Korea Południowa jawi się jako kraj Trzeciego Świata. Możliwości awansu społecznego są zablokowane.
zobacz więcej
Oglądając „Gości” można zadać pytanie: co osoby, którym – jak się może wydawać – niczego w życiu nie brak, pcha do popełniania różnych potworności? Przecież w zachodnich społeczeństwach konsumpcyjnych poczucie zadowolenia z życia i zaspokojenie potrzeb materialnych to w powszechnym mniemaniu standard. Tyle że owo mniemanie jest przesądem i nie wytrzymuje konfrontacji z naturą ludzką, która jest obciążona grzechem pierworodnym.
„Goście” odsłaniają słabości cywilizacji zachodniej. Bjørn i Louise to skrępowani konwenansami mieszczanie, niezdolni stawić czoła niebezpieczeństwu. Należą do kręgu cywilizacyjnego, w którym panuje przeświadczenie, że światem rządzą racjonalne reguły i wszelkie kolizje w relacjach międzyludzkich można rozwiązywać poprzez wyjaśnienie nieporozumień. Tyle że w sytuacji spotkania z pozbawioną respektu dla jakichkolwiek zasad brutalną siłą są bezradni.
A siłę tę stanowią Patrick i Karin. Są oni jak Władimir Putin, który testuje Zachód i wszelkie jego ustępstwa bezwzględnie wykorzystuje. Można też ich porównać do tych Azjatów i Afrykańczyków, którzy masowo napłynęli do Europy, by żerować na tym, co w Niemczech nazywa się „kulturą gościnności” i rdzennych mieszkańców Starego Kontynentu terroryzować.
Znamienne są słowa Karin będące reakcją na to, że jednak pewne czyny holenderskiej pary spotykają się z dezaprobatą duńskiego małżeństwa. Kobieta broni prawa do odmienności swojej rodziny, w tym do surowego czy wręcz okrutnego wychowywania dziecka. Lapidarna wypowiedź Karen w tej kwestii brzmi jak manifest wielokulturowości (przecież wszelką inność trzeba tolerować).
Nie wiem, jaki przekaz reżyser „Gości” chciał zawrzeć w tej produkcji. Ale nawet jeśli nie zamierzał politykować, to chcąc nie chcąc dał pole do politycznych rozważań. A te skłaniają do mocno pesymistycznych wniosków.
– Filip Memches
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy