Zanim do boju ruszyła Magda Gessler, kierunek działań wskazał Gordon Ramsay, najbardziej rozpoznawalny na świecie kucharz-sadysta, postrach kucharzy i knajpiarzy. On też zauważył potencjał tkwiący w przybytkach maluczkich, nieznanych i… genialnych. Kultywujących np. rodzinną tradycję i – drobiazg – uczciwych. Nie stosujących w recepturach tańszych zamienników.
Fama przenosząca się z ust do ust – w tym przypadku w dosłownym sensie – działa większe cuda niż popularne telewizyjne programy.
O ile jednak sławni kucharze stają się gwiazdorami kultury popularnej i wysokiej, to żaden, choćby najdoskonalszy w swym fachu kelner, podobnej kariery nie zrobił – jako że oni z założenia pozostają niewidzialni. Czyli – mało atrakcyjni medialnie.
Od kuchni bez kuchni
Nie będę przywoływać historyjek o kelnereczkach podbijających serca milionerów ani o „waiterach” obsługujących angielskiego króla. Chodzi o codzienność tych, którzy przynoszą do stolika talerze, sztućce i to, co zamówiliśmy. Lub prawie to samo, czego się spodziewaliśmy.
Jasne, czego innego oczekujemy w lokalu ozdobionym trzema gwiazdkami Michelina (każdy, kto doświadczył, wie, że i tam można doznać zawodu), a czego innego w dworcowej garkuchni.
Jednak w każdym miejscu nie tylko smak dań, ale też to, jak zostaliśmy obsłużeni, sprawiają, że jak najprędzej wykreślamy z pamięci dane doświadczenia, albo staramy się je powtórzyć, gdy tylko nadarza się okazja.
Słowem – zadowolony klient to zadowoleni pracownicy knajpy. Na każdym szczeblu.
Gdzie w gastronomicznej hierarchii plasują się kelnerzy?
Wśród nich też nie ma równości.
O tym, jak zdobywa się zawodowe szlify, traktuje słynna autobiograficzna powieść Henryka Worcella „Zaklęte rewiry”. Napisana w 1936 roku historia została zekranizowana prawie 40 lat później. Kto widział film w reżyserii Janusza Majewskiego z brawurową rolą Marka Kondrata i sam miał zbliżone przejścia, ten wie, że w gruncie rzeczy niewiele się zmieniło.
Wprawdzie dziś żaden menager nie bije podwładnych po twarzy, lecz potrafi podobnie upokorzyć.
Podobnie klienci. Dlatego fabuła sprzed prawie wieku (akcja powieści Worcella dzieje się na początku lat 30. ubiegłego stulecia) w warstwie psychologicznej wcale się nie zestarzała.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Poza tym, zasada kapitalizmu jest ta sama: ktoś, kto potrafi być bardziej bezwzględny, wspina się po szczeblach zawodowej drabiny. Zyskuje stanowisko i zarobki, na ogół kosztem innych. To się nazywa ekonomia życia codziennego.
Mikroświat usług gastronomicznych – od kuchni, ale bez kuchni – sportretowany przez Worcella doskonale obrazuje system, który funkcjonuje bez zmian w korporacyjnych strategiach.
400 procent normy
Po upadku PRL-u, a nawet znacznie wcześniej, obiektami żartów byli „przodownicy pracy” wyrabiający 400 procent normy. Stachanowcy (nazwa pochodzi od nazwiska Aleksieja Stachanowa, górnika z Zagłębia Donieckiego, pioniera żyłowania organizmu w nadmiernym fizycznym wysiłku, w imię soc-idei) wcale nie byli lubiani przez współtowarzyszy pracy: zawyżając normy, przyczyniali się do okrajania wynagrodzeń. Vide – film „Człowiek z marmuru” Andrzeja Wajdy.
Jakoś nikt nie zauważa, że we współczesnych korpo obowiązują te same zasady, co w początkach PRL–u. Ktoś myśli, że stachanowcy odeszli w niepamięć?
To zapraszam do lektury komiksu „Czy wszystko smakuje?” Falauke.
Zanim przeczytałam jej album, zobaczyłam oryginalne rysunki w Lengrenówce, filii Muzeum Karykatury.
Zaciekawiły mnie nie tyle plastycznie, co tematycznie. Bo od strony wizualnej Falauke trzyma się tradycji. Wypracowała swój styl rysowania, umie scharakteryzować typy, wyrazy twarzy, nastroje – ale plansze niczym nie zaskakują. Co do tematyki, to przypomniał mi się wydany w 2012 komiks Agaty Wawryniuk „Rozmówki polsko-angielskie”.
Dlaczego porównuję? Bo obie autorki (obecnie z dyplomami magistrów sztuki) „żadnej pracy się nie bały”, jak na kobiety pracujące przystało.
Wśród wielu zajęć, Wawryniuk też obsługiwała gości gastronomicznych lokali, tyle że w Anglii, na zarobkowym wyjeździe. W ogóle, kelnerowanie to bodaj najpopularniejsze dorywcze zajęcie młodych ludzi, tak za czasów PRL, gdy wyjeżdżało się na Zachód (słynne wakacyjne „saksy”), jak obecnie.