Felietony

Czy dyktatura w Rosji to wina Zachodu?

Pomyłki redakcyjne bywają przydatne. Podobnie jak literówki, które mogą czasem sugerować nieoczekiwane skojarzenia, albo wydobywać podświadomie żywione uczucia.

Gdy przed paroma dniami padłem ofiarą takiej pomyłki, uświadomiłem sobie, jak głęboko tkwią we mnie obawy, że pewien rodzaj marzenia o Rosji tkwiącego w umysłach zachodnich elit może się zmaterializować nagle i nieoczekiwanie, i będzie niczym ów czarny łabędź, który nadleci niepostrzeżenie i zmieni wszystko.

Wpadł mi w ręce tekst, którego tytuł intrygująco łączył w sobie postać George’a Kennana i Władimira Putina. Tego drugiego przedstawiać nie trzeba, a ten pierwszy jest dla pokoleń amerykańskich dyplomatów i politologów postacią legendarną, jako sowietolog i dyplomata w Moskwie w czasach stalinowskich, autor napisanej w roku 1946 słynnej „długiej depeszy” z Moskwy, od której rozpoczęła się polityka powstrzymywania komunizmu zwana doktryną Trumana. Rozważania zatytułowane „Czy Kennan przewidział Putina?” wydały mi się intrygujące, zwłaszcza że Kennan był człowiekiem długowiecznym, zmarł w czasie, gdy Władimir Władimirowicz rządził już pięć lat i podobnie jak Kissinger nawet jako stulatek był sprawny intelektualnie i być może jego uwagi mogłyby być oparte na analizie realnych zachowań dyktatora.

Jeszcze bardziej intrygujące wydało mi się, że artykuł ten, zamieszczony w renomowanym amerykańskim piśmie „Foreign Affairs”, czytanym przez wszystkich interesujących się polityką międzynarodową, nie był podpisany. To rzecz niespotykana. Czy znacząca? To zależało od tego, co stanowiło jego przesłanie. Tezy artykułu obracały się wokół zdecydowanego sprzeciwu Kennana wobec poszerzenia NATO w latach 90-tych, a także jego przekonania o „wielkości narodu rosyjskiego”, który w końcu musi uwolnić się od dyktatury, bo „totalitaryzm nie jest zjawiskiem naturalnym”.

Te ostatnie sformułowania pochodziły zresztą z opublikowanego w tymże Foreign Affairs w roku 1947 artykułu, który początkowo był tekstem anonimowym, bo Kennan pozostawał wówczas w służbie dyplomatycznej. Ten fakt powiększał mój niepokój, że oto mam przed sobą coś więcej niż tylko esej jednego autora, i że pod tymi rozważaniami mogłaby podpisać się większa grupa ludzi wpływowych w amerykańskich elitach. Liczman o „wielkości narodu” był wielokrotnie używany, gdy chciano uzasadnić ustępstwa wobec Rosji.

Inny przywołany w tekście cytat, z roku 1951, odwoływał się do marzenia o rosyjskim rządzie, który „w przeciwieństwie do tego, jaki znamy obecnie byłby komunikatywny, szczery i tolerancyjny”, zaś całość kończyła się refleksją, że oto Rosjanie „pewnego dnia rozpoczną proces pozbywania się totalitaryzmu”, jak to uczynili już raz na początku lat 90-tych ubiegłego wieku. „Nie każdy na Zachodzie podziela pogląd Kennana, że totalitaryzm w Rosji jest także «naszą własną tragedią». Być może mylił się on w wielu punktach, ale w tym prawie na pewno miał rację” – konkludował autor.

W tym momencie wróciłem do rozważań o poszerzeniu NATO z czasów, gdy Rosja usiłowała zrzucić dziedzictwo komunizmu. Sędziwy Kennan argumentował wówczas, że to błąd, który poskutkuje podsyceniem w Rosji „nacjonalistycznych, antyzachodnich i militarystycznych tendencji; będzie miał negatywny skutek dla rozwoju rosyjskiej demokracji i skieruje polityką rosyjską w kierunku dla nas niekorzystnym”.

Modelowa teza amerykańskich realistów, której logiczne przedłużenie stanowi przekonanie, że inwazja na Ukrainę została spowodowana ekspansywną polityką Zachodu i wykształceniem w Rosji przekonania, że stamtąd pochodzi jej egzystencjalne zagrożenie. Teza służąca obecnie uargumentowaniu szybkiej konieczności zawarcia pokoju na warunkach satysfakcjonujących Rosję, a następnie uznania jej strefy wpływów, od której NATO powinno się odsunąć. Spotykana często w amerykańskiej publicystyce, ale zawsze w roli pobocznej, nigdy jako dominujący dyskurs, a tym mniej jako coś w rodzaju „manifestu”, a niepodpisany tekst w „Foreign Affairs” miałby przecież taką wagę.
"Długi telegram" George'a Kennana, ambasadora stanów Zjednoczonych w Moskwie, skierowany w 1946 roku do Departamentu Stanu USA. Dyplomata szczegółowo analizował politykę i intencje ówczesnych władz sowieckich. Zdjęcie z ekspozycji rosyjskiej Biblioteki Historyków Wojskowości. Fot. Valery Sharifulin / TASS / Forum
Teraz jednak nadchodzą wybory prezydenckie, a wraz z nimi czas przewartościowania dotychczas prowadzonej przez Stany Zjednoczone polityki w wielu dziedzinach. Także w tej dla nas najważniejszej. Więc jak? Amerykańska opinia publiczna coraz bardziej chciałaby ograniczenia zaangażowania w wojnę Ukrainy z Rosją, Donald Trump i Vivek Ramaswamy licytują w tej kwestii wysoko, więc może i Joe Biden chciałby coś zalicytować, a grupa intelektualistów wskazywałaby drogę?

Przygnieciony tymi refleksjami odświeżyłem stronę i zobaczyłem z ulgą, że padłem ofiarą redakcyjnej pomyłki. Nazwisko autora pojawiło się wreszcie na ekranie. Był nim rosyjski dziennikarz i analityk, często goszczący na łamach zachodnich czasopism, Andriej Kolesnikow. Wspomnienie o „wielkości rosyjskiego narodu” i refleksja o tym, że to Zachód przez swoją agresywną politykę odwiódł Rosję od marszu ku demokracji, więc teraz – w domyśle – powinien swój błąd naprawić, nabrały właściwych proporcji. To po prostu jeden z wielu głosów w demokratycznej debacie. W dodatku głos Rosjanina. Antyputinisty, ale Rosjanina. Żaden manifest.

Mechanizm psychologiczny, który kazał mi doszukiwać się drugiego dna tam, gdzie chodziło o zwykłe redakcyjne niedopatrzenie, prędko zresztą naprawione, jest jednak znamienny. Ukazuje polską, a może i środkowoeuropejską obawę przed zdradą Zachodu, przed nagłym przestawieniem biegunów, obawę, że przy wszystkich swoich zbrodniach i totalitarnych ekscesach, to jednak Rosja okaże się dlań partnerem, z którym należy się liczyć i którego wielkość należy uznać, a my – jeszcze niedawno z nadzieją patrzący na przybycie sojuszników – teraz będziemy oglądać ich odejście, choćby symboliczne. Obawę irracjonalną, bo proces naszej integracji z Zachodem zaszedł zbyt daleko, aby go można było łatwo odwrócić, ale tkwiącą gdzieś głęboko w naszym politycznym DNA.

Jest to jednocześnie obawa przed tym, że Zachód uzna nas za „nie do końca swoich”, zaś Rosja zostanie przezeń pewnego dnia powitana jako przebudzony wreszcie z totalitarnego snu upragniony partner. Charakterystyczne jest tu zacytowane przez Kolesnikowa zdanie Strobe Talbotta, jednego z architektów polityki wschodniej Waszyngtonu w czasach post-radzieckich, który tak pisał o pomyśle Kennana: „koncepcja powstrzymywania nie była pomyślana jako niekończący się klincz; miała dać Rosjanom czas na to, aby przestali być Sowietami”.

Nieco mi to przypomina obejrzaną niedawno historię młodego mordercy, który zabił w swojej wiosce kobietę i dziewięcioletnie dziecko, został osądzony, z więzienia trafił do oddziałów Wagnera, na froncie przeżył przepisane sześć miesięcy, zgodnie z umową odzyskał wolność, wrócił do swojej wioski i chciałby żyć normalnie. Uśmiecha się do reporterki i mówi do niej: „Proszę się mnie nie obawiać, jestem miłym człowiekiem”. Być może moja przesadna reakcja na redakcyjne niedopatrzenie w „Foreign Affairs” wynikała z podświadomej obawy przed pozostaniem pod jednym dachem razem z tym zagadkowo uśmiechniętym młodzieńcem? A także z tego, że jako regularny czytelnik pisma nie widziałem w nim nigdy tekstu polskiego autora pokazującego świat z perspektywy narodu uwolnionego z rosyjskiej opresji, wielokrotnie natomiast napotykałem teksty autorów rosyjskich, jak Kolesnikowa, którzy zajmowali się tłumaczeniem świata z punktu widzenia „wielkiego narodu rosyjskiego”? ODWIEDŹ I POLUB NAS Tłumaczeniem, które oczywiście szczegółowo i wyczerpująco opisywało przewinienia rosyjskie, jednak zwykle, rzecz jasna w imię analitycznej uczciwości, dorzucało kilka zastanawiających uwag na temat odpowiedzialności Zachodu za to, co działo się w rosyjskich umysłach. Echa postawy Kennana, który winił poszerzenie NATO za wzrost totalitarnych tendencji w Rosji, można bowiem odnaleźć w nieoczekiwanych miejscach.

W kilka miesięcy po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę think tank Europejskiej Partii Ludowej, Wilfred Marten Centre for European Studies, opublikował dokument mówiący o tym, jak powinny wyglądać przyszłe stosunki Europy z Rosją po upadku Putina. Jego autorzy całkiem słusznie stwierdzali, że gdyby stało się tak, że w Rosji upadnie dyktatura i zmiany pójdą w kierunku stworzenia jakiejś formy rządów przejściowych na drodze do demokracji, to Unia Europejska powinna być na to gotowa i postępować według ustalonego wcześniej planu. Dlaczego sytuacja polityczna w Rosji miałaby ewoluować w stronę demokracji, autorzy raportu nie wyjaśniali, albo po prostu nie potrafili wyjaśnić. Podobnie, jak Kolesnikow i tylu innych politologów, po prostu projektowali swoje nadzieje na rzeczywistość.

Oni zresztą także posługiwali się metaforą „czarnego łabędzia”, który nadleci niespodziewanie i zmieni wszystko w sposób, jakiego nikt nie był w stanie przewidzieć. Wańkowicz celnie nazwał taką postawę chciejstwem, nie sposób jednak odmówić racji tym, którzy pragnęliby dać politykom do ręki narzędzia przydatne na wypadek, gdyby wydarzenia potoczyły się korzystnym dla Europy kierunku i zyskałaby ona możliwość jakiegoś, choćby niewielkiego, wpływu na ich rozwój. Nie rozważania nad prawdopodobieństwem nastania w Rosji demokracji są tu więc najważniejsze, ale znowu – podobnie jak u Kennana – analiza przyczyn jej obecnej politycznej degrengolady.

Otóż, według tego dokumentu, Unia Europejska powinna mieć decydującą rolę dla ustabilizowania demokracji w Rosji między innymi dlatego, że – uwaga! – można jej przypisać część winy za odejście tego kraju od demokracji przed dwiema dekadami. Dokładny cytat brzmi tak: „Stosunkowo szybka ścieżka przystąpienia do Unii Europejskiej i NATO zaoferowana krajom wschodniej Europy kontrastowała z tym, że dla Rosji jasno takiej ścieżki nie wyznaczono.
Na początku lat dwutysięcznych możliwe przystąpienie Rosji do Unii i NATO było nadal przedmiotem debaty na najwyższych szczeblach. Fakt, że jej sąsiedzi wstąpili do Unii stosunkowo prędko i to, że nie było wystarczającego „specjalnego planu” integracji europejskiej dla Rosji (nawet bez formalnego przystąpienia do Unii i NATO) pomógł Putinowi zbudować antyeuropejskie emocje i przedstawić integrację byłych krajów niekomunistycznych jako stworzenie nowego podziału i coś, co było skierowane przeciwko Rosji”.

Pomni tej historycznej winy sprzed trzech dekad, Europejczycy powinni więc teraz przedstawić społeczeństwu rosyjskiemu jasną perspektywą korzyści, jakie odniesie ono z pokojowej współpracy z Unią Europejską i wolnym światem. Wówczas Rosjanie, przygnieceni kryzysem gospodarczym i porażką wojenną na Ukrainie, z pewnością uznają, że demokracja jest lepsza niż uczestnictwo w budowaniu imperium, jak to uczyniły społeczeństwa niemieckie i japońskie po dotkliwej klęsce w II wojnie światowej. Wśród możliwych do zaoferowania narzędzi był traktat o wolnym handlu i przystąpienie do systemu Schengen, oczywiście obwarowane szeregiem warunków z respektowaniem integralności terytorialnej państw sąsiednich na czele. Nic mi nie wiadomo o tym, aby te propozycje zostały w jakikolwiek sposób wykorzystane w europejskiej praktyce politycznej w ciągu minionego roku, jednak dokumenty jak ten zwykle okazują swoją przydatność w chwilach kryzysowych. Gdyby rzeczywiście przyszło do upadku dyktatury i w Rosji pojawiłaby się możliwość budowania czegoś w rodzaju demokracji, zapewne prędko przypomniano by sobie o jego istnieniu. Wówczas Unia Europejska mogłaby zacząć budować „wspólny europejski dom” z tym miło się uśmiechającym młodym człowiekiem, któremu Grupa Wagnera stworzyła szansę na rozpoczęcie drugiego życia dzięki temu, że poszedł na front zabijać Ukraińców.

Warto bowiem zauważyć, że środki, jakie zaproponowano we wspomnianym dokumencie są rodem wyłącznie z repertuaru „Wandel durch Handel”, czyli nadzieję na skuteczność czerpią z przekonania, że wolny przepływ ludzi i towarów zmienia społeczeństwa. Nie ma w nim natomiast niczego o tym, że tego młodego człowieka należałoby najpierw poddać resocjalizacji. Nie ma niczego o tym, że należałoby zmusić Rosję do rewizji podręczników szkolnych, programów nauczania, obłożyć putinowskich propagandystów „berufsverbot” i zrobić jeszcze mnóstwo rzeczy, które robiono po wojnie w Niemczech, czyli mówiąc po Kisielowemu „wziąć za mordę i wprowadzić liberalizm”. Bez tego bowiem żadna demokratyzacja się nie powiedzie, bo zostanie przechwycona przez tych, którzy grali pierwsze skrzypce w poprzednim reżimie.

Historia życia Jerzego Urbana powinna być tu bardzo instruktywna, a w warunkach rosyjskich imię takich Urbanów byłoby Legion. Czemu autorzy europejskiego think tanku nie zdecydowali się poruszyć tego tematu? Myślę, że powody są dwa. Jeden tkwi w pewnego rodzaju „demokratycznej delikatności”, czyli wierze w to, że demokracja obroni się sama i nie wolno jej narzucać. I drugi to taki, że „wielki naród rosyjski” mógłby się poczuć urażony i zareagować negatywnie. I ponownie pogrążyć się w imperialnym szaleństwie. Co znowu byłoby winą Zachodu.

– Robert Bogdański

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP 2023

Zdjęcie główne: Wybory prezydenckie w Rosji w 2008 roku. Liczenie głosów oddanych w lokalu wyborczym w PodolskuFot. PAP/EPA/YURI KOCHETKOV
Zobacz więcej
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pożegnanie z Tygodnikiem TVP
Władze Telewizji Polskiej zadecydowały o likwidacji naszego portalu.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Sprzeczne z Duchem i prawem
Co oznacza możliwość błogosławienia par osób tej samej płci? Kto się cieszy, a kto nie akceptuje?
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Autoportret
Andrzej Krauze dla Tygodnika TVP.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Totemy Mashy Gessen w wojnie kulturowej
Sama o sobie mówi: „queerowa, transpłciowa, żydowska osoba”.
Felietony wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Książki od Tygodnika TVP! Konkurs świąteczny
Co Was interesuje, o czych chcielibyście się dowiedzieć więcej?