Z polskiej perspektywy pułapka tkwi jednak również w symetrycznym kontrargumentowaniu. Jeśli ktoś odpowiadając na wywody Barbary Engelking, stwierdziłby, że było zgoła inaczej – że Polacy Żydom pomagali masowo, to takie fałszywe uogólnienie byłoby łatwe do odparcia, więc dla obrońców dobrego imienia Polski okazałoby się kłopotem.
Rzeczywistość społeczna jest – jak wiadomo – zawsze złożona. Postawy Polaków były różne, ale jedno zjawisko było powszechne – strach przed niemieckim terrorem. I to przede wszystkim ono, a nie antysemityzm, determinowało zachowania również wobec Żydów. Te sprawy trzeba wyjaśniać bez heroizacji i romantyzacji historii.
Tymczasem przy okazji awantury wokół tego, co powiedziała Barbara Engelking, warto zwrócić uwagę na mit dotyczący powodów, dla których wśród Polaków dochodziło do aktów współpracy z Niemcami przeciw Żydom. Ów mit mocno wybrzmiewa choćby w tekście politologa Piotra Foreckiego niedawno opublikowanym na portalu Krytyka Polityczna.
Autor postawił tezę, że polski antysemityzm, który dał o sobie znać za okupacji niemieckiej, u swoich źródeł nie był przejawem uprzedzeń charakteryzujących polski plebs, lecz stanowił pokłosie działań podejmowanych przez polskie elity w okresie międzywojennym. Zdaniem Foreckiego, zanim III Rzesza napadła II Rzeczpospolitą, część inteligencji związanej z Narodową Demokracją poddawała polski lud socjalizacji wtłaczając mu do głów antysemickie treści, i działo się to na ogromną skalę.
Jeśli się jednak przyjmie tę tezę, to pomoc udzielana Żydom przez Polaków kojarzonych z endecją czy – szerzej rzecz ujmując – przekonanych o tym, że mniejszość żydowska Polsce szkodzi, będzie czymś niepojętym. Ale fakty są niezbite.
Wymieńmy choćby tylko trzy przykłady: Zofia Kossak, Jan Dobraczyński, ksiądz Marceli Godlewski. Ich życiorysy świadczą o tym, że postrzeganie Żydów jako żywiołu politycznie wrogiego Polakom nie warunkowało stosunku do Holokaustu. Cała trójka została uhonorowana przez instytut Yad Vashem medalami Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.
Szczególnie intrygujący jest przypadek Zofii Kossak. Jeszcze w roku 1942 w głośnym apelu „Protest!” nie omieszkała ona nazwać Żydów politycznymi wrogami Polski. A zarazem jako katoliczka dostrzegła w nich bliźnich zagrożonych unicestwieniem i zaangażowała się w niesienie im pomocy (więcej na ten temat w tekście
„Polacy kontra Żydzi: to nie była relacja oprawca-ofiara”). Jeśli bowiem dla kogoś polityka jest polem ścierania się (i to nieraz brutalnego) interesów narodowych, to nie oznacza to, że optuje za eksterminacją politycznego wroga.