Wojna przeciw Ukrainie drastycznie weryfikuje rosyjską wersję „końca historii”
piątek,
21 października 2022
Dziś jest on wyłącznie przywilejem tych Rosjan, których nie objęła mobilizacja wojskowa, bądź którym udało się jej uniknąć. Dla tych, którzy zostali wysłani na front lub się do tego szykują, „koniec historii” to jedna wielka bujda.
Wbrew krążącej opinii, Fukuyamie w roku 1989 nie chodziło o to, że wraz z bankructwem ideologii komunistycznej i rysującym się na horyzoncie rozpadem Związku Sowieckiego świat wkroczył w erę powszechnej szczęśliwości. Natomiast myśliciel stwierdził, że samoświadomość ludzkości doszła do swoich krańców – to znaczy, że choć światem targają i będą targać różne turbulencje, to jednak rozpoznany został powszechny wzór porządku polityczno-społecznego.
Zdaniem Fukuyamy, tym wzorowym modelem jest zachodnia liberalna demokracja, która w imię ideałów rewolucji francuskiej – wolności, równości, braterstwa – niweluje odwieczny antagonistyczny podział na panów i niewolników. „Koniec historii” oznacza, że wraz z powszechnym zaspokojeniem potrzeby uznania, następuje przejście od egzystencji historycznej (walka) do egzystencji biologicznej (konsumpcja).
Bezalternatywność zachodniej liberalnej demokracji stała się na początku lat 90. XX wieku dogmatem w krajach dawnego bloku wschodniego. Propagowały go elity polityczne, które wprowadzały wiekopomne reformy. Nie inaczej było też w Rosji. Ci, którzy w polityce rosyjskiej kontestowali fukuyamowski paradygmat, sytuowali się w antyjelcynowskiej opozycji. Byli to reprezentanci „wielkomocarstwowego patriotyzmu” – komuniści i rozmaitej maści nacjonaliści.
Choć od projektu liberalnej demokracji w Rosji odchodził już w latach 90. sam Jelcyn, to jednak solidne przykręcenie śruby nastąpiło za prezydentury Władimira Putina. Ale właśnie wtedy mogło się wydawać, że Rosja wkroczyła w swój własny, specyficzny „koniec historii”, który jednak różni się od modelu wskazywanego przez Fukuyamę.
W przypadku tego kraju chodziłoby o przezwyciężenie sprzeczności i konfliktów rozdzierających go nie tylko w pierwszej dekadzie po upadku ideologii komunistycznej i krachu ZSRR, ale i w dużo szerszej perspektywie czasowej. Tak pojęty „koniec historii” oznaczałby dialektyczne zwieńczenie dramatu, jakim były dzieje Rosji. Żeby ono nastąpiło, w samoświadomości społeczeństwa rosyjskiego musiałaby zostać zawarta wiekuista zgoda między caratem a „dyktaturą proletariatu”, Europą a Azją, tradycjonalizmem moskiewskiego prawosławia a laicką nowoczesnością, i tak dalej.