Straszą: ona nadchodzi!
W nieprzewidywalnym tempie, ale na pewno szybciej, niż jesteśmy to sobie w stanie wyobrazić. Też czuję jej oddech na karku i wiem, że nie ma przed nią ucieczki. Ciekawe, co wyniknie z czołowego zderzenia Sztucznej Inteligencji (AI) z ludzkością? Czy gatunek uchodzący (we własnym mniemaniu) za szczytowe osiągnięcie ewolucyjne ssaków naczelnych wywiesi białą flagę przed własnym tworem?
Zaplątani w pnącza
Ten temat i dookolne rozważania zdominowały ostatnio wszystkie media, zwłaszcza po tym, gdy na początku marca 2023 grono tęgich łbów wraz z „ojcami rodzicielami” sztucznego rozumu odtrąbiło ucieczkę z pola bitwy, przynajmniej czasową. Trzeba zaniechać badań nad potworem, nie dać mu szans na samokształcenie, a przynajmniej spowolnić ten proces.
Po co ta zwłoka? Żeby lepiej uzbroić ludzkie szeregi? W co? W sprzęty elektroniczne najnowszych generacji? Wdrożyć na rynek kolejne gadżety, które „pomogą” szybciej myśleć, oczywiście w zamian za stosowną kwotę i opanowanie jeszcze bardziej zaawansowanych technologii.
To droga donikąd, ale na pewno miliony dadzą się wkręcić. Wiara w postęp techniczny – nieograniczony – zastąpiła wiarę w rozwój duchowy, emocjonalny. Ale uspokajam – nie mam zamiaru nikomu prawić kazań. Zauważam tylko rozmaite symptomy zagubienia, które widać choćby na poletku sztuki. Kiedy już nie sprawdza się „ucieczka do przodu”, to w tył zwrot i w nogi!
Podobno sztuka najtrafniej diagnozuje zbiorowe emocje, tęsknoty i potrzeby – jeśli umieć się wczytać w dzieła powstające na bieżąco, choćby najbardziej metaforyczne. Tak kiedyś definiowano dekadentyzm przełomu wieków (wiadomo, XIX i XX). Jednak nawet jeśli „Kwiaty zła” (te Charles’a Baudelaire’a) dawno zwiędły, pomimo martwicy w ostatnich latach wyrosły im nowe pędy i w nich jak „w dzikim winie świat się plącze”.
Owo przyznanie się do niedowładzy, niemożności kontrolowania swoich czynów, wyborów, zachowań kiedyś uchodziło za mankamenty czy słabości charakteru. I raczej dyskryminowało niż pomagało w karierze. Teraz inaczej. Wszelkie odchyły i dewiacje (obojętnie, natury fizycznej czy psychicznej) dają fory posiadaczowi.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
O ile te pierwsze trudno symulować, to te drugie można „zagrać”.
Plan B
Kilka dni temu usłyszałam w metrze rozmowę dwóch małolat. Zza moich pleców dobiegł tekst na tyle intrygujący, że rzuciłam spojrzenie na autorkę tegoż. Zwyczajna 13-14-latka, zewnętrznie nie wyróżniająca się niczym, w zachowaniu też spokojna i bezkonfliktowa. Ale pomysł, którym podzieliła się z koleżanką (wizualnie równie w normie), zabrzmiał groźnie.
„Plan B: pójdę do lekarza, poudaję autyzm i dostanę się do jakiejś fajnej szkoły”.
Bo co? Że jako osoba autystyczna jest się łagodniej traktowanym i ma się większe prawa w szkole?! Nauczyciel nie może postawić niedostatecznego ani zbesztać za brak przygotowania? Na fali „papierów” można zachowywać się nieobliczalnie albo odpłynąć w niebyt?
No tak, każdemu marzy się szkoła bez rygorów. Tylko… o ile totalny luz nie zdewiuje geniusza, który ma jasną linię priorytetów. Przeciętnie uzdolnionego osobnika zniechęci do jakiegokolwiek wysiłku.
O udawanych chorobach słyszałam kiedyś od chłopaków, którzy chcieli wyłgać się od przymusowego woja, za PRL-u. Ich dezerterskie koncepcje oraz opowieści, jak wprowadzali je w rzeczywistość, mogłyby trafić do zbioru anegdot z czasów mody na pacyfizm, epoki musicalu „Hair” (kto widział film Formana, nigdy nie zapomni sceny badania rekrutów).
Gdyby to tylko dzieciaki chwytały się takich – jak by nie było – amoralnych chwytów.
Wyznanie zasłyszane w metrze sprawiło, że podzieliłam się nim z tym i owym, głównie z osobami posiadającymi dzieci lub wnuków w zbliżonym nastoletnim wieku. I oto dowiedziałam się do koleżanki, której córka w tym roku podchodziła do matury, że szukanie „środków łagodzących” to bynajmniej nie pomysł uczniów, lecz także ich rodzicieli (przede wszystkim rodzicielek). „A jakie choroby zwalniają od…” (tu wymieniały listę zwykłych szkolnych obowiązków)?