O co de Benoistowi chodzi? O wielowiekowy rozpad przednowoczesnych organicznych wspólnot. Na przykład Francja przed rewolucją 1789 roku była krajem wielu społeczności regionalnych, a nie jednego narodu, który wyłonił się dopiero później. Tyle że to już przeszłość. A de Benoist nie zajmowałby się nią, gdyby nie miała ona związków z teraźniejszością. Dlatego francuski filozof swoją uwagę kieruje między innymi ku procesom emancypacyjnym XXI wieku, na straży których stoi liberalizm, i dla których podatny grunt przygotował kapitalizm.
Wyzwolenie jednostki z pęt jakiejkolwiek wspólnoty to jeden z głównych założycielskich mitów nowoczesności – taki wniosek nasuwa się z lektury książki de Benoista. Tyle że autor ten mit dekonstruuje.
Francuski filozof udowadnia, że wolność człowieka w praktyce jest ograniczona wymaganiami stawianymi mu przez liberalne społeczeństwo. A ono dopuszcza, a nawet hołubi tylko taką emancypację jednostki (takie dążenie do bycia sobą), z której grupy trzymające w nim władzę mogą czynić użytek.
„Liberalizm scala indywidualizm i rynek, zakładając, że swobodne funkcjonowanie tego ostatniego stanowi jednocześnie gwarancję wolności jednostki” – stwierdza w swojej książce de Benoist i dalej wyjaśnia, jaki jest koszt takiego stanu rzeczy: „Dla logiki kapitalizmu wszystko, co stoi na drodze do nieograniczonego rozszerzenia wymiany rynkowej, stanowi przeszkodę, którą należy pokonać, granicę, którą należy znieść, niezależnie od tego, czy jest to decyzja polityczna, granica terytorialna, osąd moralny, który zachęca do powściągliwości czy tradycja kulturowa, która każe sceptycznie podchodzić do tego, co nowe”. Autor przytacza jakże trafną uwagę słynnego włoskiego reżysera o poglądach komunistycznych, Piera Paola Pasoliniego: „Z antropologicznego punktu widzenia rewolucja kapitalistyczna wymaga ludzi odciętych od przeszłości”.
Jednym z mocno niepoprawnych politycznie wątków książki de Benoista jest obnażenie słabości, jakie trapią liberalne demokracje. Francuski filozof powołując się na wywody Carla Schmitta (wspomnianego już wybitnego niemieckiego prawnika, którego jednak obciąża to, że po dojściu narodowych socjalistów do władzy w Niemczech poparł ich – więcej o tym w tekście
„Aktor, autorytet, wróg demokratycznej debaty”) argumentuje: „Liberalizm utrzymuje, że dobry porządek konstytucyjny wystarczy, by członkowie społeczeństwa mogli żyć tak jak chcą, bez ingerencji rządu. (…) Teoria ta upada, gdy tylko pojawia się wróg, który stanowi dla nas egzystencjalne zagrożenie. Wtedy górę bierze polityka. Społeczeństwo polityczne, które wyrzeka się władzy i suwerenności, przestaje być polityczne. Jedyne, co mu zostaje, to zrezygnować ze swojej podstawowej misji, jaką jest zapewnienie warunków samozachowania. Liberalne demokracje nie potrafią stanąć na wysokości wyzwań, przed którymi stoimy, nie są zdolne poradzić sobie z narastającymi wokół niebezpieczeństwami”.
W tym fragmencie książki autor odnosi się do zagrożenia, jakie dla Europy stwarza kryzys migracyjny. Ale polscy czytelnicy mogą ów cytat odnieść przecież także do innego niebezpieczeństwa – tego w obliczu którego stoi Polska w związku z napaścią Rosji na Ukrainę.
Jednak spośród politycznych projektów nowoczesności nie tylko liberalizm jest na celowniku de Benoista. Są nimi również rozmaite wersje socjalizmu oraz wszelkie nacjonalizmy. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że w oczach autora książki stanowią one ideologiczne narzędzia panowania kapitalistów nad masami. De Benoist w takich kategoriach postrzega też faszyzm i nie zostawia na nim suchej nitki.
Surowa ocena nowoczesności nie czyni jednak z filozofa konserwatysty, który z sentymentem wspomina świat sprzed rewolucji francuskiej. De Benoist trzeźwo konstatuje, że nie ma powrotu do przeszłości.