Bezkolizyjne, trzymające się drogi „toczydełko”. Kilka szczegółów z życia fiata 126p
sobota,
22 listopada 2014
Doskonale sprawdzał się jako radiowóz milicyjny oraz samochód dostawczy, gdy akurat „rzucili” pralki. Nie był szybki jak porsche ani przestronny jak ford, ale pokochały go miliony Polaków. – W poprzedniej epoce był wszystkim. Może to brzmi górnolotnie, ale był naszym oknem na świat, dzięki niemu zaczęliśmy wyjeżdżać za granicę – mówi Przemysław Semczuk, autor książki „Maluch. Biografia”.
Fiat 126p zwany potocznie „maluchem” lub „toczydełkiem” był i jest do dzisiaj slegendą. – Ona jest interesująca zarówno dla tych, którzy jeździli tym samochodem, czyli statystycznego Kowalskiego, jak i dla młodych ludzi, którzy słyszeli, że w ich rodzinie taki pojazd był. To było auto, które zmotoryzowało całą Polskę, było dla kilku pokoleń ich pierwszym samochodem, do którego w ogóle wsiedli. Gdy rozmawiałem z osobami, które miały malucha, większość z nich przypominała sobie, że to właśnie na tym aucie robiła prawo jazdy – opowiada Semczuk.
Wujek Gerard szczęściarz
Autor biografii fiata 126p również ma swoje prywatne wspomnienia związane z tym pojazdem. – Gdy miałem cztery lata, mieszkaliśmy z rodzicami na Śląsku, a obok nas mieszkała górnicza rodzina. Przyszywany wujek Gerard pewnego dnia wieczorem wpadł do nas niezmiernie ucieszony i okazało się, że odebrał swojego małego fiata – wspomina Semczuk.
Do dziś pamięta zapach plastiku i skaju na siedzeniach oraz pierwszy przejazd w towarzystwie wujka Gerarda z mocnymi skokami do przodu.
Sam malucha kupił sobie dopiero po 1989 roku. – Nie był to mój pierwszy samochód, ale drugi, a samych maluchów miałem trzy. To był samochód, który był stałym elementem naszego polskiego krajobrazu. Tym bardziej byłem zaskoczony tym, jak doszło do jego powstania i tym, że istniało duże ryzyko, że ten samochód w ogóle nie powstanie, że mało brakowało, a do jego produkcji w ogóle by nie doszło – mówi.
Uprzywilejowani i talony
Wujek Gerard – górnik, którego wspomina Semczuk – dostał swój pierwszy samochód na talon. Górnicy byli jedną z uprzywilejowanych grup. Oprócz nich na małego fiata liczyć mogli m.in. nauczyciele, pracownicy naukowi czy lekarze, a także aktorzy oraz dziennikarze. O tych ostatnich nie mówiło się głośno, ale jasnym było, że znajdą się w grupie wybrańców. Szczęśliwcami byli również, jak się okazuje, hutnicy z huty Stalowa Wola, którzy produkowali blachę do tych samochodów. Nie wszyscy jednak od razu mogli zasiąść za kółkiem tego kultowego dziś pojazdu.
Mimo że maluchem jeździł w serialu „Czterdziestolatek” inżynier Karwowski, grający go aktor Andrzej Kopiczyński dopiero, po tym jak produkcja odniosła sukces, otrzymał przydział na swojego pierwszego fiacika. – Bo co by powiedzieli ludzie, widząc, jak wysiada z trabanta? Nie było mocnych, serialowy czterdziestolatek musiał jeździć maluchem.
Dziś panuje powszechne przekonanie, że maluch był wyłącznie na talony. Okazuje się, że talony to było tylko 20 procent niekoniecznie dla wybranych. Poza tym samo otrzymanie talonu nie było równoznaczne z tym, że się dostało samochód. To było upoważnienie do odbioru, ale za auto wciąż trzeba było zapłacić te 69 tys. złotych, bo tyle wtedy kosztował – wyjaśnia Semczuk.
Wakacje w Bułgarii i podróż dookoła świata
Z maluchem związana była również historia kryminalna. – Fiaty 126p pojawiły się, jako nagroda w loteriach fantowych. Jak głosiło hasło epoki gierkowskiej „Polak potrafi”, więc Polak wpadł na pomysł, że losy na loterię można sfałszować i w ten sposób niezasłużenie wygrać auto. Niestety kłamstwo to miało krótkie nogi, bo oprócz posiadacza sfałszowanego losu, zgłaszał się po samochód również ten, kto naprawdę go wygrał. Gdy prawda wyszła na jaw, kilku nieprawdziwych posiadaczy losów trafiło do więzienia – opowiada Semczuk.
Maluch pozwolił Polakom przemieszczać się nie tylko po polskich drogach, ale wybrać się na wakacje do Bułgarii, a nawet w podróż dookoła świata. – Dzięki niemu Polacy zaczęli oglądać Europę. Pokazanie się popularną syrenką za granicą nie było zbyt popularne, a fiat 126p był sprzedawany we Włoszech, w Niemczech. Nie było wstydu wsiąść do takiego samochodu – uważa Semczuk. Bardziej odważni obywatele ruszyli maluchem nie tylko na podbój Europy, ale udali się w podróż dookoła świata. Tak zrobiła trójka marzycieli z Krakowa. – Można śmiało powiedzieć, że maluch zmienił nasze życie w tamtym czasie. Częstość podróżowania, odwiedzania rodzin, to wszystko miało wpływ na nasze społeczne zachowania – twierdzi Semczuk.
Kolejki do kilku minut za kierownicą
Gdy dziś emitowane są reklamy samochodów, żadna nie robi takiego wrażenia, jakie robiły na Polakach prezentacje malucha. Każdy chciał go zobaczyć. Po raz pierwszy został on pokazany na specjalnej wystawie na placu Defilad w Warszawie w 1972 roku.
– Ludzie byli w stanie stać kilka godzin w kolejce, żeby przez 30 sekund postać obok niego albo usiąść na kilka minut za kierownicą. Sam fakt, że na tę prezentację, z zakładów pracy w całej Polsce wyruszały organizowane, autokarowe wycieczki zakładowe, daje do myślenia – mówi Semczuk. W PKO, gdzie przyjmowano przedpłaty na wymarzony samochód, w okienkach posadzono najładniejsze dziewczyny.
Wszystkie zostały przygotowane do roli sprzedawców i potrafiły opowiadać o samochodzie, którego tak naprawdę nie widziały na własne oczy.
„Toczydełko”, mimo że nie osiągało zawrotnej prędkości, było opisywane jako auto bezkolizyjne, świetnie trzymające się drogi.
Podczas zorganizowanego na stadionie Skry X Rajdu Warszawskiego, na którym nie zabrakło fiata 126p, doszło do dość efektownej stłuczki. Na jednym z zakrętów rozpędzone BMW uderzyło w bok malucha. „Maleńki fiacik dzielnie wytrzymał uderzenie” – rozpisywały się gazety.
– Dzisiaj takie opisy bawią, ale auto to było tak zaprojektowane, żeby każdy mógł sobie z nim poradzić. Pamiętam, że sam potrafiłem naprawić wcale nie takie proste rzeczy, których dziś pewnie w ogóle bym nie ruszył. Nikogo nie przerażało, że samochód się popsuł i stanął na środku drogi. Po prostu wyciągało się narzędzia i naprawiało – opowiada Semczuk.
Przyznaje, że choć era fiata 126p zakończyła się w latach 90. jest zaskoczony tym, że są ludzie, którzy kupują wiekowe fiaciki, aby nimi jeździć. – Jest wielu koneserów, którzy trzymają te samochody w swoich garażach żeby się nimi przejechać dla przyjemności, w weekend. On nadal jest symbolem, ale i zabytkiem – ocenia Semczuk.