Nawet podróż transportem publicznym może nagle zamienić się w horror. Pewien znany lewicowy pisarz, pochodzący z Polski a mieszkający w Niemczech, kilka lat temu spotkał w pociągu ordynarnego człowieka, który wyrzucił jego walizkę z przedziału po tym, jak ów zapalił światło, żeby poczytać książkę. Sytuacja oczywiście nieprzyjemna, mogła zdarzyć się każdemu człowiekowi, jednak nie każdy z tego powodu postanowiłby stereotypowo zarzucić ogółowi Polaków chamstwo. A to właśnie zrobił literat, którego ubodło, że wraca z zacofanej Polski, w której takie sytuacje są podobno normalne i symbolizują typowo męsko-polską postawę, do postępowych Niemiec – incydent wykorzystał więc jako pretekst do malowania czarno-białego obrazu złych Polaków. Ale nie o tę ojkofobię tutaj chodzi, choć też jest objawem urażenia „swojego »ja«”.
Literat bowiem nie poprzestał na rozemocjonowanym dzieleniu się przez wiele dni na Facebooku swoim bólem, wzbudzając współczucie innych osób z własnej bańki, co już wydawało się nadto infantylne i zbytnio udramatyzowane. On poszedł dalej i wykorzystując swoje zasięgi w mediach społecznościowych, postanowił ostro przejechać się po pisarce, która na swoim profilu zarzuciła mu właśnie „robienie z igły widły”. W efekcie przez wiele tygodni w mediach społecznościowych trwał publiczny lincz twórczyni reportaży, tym bardziej ochoczo nakręcany przez sympatyków pisarza, że linczowana nie jest kojarzona z ich opcją – była wręcz idealnym celem ataków. Oczywiście nie miało znaczenia, że jest kobietą, a atakujący mężczyzną, choć w środowisku „płatków śniegu” wszyscy mają usta pełne frazesów o prawach kobiet i walce z patriarchatem. Pisarz nadto dokonywał już wcześniej publicznych „egzekucji” ludzi z powodu swoich, prawdziwych czy urojonych, krzywd.
W istocie wrażliwość „płatków śniegu” jest niezwykle wybiórcza. Domagają się szacunku do każdej ze swoich tożsamości (a jest ich naprawdę bez liku), znoszenia ich złych nastrojów, akceptowania traum czy lęków, ale wobec ludzi o innych przekonaniach bądź doświadczeniach życiowych potrafią być bezwzględni.
Narcyz to nie jest synonim młodego pokolenia
Upowszechnianie się postawy „płatków śniegu” nieprzypadkowo zbiega się nie tylko z nastaniem epoki mediów społecznościowych, które umożliwiają zamykanie się w bańkach i karmienie ego atencją otoczenia, lecz – zaryzykuję taką tezę – również z przemianami w nurtach ideologicznych. Oczywiście konserwatyści, czy idąc bardziej kierunkami politycznymi – prawica ma swoje „płatki śniegu” i granice dyskusji. Jednak to zjawisko wydaje się nieporównywalnie częstsze właśnie w kręgach lewicy, czy lewicowo-liberalnych.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Lewica porzuciła czy też odstawiła swoje priorytety socjalne, a przy okazji elektorat robotniczy na rzecz wielkomiejskiego i elitarnego, który pełen jest narcystycznych jednostek, walczących o pozycję pępków świata. Nawet dyskusja z osobami o zbliżonych poglądach czy rodziną stanowi dla nich barierę nie do przejścia. A przecież niegdyś lewica chciała uchodzić za tą, która przełamuje bariery i potrafi wyjść z przekazem do szerokich mas społecznych z wielu klas, nie tylko do banieczek artystyczno-literackich. Ta współczesna miała być intelektualna, pronaukowa i racjonalna, a nie rozwrzeszczana, zacofana i odporna na dialog. Choć w jej rozumieniu taka bywa prawica, która dziś staje się znacznie bardziej od nich „ludowa”.
W ocenie „płatków śniegu” jest też jeden istotny błąd czy może haczyk. Pokolenia 40+, 50+ i 60+, zwłaszcza neoliberałowie, często używają tego określenia wobec przedstawicieli młodego pokolenia, nazywanego też „pokoleniem Z”, które nie boi się stawiać warunków na rynku pracy. Nieznający bowiem czasu transformacji, walki o życie rodziny na rynku słabych płac i bezrobocia, młodzi ludzie coraz rzadziej godzą się na pracę za minimalne stawki lub nawet poniżej minimum w ramach stażów. Nie chcą też zaharowywać się do upadłego, przesiadywać w pracy od rana do wieczora i pokornie znosić mobbing w korporacji. Pragną pracować, żeby móc żyć i rozwijać swoje pasje, a nie żyć dla pracy. To rodzi opór przedstawicieli starszego pokolenia, które wchodziło na rynek w okresie – jak obcesowo nazywają dziś młodzi wspomniane czasy – „kultury zapierdolu” i przekonania, że trzeba ciężko pracować, by się czegokolwiek dorobić. Że warunki można stawiać dopiero, gdy się coś osiągnie, na pewno nie będąc osobą bardzo młodą. Gdy zatem pojawiło się „pokolenie Z” ze swoimi oczekiwaniami, przypisali mu przewrażliwienie i bycie roszczeniowymi „płatkami śniegu”.
To jednak absurd. Po pierwsze dlatego, że „snowflakes” są grupą dość zwartą ideologicznie, lecz zarazem niejednorodną wiekowo – nie brakuje w tym gronie osób, które już dawno przekroczyły 30. i 40. rok życia. Po drugie, gdyby samo stawianie warunków świadczyło o przynależności do tej grupy, to niemal każda osoba sygnalizująca nieprawidłowości w miejscu pracy, administracji samorządowej lub państwowej, czy nawet walcząca o swoje prawa pracownicze byłaby „płatkiem śniegu”. To szybka droga do deprecjonowania wysiłków sygnalistów, związkowców, członków wielu stowarzyszeń czy aktywistów miejskich, więc tak szerokie potraktowanie tego pojęcia mogłoby narobić wielu szkód społecznych. Może to nie jest zbyt łatwe, ale starajmy się nie mylić odpowiedzialności za otoczenie i poczucia własnej wartości z narcyzmem oraz egocentrycznie nacechowanym przewrażliwieniem.
– Bartosz Oszczepalski
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy