To już trzydzieści lat, jak podczas sztormu, przy wychyłach na boki sięgających 55 stopni, tuzin kontenerów runął z wysoko zastawionego pokładu „Ever Laurel” wprost w zimne fale północnego Pacyfiku. Trzydzieści lat, odkąd – za sprawą tego wypadku – dokonał się przełom w oceanografii, zweryfikowano szereg tez o krążeniu prądów morskich i przekonano się, w dość sentymentalnych okolicznościach, o tym, że Ziemia jest jedna.
Fotografa przy tym nie było, kamery przemysłowe nie fotografowały jeszcze każdego metra ulicy i pokładu, armator udzielał informacji nader oszczędnie – więc możemy się tylko domyślać (przede wszystkim za sprawą Donovana Hohna, dziennikarza, który badaniu całej sprawy poświęcił kilka lat pracy), jak mógł wyglądać początek tej historii z lotu ptaka – powiedzmy, albatrosa, w połowie stycznia, na 44,7° szerokości północnej i 178,1 długości wschodniej, w pół drogi między Hongkongiem a przedmieściami Seattle.
Do Pacyfiku osunęło się tuzin kontenerów, nie wiemy, co było w pozostałych: komputery, marynarki, makaron? Z tego jednego – nie wiemy nawet, czy rozszczelnił się już w chwili upadku, czy dopiero opadając, na głębokości kilkuset metrów, pod rosnącym z każdą sekundą ciśnieniem – zaczęły wynurzać się na powierzchni, wyskakiwać jak korek, kartonowe, kolorowe pudełka. W falach sztormu karton rozmiękał błyskawicznie, na falach więc z każdą chwilą kołysało się więcej zabawek kąpielowych dla dzieci.
Kartonów było 7 200, w każdym mieścił się komplet czterech wodnych stworzeń: błękitny żółwik, zielona żaba, jaskrawoczerwony (najmniej wodny z tego kwartetu) bóbr oraz – oczywiście – jaskrawożółta kaczuszka. 7 200 kompletów, 28 800 polietylenowych stworzeń, ciśniętych „w środek pustki”. Niezatapialnych (odlane były na wtryskarce bez częstego u tego rodzaju zabawek otworku w podstawie, którym mogłyby nabierać wody). Niemal niezniszczalnych: elastyczny plastik, który wytrzymać ma ugryzienia ostrych, mlecznych zębów i kilkaset cyklów w zmywarce, nie kruszy się nawet po kilkunastu miesiącach. Łatwo widocznych: jak się okazało, nawet po kilku latach kąpieli zwierzęta zachowywały większość koloru.
Igła w stogu siana, wydawałoby się: czym jest 28 tysięcy plastikowych pływaków na ponad 150 mln kilometrów kwadratowych, które liczy sobie Pacyfik? Owszem, igła. Ale i jedna z największych próbek oceanograficznych, jakie kiedykolwiek wypuszczono. Zwykle badacze nie mogą sobie pozwolić (zarówno ze względów ekologicznych, jak i czysto finansowych) na wypuszczenie więcej niż tysiąca próbek (zazwyczaj specjalnie oznakowanych butelek) naraz. Tym razem było ich 28 razy więcej. Wszystkie jednakowej wagi, niezatapialne i zrzucone do morza w tym samym miejscu…
Nie była to oczywiście największa tego rodzaju „próbka komercyjna”: Curtis Ebbesmeyer, oceanograf, który na emeryturze zajął się badaniem prądów morskich, wykorzystując właśnie tego rodzaju wypadki, ze szczególnym wzruszeniem wspominał sztorm z roku 1990, w którym zatonął kontener z Tajwanu, zawierający 80 tysięcy par butów sportowych Nike.