta kaczuszka. 7 200 kompletów, 28 800 polietylenowych stworzeń, ciśniętych „w środek pustki”. Niezatapialnych (odlane były na wtryskarce bez częstego u tego rodzaju zabawek otworku w podstawie, którym mogłyby nabierać wody). Niemal niezniszczalnych: elastyczny plastik, który wytrzymać ma ugryzienia ostrych, mlecznych zębów i kilkaset cyklów w zmywarce, nie kruszy się nawet po kilkunastu miesiącach. Łatwo widocznych: jak się okazało, nawet po kilku latach kąpieli zwierzęta zachowywały większość koloru.

Igła w stogu siana, wydawałoby się: czym jest 28 tysięcy plastikowych pływaków na ponad 150 mln kilometrów kwadratowych, które liczy sobie Pacyfik? Owszem, igła. Ale i jedna z największych próbek oceanograficznych, jakie kiedykolwiek wypuszczono. Zwykle badacze nie mogą sobie pozwolić (zarówno ze względów ekologicznych, jak i czysto finansowych) na wypuszczenie więcej niż tysiąca próbek (zazwyczaj specjalnie oznakowanych butelek) naraz. Tym razem było ich 28 razy więcej. Wszystkie jednakowej wagi, niezatapialne i zrzucone do morza w tym samym miejscu…

Nie była to oczywiście największa tego rodzaju „próbka komercyjna”: Curtis Ebbesmeyer, oceanograf, który na emeryturze zajął się badaniem prądów morskich, wykorzystując właśnie tego rodzaju wypadki, ze szczególnym wzruszeniem wspominał sztorm z roku 1990, w którym zatonął kontener z Tajwanu, zawierający 80 tysięcy par butów sportowych Nike.
Curtis Ebbesmeyer przepowiadał: po kilku latach część z nich wypłynie po drugiej, wschodniej stronie kontynentu na wody Atlantyku. I wypłynęły. Fot. By Rick Rickman - http://vos.noaa.gov/MWL/dec2001.pdf, Public Domain, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=3675306
Buty te, jak się okazuje, zachowują się w oceanie całkiem nieźle: amortyzujące „komory powietrzne” zapewniają im wyporność, sznurówki (buty w wodzie obracają się zwykle podeszwą w górę ze względów aerodynamicznych) falują niczym macki mątwy. But taki potrafi przepłynąć tysiące mil morskich, czego dowodzą zgromadzone przez oceanologa próbki: kilkadziesiąt adidasów z roku 1990, kilkanaście z wypadków w roku 1999, ponad 30 sandałków dziecięcych z roku 2000. Mnóstwo obiektów handlowych, przewożonych w kontenerach, świetnie zachowuje się w wodzie (Ebbesmeyer z nostalgią wspomina dawne telewizory i monitory, dryfujące z ekranem na powierzchni fal i kołyszącymi się w odmętach kablami), ale jednak – co żółw, to żółw, co kaczka, to kaczka.

Chociaż padały ofiarą śrub okrętowych, łakomych orek i zbłąkanych, dryfujących po oceanie sieci, pierwsze kaczki, żaby i bobry zaczęły przybijać do brzegów Alaski już po niespełna roku. Kolejne lata przyniosły kaczą inwazję w Kanadzie i Kalifornii, pojedyncze sztuki odnajdywały się na Hawajach, w Australii, ba, w Peru! O pomyłce nie mogło być mowy: odrzucono zwierzątka, które czmychnęły z innych kąpieli i kontenerów. Te, które runęły do morza z pokładu „Ever Laurel” miały wielocyfrowy nadruk z datą produkcji i numerem linii produkcyjnej.

Tomek i jego drużyna. Czyli bestsellery PRL, które przetrwały próbę czasu

Prawie 30 lat po śmierci Alfreda Szklarskiego ukazuje się 10. część kultowego cyklu – tym razem to podróż na Alaskę.

zobacz więcej
W kolejnych latach stały się bohaterkami wyobraźni masowej, przy czym po drodze doszło, jak zauważył Hohn, do nie lada metamorfozy: żółwie i żaby w setkach relacji prasowych zamieniły się w „kaczuszki”, o zbłąkanych kaczuszkach nakręciły film studia Disney’a, a Eric Carle, jeden z najwybitniejszych rysowników i autorów dla dzieci naszych czasów, zmarły w maju ubiegłym roku, stworzył bestseller „10 Little Yellow Ducks”. Bo gumowe kaczuszki, trochę nie wiedzieć czemu, ze swoim dziobem-jak-naszminkowanym i wielkimi oczami, są chyba najbardziej, prócz misiów, uwielbianymi zwierzętami-zabawkami.

Ta publicity kaczek sprzyjała poszukiwaniom Ebbesmeyera, który niezmordowanie karmił danymi o kolejnych znalezionych kaczkach komputerowy symulator prądów morskich OSCURS (Ocean Surface Current Simulator). Inne to były symulatory i inne komputery ćwierć wieku temu – ale równie potrzebne: to dzięki nim można przewidzieć nie tylko to, gdzie znajdą się szczątki kontenerów – mało co, prócz plastikowych kaczek, nadaje się do użytku po kilkunastu godzinach w morzu – lecz również, co ważniejsze, rozbitkowie.

Można było również przewidzieć, gdzie zawędrują zabawki z kontenera: setki z nich, niesione przewidywalnymi, powtarzalnymi sekwencjami prądów i wiatrów, dopłynąwszy do Alaski, cofnęły się trzy tysiące mil na zachód, do Japonii. Po czym, zatoczywszy jeszcze jeden gigantyczny krąg, trafiły w zimne nurty cieśniny Beringa – i zostały zamrożone w masach arktycznego lodu, nieprzerwanie sunącego w kierunku odwrotnym do wskazówek zegara, na wschód.

Niczym prorok, urodzony w 1943 roku oceanograf przepowiadał: po kilku latach część z nich wypłynie po drugiej, wschodniej stronie kontynentu na wody Atlantyku. I wypłynęły: pierwsze kaczki (i bobry, i bobry!) wtrącone do oceanu w 1992, zaczęły pojawiać się w roku 2004 na brzegach Nowej Anglii i Grenlandii; według niepotwierdzonych ostatecznie doniesień, w 2007 odnaleziono kilka sztuk z tej partii na wybrzeżu angielskim. Kto wie, czy jedna z nich nie wpłynie któregoś dnia na spokojne wody Mierzei Wiślanej?
Prawdopodobna trasa kaczej żeglugi. Fot. NordNordWest/Wikimedia
Patrzę na wyniki obliczeń programu OSCURS z zazdrością humanisty. Przy setkach nieprzewidywalnych zmiennych – orki, śruby, rybacy, wędkarze, utajnione manewry sowieckich i chińskich lotniskowców, spadające z nieba meteory i Bóg wie, co jeszcze – ocean Ebbesmeyera wydaje się przewidywalny niczym idealny wszechświat Newtona, w którym trajektorię ciśniętego w kosmosie jabłka można było wyliczyć tak idealnie, że uważny obserwator, zawisnąwszy w wiele lat później w odpowiednim punkcie orbity, złapałby je w wyciągniętą rękawicę niczym piłkę baseballową. Nigdy nie przewidzimy w podobny sposób szlaków ludzi, idei, armii ani książek. Wielka niewiadoma towarzyszy każdemu debiutowi, bitwie, w gruncie rzeczy każdym narodzinom: może to i lepiej.

A zarazem – jaka świetna metafora kryje się w historii kontenera, co zsunął się 30 lat temu z pokładu „Ever Laurel”! Losy grup ludzkich, które czas zdziesiątkował, skłócił i podzielił, zwykło się, do znużenia, przyrównywać do meandrującej i rozdzielającej się rzeki; czasem do dębu. „Kto pamięta, że to w końcu jedno i to samo drzewo?” – pyta Jacek Kaczmarski w poincie niezapomnianej „Naszej klasy”. Ale w gruncie rzeczy, czy oni wszyscy, którzy zaczynali razem i tak straszliwie się podzielili, rozdzielili – żołnierze Pierwszej Kadrowej, wychowankowie wileńskiego Gimnazjum króla Zygmunta Augusta, ludzie Solidarności, politycy III RP – nie są podobni błękitnym żółwiom, zielonym żabom, czerwonym bobrom i żółtym kaczuszkom, rozkołysanym na wodach wielkiego, czarnozielonego oceanu?

– Wojciech Stanisławski

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Te żółte gumowe kaczki nie pływają po oceanach, lecz cieszą dzieci w parku. Fot. Jeffrey Greenberg/Universal Images Group via Getty Images
Zobacz więcej
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pożegnanie z Tygodnikiem TVP
Władze Telewizji Polskiej zadecydowały o likwidacji naszego portalu.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Sprzeczne z Duchem i prawem
Co oznacza możliwość błogosławienia par osób tej samej płci? Kto się cieszy, a kto nie akceptuje?
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Autoportret
Andrzej Krauze dla Tygodnika TVP.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Totemy Mashy Gessen w wojnie kulturowej
Sama o sobie mówi: „queerowa, transpłciowa, żydowska osoba”.
Felietony wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Książki od Tygodnika TVP! Konkurs świąteczny
Co Was interesuje, o czych chcielibyście się dowiedzieć więcej?