W środku Euro 2012, tuż przed meczem Polski z Rosją, premier Donald Tusk na posiedzeniu rządu zaintonował z ministrami przyśpiewkę: „Kto wygra mecz? Polska!”. Wcześniej powiedział: – Jak wiecie, zawsze we wtorek jest czas „haratnąć w gałę”, ale dzisiaj zrobią to zdecydowanie lepsi od nas. Czekają na doping nas wszystkich, także na doping polskiego rządu. Te słowa premiera to dowód, że kabarety, z których od dekad słynie TVP, wciąż bawią nie tylko zwykłych Polaków, ale i obśmiewanych w nich dygnitarzy. Choć w tej kwestii były ponoć wyjątki...
Filmik natychmiast zrobił furorę w internecie. Najbardziej do śmiechu było jednak kabareciarzom Robertowi Górskiemu i Marcinowi Wójcikowi, którzy prowadzą na antenie TVP2 „Kabaretowy Klub Dwójki”. Cyklicznie odgrywają w nim skecze zatytułowane „Posiedzenie rządu” i to oni upowszechnili powiedzenie „czas haratnąć w gałę”.
W październiku obchodzimy 60-lecie Telewizji Polskiej, której ważnym elementem są właśnie kabarety. Premier Tusk udowodnił, że je lubi. Inaczej niż komunistyczny dygnitarz Władysław Gomułka, który w reakcji na skecze miał rzucać w telewizor kapciem. Bo choć dziś można śmiać się ze wszystkich i ze wszystkiego, w PRL telewizyjne kabarety odgrywały rolę wentyla bezpieczeństwa. – Ludzie zawsze będą się bronili dowcipem. Jak jest źle, pozostaje tyko śmiech – mówi Janusz Rewiński, aktor i satyryk.
Starsi Panowie nie z tego świata
Grupą satyryczną, która tak złościła Władysława Gomułkę, był Kabaret Starszych Panów. Niektórzy znawcy epoki twierdzą, że plotki o rzucaniu w telewizor kapciem są nieprawdziwe. Gomułka słynął z legendarnej oszczędności, więc miałby obawy przed zniszczeniem rzeczy tak cennej, jak telewizor. Poza tym posługiwał się specjalnym obuwiem ortopedycznym i ponoć kapci w ogóle nie nosił.
Nie zmienia to faktu, że Kabaret Starszych Panów musiał go irytować, bo ucieleśniał idee epoki międzywojnia. Dwóch wcale nie tak starych mężczyzn, Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski, postanowiło przebierać się w cylindry i fraki oraz cytować poezję. Po raz pierwszy spotkali się na korytarzach Polskiego Radia i połączyła ich miłość do jazzu.
Gdy ich kabaret zaczął ukazywać się w samym środku gomułkowskiej „małej stabilizacji”, do telewidzów szybko dotarło, że mają do czynienia z czymś wyjątkowym. – Na tle siermiężnego PRL Starsi Panowie byli oazą wysokiej rozrywki i kultury. Sprawiali wrażenie, jakby byli nie z tego świata. Nawiązywali do Qui Pro Quo i innych teatrów literackich przedwojennej Warszawy – opowiada Krzysztof Skiba, satyryk i frontman zespołu Big Cyc.
Przybora i Wasowski poruszali głównie tematykę obyczajową. Jak nikt inni potrafili przykładowo śpiewać o zdradzie: „Już kąpiesz się nie dla mnie w pieszczocie pian. Nie dla mnie już przy wannie odkręcasz kran”.
Dla komunistycznej cenzury wydawali się tak absurdalni, że nieszkodliwi. Bo jak ocenzurować skecz, którego uczestnik chce zamontować pod klamką książkę z napisem „Franz Kafka »Zamek«”? Pod nieuwagę uśpionych cenzorów Przybora i Wasowski mogli przemycać w kabarecie treści polityczne. W jednym z odcinków wzdychali: „Załamaliśmy się dopiero w kolejce po jajka, kiedy kazano nam przynieść własne skorupki”.
Walka płaczem i tupaniem
Kabaret Starszych Panów ukazywał się w latach 1958 -1966. W tamtych czasach można było śmiać się tylko z imperialistów i kułaków, a z polityków „żartowano” jedynie w szopkach noworocznych. Występowały w nich kukły m.in. Władysława Gomułki i Józefa Cyrankiewicza, które w rzeczywistości głosiły peany o zaangażowaniu w budowę socjalistycznej ojczyzny.
Do powstania prawdziwie politycznych kabaretów telewizyjnych trzeba był więc czekać aż do lat 70. Pierwszą jaskółką były spektakle Olgi Lipińskiej, które były emitowane od końca lat 60.: „Głupia sprawa”, „Gallux Show” i „Właśnie leci kabarecik”. Występowała w nich cała plejada gwiazd aktorskich. Na przykład we „Właśnie leci kabarecik” Piotr Fronczewski wcielał się w rolę schizofrenicznego Pana Piotrusia, który witał widzów słowami „Witam państwa jak zwykle niezwykle serdecznie w kolejnym, że się tak wyrażę, kabarecie Studia 2”.
Choć kabaret słynął z absurdalnego humoru, nie brakowało w nim treści politycznych. Taki charakter mogły mieć nawet dobrze dobrane cytaty z Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.
– Jak radziłam sobie z cenzurą? Tak jak wszyscy. Dawałam na pożarcie ostrą sprawę. Cenzor szybko to wycinał. Ale coś za coś. Udawało się przewalczyć kolejną rzecz. Czasem płaczem i tupaniem – mówiła kilka lat temu Olga Lipińska.
– Kiedy zaczynaliśmy, pozwalano nam grać na salach do dwustu osób. Można było mówić tylko te rzeczy, na które godziła się cenzura – wspomina Janusz Rewiński.
Wcielenia Bohdana Smolenia
Kabaretem, który w latach 70. najmocniej zasłynął nawiązywaniem do polityki był TEY Zenona Laskowika z m.in. Bohdanem Smoleniem, Rudim Schuberthem oraz Januszem Rewińskim. – Kiedy zaczynaliśmy, pozwalano nam grać na salach do dwustu osób. Można było mówić tylko te rzeczy, na które godziła się cenzura – wspomina Janusz Rewiński.
Sytuacja zmieniła się, gdy w 1973 roku Tey dostał „Złotą Szpilkę” na Kabaretonie w Opolu. Kabaret zaczął być pokazywany w telewizji, a Zenon Laskowik dostał własny pogram – „Narodziny gwiazdy”, emitowany w ramach Studia Gama.
O tym, jak mistrzowsko kabaret radził sobie z cenzurą, najlepiej świadczy skecz zatytułowany „Samochód”. Bohdan Smoleń jest w nim motorem, żądającym zdjęcie tłumika. Dla publiczności było jasne, że tym tłumikiem jest cenzura.
TEY w skeczu „Z tyłu sklepu” krytykował problemy z zaopatrzeniem, a w numerze „Rozwożenie mleka” jasno dawał do zrozumienia, że tą pracą zajmują się inteligenci, mający problemy z zatrudnieniem. Do historii kabaretu przeszedł też skecz „Pelagia”, w którym Bohdan Smoleń przebrany za kobietę mówi, że pracuje w fabryce, gdzie produkuje się „bombki różne, różniste”. „Cały czas mowa o bombkach choinkowych?” – dopytuje Laskowik. „Też” – odpowiada Smoleń.
Gdy komunizm w końcu upadł, wielu satyryków z trwogą skonstatowało, że nie mają już z czego żartować.
Kabaret jak corrida
Sukces kabarety TEY rozpoczął się od opolskiego Kabaretonu. I ta kariera nie jest niczym wyjątkowym, bo opolska noc odgrywała w telewizji taką rolę, jaką w latach 60. Szopki Noworoczne. Tej nocy cenzura i władza pozwalały artystom na więcej.
Festiwal w Opolu w swojej długiej historii nie odbył się tylko raz: w 1982 roku. Powodem był oczywiście stan wojenny. Jednak już dwa lata później podczas Kabaretonu Bohdan Smoleń śpiewał: „Niech się mury pną do góry, Niech kominy mają pion, Zbudujemy po raz trzeci nowy dom”. Piosenka brzmiałaby jako metaforyczny opis kraju dźwigającego się po długim kryzysie, gdyby nie słowa po zakończeniu utworu: „Koledzy! A jak się znowu okaże, że ten nowy dom nie będzie miał okien, dachu ani ścian, to wtedy z desek zbudujemy samolot i spier...”
Na tym samym kabaretonie Jacek Łapot wyśpiewał słynną „Balladę o ludożercach”. Dla każdego było jasne, że mowa jest w niej nie o jakimś odległym dzikim kraju, ale o Polsce.
Zdaniem Krzysztofa Skiby w latach 80. kabarety, nie tylko te pokazywane w telewizji, odegrały pewną rolę w upadku komunizmu. – W „karnawale Solidarności” kabaret można było zobaczyć na ulicy. Kabareciarze występowali na przykład podczas słynnej okupacji ronda w Centrum Warszawy – przypomina.
Dlatego gdy komunizm w końcu upadł, wielu satyryków z trwogą skonstatowało, że nie mają już z czego żartować. Najtrafniej ujął to Tadeusz Drozda podczas Kabaretonu w 1991 roku: „Na kabaret ludzie niechętnie dziś chodzą. Bo kiedyś kabaret traktowali jak w Hiszpanii corridę, a w Ameryce samochody, co się ścigają. Ten byk dziabnie tego torreadora albo nie dziabnie, samochód się spali albo nie spali. Na kabaret chodzili: chlapnie coś albo nie chlapnie. Na Ruska może coś powie. Może go aresztują…”
„Lew” Wałęsa ryczy dla rodaków
Tadeusz Drozda był związany z Telewizją Polską od lat 70. i na początku zajmował się pisaniem scenariuszy. – Wypatrzył mnie późniejszy założyciel Radia Zet Janusz Woyciechowski i jak mnie dorwał, to nie wypuszczał. Zobaczył, że jestem szybki i sprawny, a w tamtych czasach do telewizji trafiali ludzie, którzy coś potrafili – opowiada Tadeusz Drozda.
Szybko okazało się, że jego obawy wyrażone na opolskim Kabaretonie są nieuzasadnione. Po upadku komunizmu w telewizji znalazło się miejsce zarówno dla niego, jak również innych gwiazd satyry, które karierę zawdzięczały mediom publicznych. Tryumfy popularności zaczął święcić Marcin Daniec. Na antenie pojawił się „Kabaret Olgi Lipińskiej”, najdłuższy cykl programów jej autorstwa. W „Kabarecie” swoją klasę potwierdził Janusz Rewiński, który wcielał się w postać prezesa Miśka.
Lata 90. to dla polskiego kabaretu telewizyjnego okres wyjątkowy również z innego powodu: na antenach TVP pojawiły się oryginalne programy niespotykane w innych regionach świata. – To był wspaniały okres, bo nic nie było sformatowane, a przykładowo duże radia nadawały muzykę rockową, co dziś jest nie do pomyślenia. Wkroczyliśmy w wolność, nikt nie wiedział, na czym to polega, więc powstawało dużo świetnych programów kabaretowych – opowiada Krzysztof Skiba.
Skiba wraz z Pawłem „Konjo” Konnakiem prowadził na antenie TVP2 „Lalamido, czyli porykiwania szarpidrutów”, w którym prezentowali skecze zabarwione absurdalnym humorem, ale także przeprowadzali wywiady z muzykami rockowymi. – To był program „hybryda”, inny niż wszystkie. Gdy oglądam stare odcinki, wydaje mi się niesamowite, że takie tekst puszczała telewizja – mówi Skiba.
W tamtych czasach nową formę znalazł także kabaret polityczny. Na antenie zaczęło się ukazywać „Polskie Zoo”, autorstwa Marcina Wolskiego. W kabarecie poszczególni politycy byli przedstawienie za pomocą kukieł. Na przykład wiecznie flegmatyczny Tadeusz Mazowiecki był żółwiem, a mający dyktatorskie zapędy Lech Wałęsa – lwem. Król zwierząt siedział w tapicerowanym tronie i rzucał teksty w stylu „dostanem całom władzem, to wam dam kawałek” albo „przyjdzie czas, że zaryczem dla dobra rodaków”.
– Jeden z ministrów stwierdził, że prawdziwe posiedzenia rządu wyglądają podobnie do tych, które robię w telewizji – mówił w jednym z wywiadów Robert Górski.
Ministrowie w krzywym zwierciadle
Prawdziwy rozkwit telewizyjnych kabaretów nastąpił jednak tak naprawdę dopiero na początku XXI wieku. – Nagle wszyscy odkryli, że ludzie lubią oglądać kabarety, a ich produkcja jest stosunkowo tania. Dlatego w telewizji można było zaobserwować cały wysyp programów tego typu – mówi Krzysztof Skiba.
W kabaretach zaczęła się „specjalizować” TVP2. Na tej antenie w 2003 roku zaczął się ukazywać „Tygodnik Moralnego Niepokoju”, prowadzony oczywiście przez Kabaret Moralnego Niepokoju. Wśród stałych punktów programu były przygody dwóch ambitnych intelektualnie meneli Gwidona i Romka oraz „Prywatna klinika doktora Kazimierza Posuwały”, znanego psychoanalityka, który pomaga swoim pacjentom wyjść z rozmaitych nałogów.
W „Tygodniku” nie brakowało też jednak komentarzy politycznych. W jednym z odcinków wiceprezes Warszawskiej Mafii Taksówkowej Grzegorz Wtręt (grany przez Roberta Górskiego) mówi, że jest przeciwny wprowadzeniu kas fiskalnych w taksówkach, bo... na Okęciu przylatuje i odlatuje zbyt dużo frajerów.
Telewizyjna Dwójka zdobyła też uznanie widzów, transmitując Festiwal Kabaretu w Koszalinie, a prawdziwym strzałem w dziesiątkę okazał się transmitowany od 2009 roku „Kabaretowy Klub Dwójki”. To tam odgrywane są słynne skecze dotyczące posiedzeń rządu.
W jednym z wywiadów Robert Górski, współtwórca „Kabaretowego Klubu Dwójki” powiedział, że od jednego z ministrów usłyszał, iż prawdziwe posiedzenia rządu wyglądają tak, jak te w telewizji. – Coś w tym musi być, bo inny ważny polityk Platformy powtórzył to samo. Mamy zatem dwa niezależne źródła, więc informacja jest sprawdzona i pewna – dodał.
Wygląda na to, że najważniejsze osoby w państwie, niezależnie od tego, czy w PRL, czy w wolnej Polsce, telewizyjne kabarety oglądają równie chętnie. Zmieniło się tylko to, że zamiast rzucać w telewizor kapciem, wreszcie odkryli, że w tej satyrze może być dużo prawdy.
– Wiktor Ferfecki
Zdjęcie główne: Gwiazdami programów Olgi Lipińskiej byli m.in. Piotr Fronczewski i Jan Kobuszewski (na zdjęciu z Barbarą Wrzesińską) (Fot. TVP/M