W ten sposób bogata Holandia będzie płaciła ubogiemu Pakistanowi, choć oba kraje emitują mniej więcej tyle samo dwutlenku węgla (Pakistan nieco więcej), zaś Pakistan zwiększa swoje emisje dwudziestokrotnie szybciej niż Holandia. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby bogata Holandia po prostu pomagała biednemu Pakistanowi się rozwijać, ale najwyraźniej sama pomoc nie wystarcza i trzeba czegoś więcej: nazwania pomocy biedniejszym krajom „reparacjami” w imię „sprawiedliwości klimatycznej”, co sprawia, że wytwarzanie tego samego CO2 zyskuje zupełnie inne znaczenie moralne w zależności od tego, w jakim kraju zachodzi.
Pojęcie tego wymaga naprawdę delikatnego rozumu, aby użyć określenia pewnego Żyda z Liskowca, który tłumaczył swojej żonie sens udanej transakcji sprzedaży niejadalnej krowy na użytek 11. kompanii marszowej 91. pułku, w którym na Wielką Wojnę maszerował Szwejk.
Na marginesie warto jeszcze zauważyć, że utworzenie funduszu „reparacyjnego” w najmniejszym stopniu nie będzie zachęcało krajów korzystających z niego do zmniejszania emisji. Taki cel miało, przynajmniej w teorii, utworzenie przed dziesięciu laty przez kraje bogatej Północy stumiliardowego funduszu przeznaczonego na wprowadzanie nowych technologii energetycznych w krajach biednego Południa. Korzystanie z takiego funduszu miało cel, którego realizacja, znowu przynajmniej w teorii, miała doprowadzić do zmniejszenia globalnej emisji CO2.
A fundusz reparacyjny? Po prostu będzie używany na odbudowę po zniszczeniach. A emisje będą wzrastać. To znaczy te słuszne emisje, bo te niesłuszne maleją, a może odwrotnie, sam już nie wiem.
Na koniec coś naprawdę optymistycznego. Masa problemów poznawczo-semantycznych z „reparacjami klimatycznymi” będzie zapewne prowokowała krytykę, z którą trzeba się będzie jakoś uporać. Nie można przecież pozwolić na to, aby krytyka przekształciła się w jałowe krytykanctwo. Co to, to nie.
Nad Szarm el-Szejk zajaśniało więc światło z Waszyngtonu, a zaświecił je felietonista „The Washington Post”, pan Henry Olsen, który ostrzegł, że ta znakomita decyzja, aby rekompensować biednym za złe emisje, nie dostrzegając ich własnych emisji, może wywołać w krajach bogatych falę, czego? Ależ oczywiście, drodzy Państwo, zgadliście: oczywiście falę populizmu. W dodatku pan Olsen od razu ustalił, że chodzi o niezwykle groźną odmianę populizmu, a mianowicie prawicową. Na dowód przytoczył protesty farmerów holenderskich, którzy niegodziwie broniąc się przed bankructwem spowodowanym wprowadzaniem ostrych regulacji klimatycznych, stali się groźnymi populistami.
Metodę pana Olsena można nazwać „populizmem indukowanym” lub „midasowym” i jest ona tyleż prosta, co użyteczna. Polega ona na ustaleniu obowiązującej interpretacji rzeczywistości i uznania wszystkich, którzy się jej sprzeciwiają za populistów, a więc za ludzi, z którymi nie należy dyskutować. No, jeszcze z lewicowymi populistami można by podyskutować, bo oni – jak wiadomo – są powodowani szlachetnymi po budkami, ale z prawicowymi? Nigdy!
Ostrzegając więc wszystkich, którzy zechcą podjąć jakąkolwiek dyskusję na temat idei „reparacji klimatycznych”, na co się narażają, chciałbym jednocześnie zachęcić zainteresowanych do śledzenia całej sprawy. Bo w Szarm el-Szejk dopiero zgodzono się na fundusz, a wszystkie szczegóły, zwłaszcza takie, kto i ile ma zapłacić oraz kto, ile i na jakich zasadach (jeżeli w ogóle na jakichś) będzie inkasował, zostaną ustalone w przyszłym roku. A wtedy może się okazać, że w większej liczbie bogatych krajów, które dotykane są właśnie wieloma kryzysami z kryzysem wojennym na czele, ujawnią się niebezpieczni populiści.
– Robert Bogdański
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy