Dlaczego Polacy kochają, gdy na filmach gadają
piątek,
5 października 2012
Mija sześćdziesiąt lat od powstania Telewizji Polskiej, a głos lektora telewizyjnego nieprzerwanie gości w polskich domach. Co dla obcokrajowców może być szokiem, dla nas jest oczywistością. Czy kiedy w pokoikach na wysokim piętrze Pałacu Kultury i Nauki w latach 50. rodziła się polska telewizja, ktoś pomyślał, że lektor może stać się naszą narodową specjalnością?
Nie ma i nie było szkoły dla lektorów. Jak zatem formułowała się ekipa, która od ponad pół wieku opowiada z telewizora filmowe historie? Wbrew pozorom, osoby profesjonalnie uczące się dykcji są w dużej mniejszości.
„Czy mogę przeczytać film?”
Zmarły w tym roku Jan Suzin, legenda telewizji, był architektem. Między innym razem z ojcem – także architektem – rekonstruował kościół garnizonowy przy ulicy Długiej w Warszawie, pracował przy odbudowie zniszczonej w czasie wojny stolicy. Pewnego dnia, miał wówczas 25 lat, nudząc się w pracy, przeczytał w „Expressie Wieczornym”, że szukają kandydatów na telewizyjnych spikerów. Postanowił wziąć udział w eliminacjach. Jak później wspominał, głównie dlatego, że bardzo ciekawiła go sama, raczkująca wtedy w Polsce, telewizja.
Lucjan Szołajski również postanowił spróbować swoich sił i do Telewizji Polskiej wszedł z ulicy. – Spytałem, czy mógłbym na próbę przeczytać film. Odpowiedziano: a, czy pan to kiedykolwiek robił? Jak mogłem robić, przecież nie było telewizji w Polsce, ja nigdy nie czytałem żadnych filmów – mówił w TVP2.
Tomasz Knapik równoległe z czytaniem list dialogowych do filmów, studiował elektronikę na Politechnice Warszawskiej, a później przez 30 lat wykładał na tej uczelni. W rozmowie z tvp.info przyznał, że gdyby nie został lektorem, pewnie teraz byłby już profesorem zwyczajnym i członkiem Państwowej Akademii Nauk.
A jak rozpoczęła się jego przygoda z telewizją? – Najpierw było radio. Na jednej z lekcji polskiego w szkole średniej zajęcia prowadziła studentka polonistyki, która, okazało się po chwili, była sekretarzem redakcji w rozgłośni harcerskiej. Wyciągnęła mnie do tablicy i tak spodobał jej się mój głos, że zaproponowała pracę. Później było Polskie Radio, a stamtąd już był tylko krok do TVP – wspomina.
Janusz Szydłowski i Stanisław Olejniczak byli nauczycielami, odpowiednio fizyki i języka rosyjskiego. Ten pierwszy w rozmowie z tvp.info powiedział, że jego marzeniem była praca realizatora dźwięku. Przyszedł nawet na rozmowę do Polskiego Radia, ale kiedy usłyszano jego głos, skierowano go do czytania materiałów filmowych. Olejniczak podczas pracy w szkole prowadził uroczystości i zabawy dla dzieci. Do radia zgłosił się, żeby spróbować swoich sił, przyjęto go.
Na pierwszy ogień z Eastwoodem
Początki pracy w Telewizji Polskiej były dla lektorów trudne, ale wciągające i to bez znaczenia, w jakim czasie zaczynali i skąd do TVP trafiali.
– Kiedy powstawały nowe „Wiadomości” w Telewizji Polskiej, dawny „Dziennik” zamieniał się w „Wiadomości”, zostałem skierowany przez swojego ówczesnego szefa emisji radiowej do czytania materiałów filmowych w „Wiadomościach”. Chwilę później zająłem się również filmami fabularnymi – wspomina Olejniczak w filmie dokumentalnym „Zawód Lektor”.
Janusz Szydłowski też trafił do telewizji z radia, ale nieco wcześniej, bo pod koniec lat 70. – Na początku nie czytałem filmów dla telewidzów, tylko dla cenzora. Była wtedy taka instytucja, cenzor musiał najpierw zobaczyć materiał, a dopiero wtedy zgadzał się lub nie na puszczenie go na antenie. Po kilku tak przeczytanych materiałach, zaproszono mnie jednak na antenę. Z tego co pamiętam, pierwszym moim obrazem był film z Clintem Eastwoodem, który jako żołnierz podczas wojny secesyjnej zostaje ranny i trafia pod opiekę grupy kobiet – opowiada Szydłowski.
Lektorami, którzy w latach 50. przecierali szlaki w TVP byli Jan Suzin, Lucjan Szołajski, a później Tomasz Knapik. „Pierwszym filmem była „Ziemia” Ołeksandra Dowżenki. Popełniłem fatalny błąd, bo wydawało mi się, że trzeba te napisy podgrywać. Nic błędniejszego! W ten sposób nawet najlepszy film jest nie do zniesienia. Na drugi dzień odebrałem zasłużoną rugę i potem wszystko poszło już gładko” – mówił Suzin w 2002 roku w wywiadzie dla „Gazety Telewizyjnej”.
– Pierwsze filmy czytałem, kiedy siedziba TVP mieściła się jeszcze w Pałacu Kultury i Nauki. Nie było nas wtedy dużo, był Lucjan Szołajski, Jan Suzin, no może ktoś jeszcze – opowiada Knapik.
„Pan jest ze wsi nie z Warszawy”
Knapik dodaje, że romantyzm zawodu zanikł, odkąd przestało się czytać filmy na żywo. – Czytało się wieczorem, a kiedy z rana puszczana była powtórka, to trzeba było przyjść i cały film przeczytać od początku. I była wtedy inna adrenalina, bo choć rzadko, to zdarzały się wpadki – wspomina.
Czasami takie wpadki mogły powodować niebezpieczne dla lektora reperkusje. – Największy stres przeżyłem, kiedy czytałem jakiś film rumuński. W tekście, który dostaje lektor, z jednej strony zapisana jest osoba, która akurat wypowiada kwestię, a po drugiej dialog. Akurat miałem wynotowane, że będzie jakiś napis, więc patrzę na prawo i czytam „do wynajęcia”. Na obrazie pojawił się grób rumuńskiego decydenta, a dopiero po chwili dom, który miał do tego wynajęcia być. Z koleżanką, która realizowała nagranie czekaliśmy więc na najgorsze. Prezesem TVP był wtedy Maciej Szczepański, nie z przypadku nazwany „krwawym Maciusiem”. Myślę: no tak, jak ambasador Rumunii zadzwoni do kogoś partii, a ten do prezesa to leżymy. Na szczęście nie było odzewu – opowiada Knapik.
Wpadki przydarzały się nie tylko w filmach fabularnych. – Czytając wiadomości do Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego, ktoś w pośpiechu podyktował maszynistce, że jakiś wypadek wydarzył się na rogu Marszałkowskiej i Nowego Światu. Natychmiast urwały się telefony, że muszę być ze wsi skoro nie wiem, że są to równoległe ulice. A ja przecież jestem rodowitym warszawiakiem – wspomina lektor.
Szybko dorzuca kolejne: – Innym kolegom też różne wpadki się przydarzały. Ktoś przeczytał „artystyczne”, zamiast „autystyczne”dzieci” albo „Marsz Mołotowa” zamiast „Mokotowa”. Najbardziej utkwiła mi w pamięci jednak inna historia, kiedy w jednym z wydań Kuriera pozostawało mało czasu i jeden z materiałów spadł z anteny. Lektor nie został poinformowany, więc myślał, że puszczany jest ten o niewidomych dzieciach z Lasek. Czytał: „Popatrzmy na te smutne twarzyczki”, a na obrazie zebranie gremium partyjnego.
„Ona se skurvila”
Coraz to nowsze technologie wprowadzane do telewizji sprawiają, że już nie tylko nie czyta się filmów na żywo, ale dyskutuje, czy całkowicie z lektorstwa nie zrezygnować, wprowadzając na stałe napisy lub dubbing. Lektor przypominamy to polska specjalność, nigdzie w Europie niepraktykowana.
Na forach internetowych można przeczytać jednoznaczne wpisy: „Z napisami można się napawać muzyką, efektami dźwiękowymi, w miarę normalną wymową. A z lektorem? Oryginalnej ścieżki dźwiękowej prawie nie słychać” – pisze adamsom. A greg dodaje: „Nie ważne, czy bohater krzyczy czy mówi szeptem, lektor zawsze tłumaczy go tak samo, oficjalnie, nie dostosowuje się w ogóle do charakteru wypowiedzi, a to jest bardzo nienormalne i nienaturalne”.
Takie dyskusje co kilka lat wracają, ale telewidzowie jednak ciągle chcą oglądać filmy z lektorem. – Rozmawiałem kiedyś z zaprzyjaźnionym facetem z wypożyczalni. Opowiadał mi, że jakiś pan spytał, czy film jest z lektorem. Kolega odpowiedział, że nie, na to klient: to sam sobie go oglądaj – opowiada Knapik. Dodaje: – Sam jestem lektorem, więc nie będę podcinał gałęzi, na której siedzę, ale widać, że ludziom się to nie znudziło.
Podobne zdanie ma Jacek Szydłowski. – Dla wielu telewidzów pojawiające się napisy są po prostu za szybkie, nie nadążają za ich czytaniem. Sam często mam kłopot, na przykład w filmach Woody’ego Allena, które obfitują w dużą ilość dialogów. Natomiast dubbing jest często absurdalny. Kiedyś w Niemczech oglądałem serial „Columbo” i kwestie niepozornego i nieśmiałego detektywa czytał facet z głosem dwumetrowego boksera. Lektor jest tańszy, a poza tym teraz technika tak poszła do przodu, że niedługo każdy będzie mógł sobie wybrać – mówi w rozmowie z tvp.info Szydłowski.
Częstym argumentem przeciwko lektorom jest niedorzeczne tłumaczenie przekleństw, bo akurat dany film puszczany jest w godzinach przedpołudniowych lub wczesnym wieczorem i nie mogą padać brzydkie słowa. – Jestem zdania, że nie powinno się cenzurować wypowiadanych kwestii. Pamiętam taką śmieszną sytuację, kiedy czytałem film czeski, jakoś przed południem, więc musiał „iść” bez przekleństw. Akurat bohaterem był rogacz, który w pewnym momencie krzyczy: „Ona se skurvila!”, na co ja przeczytałem „Ona nie była mi wierna!”. Zresztą na temat tłumaczonych przekleństw w filmach był nawet skecz kabaretowy z udziałem Macieja Stuhra – wspomina Knapik.
Jedyny Polak, który obejrzał wszystkie odcinki „Mody na Sukces”
Powszechność występowania głosów lektorów sprawia, że są utożsamiane z konkretnymi filmami, serialami lub gatunkami filmowymi. Jan Suzin już na zawsze zostanie zapamiętany jako czytacz westernów i serialu „Bonanza”. Ksawerego Jasieńskiego i Krystynę Czubównę wszyscy kojarzą z dokumentów przyrodniczych, a Tomasz Knapik specjalizuje się w filmach sensacyjnych klasy B. Lucjan Szołajski czytał dla milionów „Niewolnicę Izaurę”, natomiast Stanisław Olejniczak to słynne przywitanie „Dziń dybry”, angielskiego policjanta w serialu „Allo Allo” i ponad pięć tysięcy odcinków telenoweli „Moda na Sukces”, którą zaczął czytać we wrześniu 1994 roku. W internecie pojawiają się nawet żarty, że Olejniczak to jedyny Polak, który obejrzał wszystkie odcinki „MnS”.
Nawet głos Dariusza Odiji, aktora filmowego i dubbingowego, stał się kultowy za sprawą legendarnego programu muzycznego „30 ton – lista, lista przebojów”, który puszczany był w Telewizji Polskiej w latach 1995-2006. Słynne powiedzonko prowadzącego program z offu Odiji: „całuski, cukiereczki, ciasteczka”, wypowiadało się przez wiele lat na każdym szkolnym korytarzu.
Głosy lektorów są do tego stopnia popularne, że momentami wprowadzają w osłupienie przypadkowe osoby, kiedy „czytacze” pojawią się w miejscu publicznym.
– Była komunia święta mojego syna i poproszono rodziców o przeczytanie fragmentów teksu liturgicznego. Gdy ja zacząłem czytać, w kościele zapanowała konsternacja i myśl: Jezus Maria, gdzie tu jest telewizor – opowiadał w programie „Pytanie na Śniadanie” lektor Jacek Brzostyński.
Czasami jednak aparatura studia nagrań modyfikuje głos i lektorów nie poznają najbliżsi. – Mój tata poznał mnie, że czytam „Teleexpress”, dopiero po dwóch latach – opowiadał z okazji jubileuszu programu informacyjnego TVP1 Maciej Szklarz.
Można pić, palić i chodzić na panienki
Co powinien mieć dobry lektor? – Ważna jest podzielność uwagi, przydaje się znajomość języków obcych. Dobra dykcja i barwa są kluczowe, o ile zgadza się także intonacja – tłumaczy Janusz Szydłowski. – Wbrew temu, co się kiedyś mówiło, uważam, że lektor nie może być bezbarwny. Oczywiście nie mogę zagłuszyć, czy przytłaczać sobą treści filmu, ale muszę nadążać za akcją. Coś z aktorstwa na pewno jest potrzebne w tym zawodzie – mówił w filmie „Zawód Lektor” Janusz Brzostyński.
A czy tak jak w pracy aktora i piosenkarza trzeba dbać o swój „warsztat”? – Nigdy nie pielęgnowałem głosu, tak jak niektórzy aktorzy, którzy chodzą owinięci w szaliki i co tydzień stawiają się na wizycie u foniatry. Znakomity reżyser teatralny Aleksander Bardini miał powiedzieć kiedyś, że jak ktoś chce mieć głos, to nie może robić trzech rzeczy na P: pić, palić i chodzić na panienki, a jak ma głos, to wszystko jedno – opowiada Tomasz Knapik. Na potwierdzanie swoich słów dodaje: – Była taka historia z moim starszym kolegą, Jurkiem Rosołowskim, któremu po rzuceniu palenia z dnia na dzień tak wysoko głos podskoczył, że nikt go więcej do czytania filmu nie zatrudnił.
4 października TVP Kultura rozpoczyna emisję serialu „Mad Men” w trzech wersjach: z lektorem, z napisami i w wersji oryginalnej. Widzowie będą mogli sami decydować, którą z wersji wybierają.