Biorąc pod uwagę jednak dominujący na salonach europejskich dyskurs, nasuwa się wniosek, że Witkacy sytuował się – używając pewnego ideologicznego żargonu – po „złej stronie historii”. Wystarczy sięgnąć choćby po jego pisma filozoficzne.
Weźmy „Nowe formy w malarstwie i wynikające stąd nieporozumienia”. Czytamy w nich, że momentem przełomowym w dziejach świata okazała się rewolucja francuska, która obaliła władzę kierującej się kodeksem rycerskim szlachty i wywindowała powodowane żądzą zysku materialnego mieszczaństwo. To właśnie od przewrotu we Francji zaczął się proces „uspołecznienia” ludzi, przerabiania ich w ujednolicone masy (ten wątek kojarzy się z wyrastającymi z heglizmu koncepcjami „końca historii”, które w XX stuleciu wysunęli Alexandre Kojève i Francis Fukuyama).
Tyle że – zdaniem Witkiewicza – mieszczaństwo uległo złudzeniom, że da się naprawiać świat w sposób umiarkowany. Tymczasem rozpędzona machina dziejów podążyła w kierunku skrajnych rozwiązań. Dobitnie tego dowiodła rewolucja bolszewicka, która Witkacego przeraziła. A przyglądał się on jej z bliska – gdy się rozpoczęła, przebywał w Rosji (służył wówczas w Pawłowskim Pułku Gwardii).
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Mimo że Witkiewicz był krytykiem egalitarnych tendencji, to zarazem nie żywił naiwnej nostalgii za feudalną przeszłością. Niemniej szokująco może brzmieć cytat z innego jego tekstu – „Niemytych dusz”: „Marzyłem zawsze, że Hitler, ten bezsprzecznie jedyny naprawdę prócz Stalina z jajami facet w Europie, skondensowawszy siłę do maksimum zrobi czysto społecznego szpryngla, tzn. rewolucję, raczej transformację od góry, i zaprowadzi radykalnie socjalistyczny ustrój, tzn. naprawdę demokratyczny, bez zakłamań dotychczasowej demokracji, ustrój pozbawiony jednocześnie koszarowości i falansteryzmu. Ustrój, w którym będzie miejsce na to moje minimum własności: szczotkę do zębów, kobietę i domek z ogródkiem, a mimo to wyzysk jednych ludzi przez drugich i niewolnictwo będzie uniemożliwione. Niestety oczekiwanie to zawiodło. Będzie on na równi z innymi uciekać kiedyś jak tylu innych zamiast być błogosławionym przez wszystkich dobroczyńcą”.
Słowa te padły w roku 1936. Gdyby oceniać je wedle standardów debaty publicznej, z jakimi mamy do czynienia dziś w Polsce (choćby w trakcie dyskusji prowadzonych w serwisach społecznościowych), to Witkacemu należałoby przyprawić gębę nazisty. Po co bowiem wchodzić w jakieś niuanse? Wystarczy wyciągnąć jedno zdanie z kontekstu (to o „facecie z jajami”) i sprawa załatwiona.
A Witkiewicz rzecz jasna żadnym nazistą ani nawet faszystą nie był. Podążał własną ścieżką. Nie wykazywał odruchów stadnych. W swojej awersji do demokracji masowej wypatrywał silnych, wybitnych jednostek, które byłyby zdolne stawić czoła – jak to ujął w „Nowych formach w malarstwie…” – „zanikowi uczuć metafizycznych”. Poza tym znamienna jest jego – wyrażona w „Niemytych duszach” – opinia o antysemityzmie. Zjawisko to uważał za „coś nieludzkiego, a jako taktykę za krótkodystansowe głupstwo mogące mieć fatalne następstwo dla kultury polskiej”.