Wróciłam właśnie z krótkiego tygodnia nad Bałtykiem, bo tylko tam mam poczucie prawdziwych wakacji, wśród bezkresnej, pustej plaży i szarozielono-granatowo-burej fali. Gdzie jeszcze można takie miejsca znaleźć? – pytają znajomi podejrzliwie, kiedy wysyłam pozdrowienia z nadmorskiej głuszy, z dala od straganów, smażalni, dyskotek i innych atrakcji. I nawet chlustające, pomorskie deszcze mnie nie wygoniły i przejmujące zimno też nie, a był to podobno najzimniejszy od lat tydzień nad Bałtykiem. Zamiast pławić się we wzburzonym morzu, chodziłam po drogach i dróżkach, przyglądając się oklejonej i oplakatowanej okolicy.
Okolicy, która broni jak może swego statusu tejże właśnie „nadmorskiej głuszy” w poczuciu, że zapowiedziana elektrownia atomowa oznacza kres dotychczasowego życia. I kres letników od maja do września, i w związku z tym zarobków – chyba przyzwoitych. Zarobków, powiedzmy wprost, przede wszystkim.
Czyli gmina broni stanu z takim trudem wypracowanego przez minione trzydzieści lat – bo przecież wcześniej, za peerelu, całe kilometry plaży były niedostępne, pozagradzane, poutykane drutem kolczastym, wszędzie stacjonowały jakieś – polskie czy sowieckie, czort ich wie, jak mówią najstarsi mieszkańcy – wojska, sterczały betonowe płyty – i może nawet, mówią szeptem niektórzy, były tu rakiety z „tymi” głowicami. O dobrobyt mieszkańców nikt się zbytnio nie troszczył, do dostępnej plaży jest kilka ładnych kilometrów, letników przyjeżdżało mało także dlatego, że była to kontrolowana strefa nadgraniczna, a zresztą gdzie wynajmować pokoje i łóżka.
To był zresztą, w mniejszym lub większym stopniu ograniczeń, los całego wybrzeża. Moim „domowym” kawałkiem morza była maleńka wtedy Ustka, gdzie jeździło się pociągiem ze Słupska, w sobotę od razu po powrocie taty z pracy, aby w pół godziny być na plaży – ale tylko na wschodniej. Na plażę zachodnią wstęp był wzbroniony! Może nie było tablic z napisem „nielzia”, ale i tak nie było wejścia. I nikt rozsądny na zachodnią plażę by nie poszedł. Drgnęło coś dopiero w końcu lat 60., a i tak nie każdy się odważał. Teraz Ustka to wielki hałaśliwy kurort i na pewno nie ma tam „nadmorskiej głuszy”.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Za to w licznych wioseczkach gminy Choczewo wiele zmieniło się na korzyść. Do plaży można dojechać melexem, wszędzie są konie i konne lekcje dla dzieci oraz jazda w teren – las i plaża – dla doświadczonych jeźdźców. A wszystko oczywiście za niemałe pieniądze. I komu to przeszkadzało, sama pani powie? Nikomu nie przeszkadzało, ale komu o tym powiem? Tym ludziom, którym nareszcie żyje się nieco lepiej?
Ale nie o tym chcę pisać, chociaż łatwo mi nie będzie. Sama tam przecież jeżdżę, korzystam z bogactwa lasu i nieba aż po horyzont, zbieram borówki i zajadam się pierogami z jagodami zerwanymi godzinę wcześniej. Ale nie tylko rozumiem, że elektrownia atomowa jest potrzebna. Ja nawet mam do niej osobisty stosunek. Wprost na nią czekam, można powiedzieć, choć niekoniecznie w tym miejscu. W dowolnym miejscu w naszym kraju.