Po godzinach

Sportowy alfabet 2014 roku, czyli przeżyjmy to jeszcze raz

Takiego roku polski sport nie miał od dawna, a na pewno nie w XXI wieku. W 2014 roku biało-czerwoni kolekcjonowali złote medale, płyta z „Mazurkiem Dąbrowskiego” musiała być przygotowana niemal na każdych zawodach, a co wrażliwszym kibicom mogło zabraknąć łez szczęścia. Polacy wysoko latali, daleko rzucali, szybko jechali, celnie strzelali, mocno serwowali, no po prostu gremialnie i dość nieoczekiwanie wcielili w życie olimpijską dewizę: citius-altius-fortius, czyli szybciej, wyżej, silniej. Portal tvp.info postanowił przypomnieć, w formie sportowego alfabetu, najbardziej pamiętne wydarzenia. Przeżyjmy to zatem jeszcze raz.

A – jak Arkadiusz Milik, czyli jedno z piłkarskich odkryć eliminacji Euro 2016, przez które Polacy idą niemal jak kawalerzyści z lancami na wroga. 20-latek z Tychów, który jeszcze kilka lat temu kopał z kolegami piłkę pod blokiem, już przeszedł do historii polskiego futbolu. To on zdobył gola na 1:0 podczas pamiętnego meczu z Niemcami na Stadionie Narodowym. Drugą bramkę dołożył wtedy Sebastian Mila i historyczne, sensacyjne zwycięstwo z mistrzami świata, dające cenne punkty w drodze do ME, stało się faktem. A czekaliśmy na nie 90 lat! To też Milik uratował nam remis 2:2 ze Szkotami i dobił Gruzinów w Tbilisi, trafiając na 4:0. Ale tyszanin błyszczy nie tylko w kadrze. Powoli staje się też gwiazdą Ajaksu Amsterdam. W jednym z pucharowych meczów tej drużyny strzelił aż 6 goli! Rywalem byli holenderscy amatorzy, ale wyczyn poszedł w świat. A my w 2015 roku chcemy jeszcze więcej bramek, więcej takich meczów, jak z Niemcami i jesiennego awansu na Euro 2016! A wiecie, co jest najlepsze w tych życzeniach? Wreszcie nie są nierealne.

B – jak bankrut, którym mógł zostać Polski Komitet Olimpijski. Podczas gdy wszyscy kibice skakali z radości podczas zimowych igrzysk olimpijskich w Soczi, skarbnik PKOl musiał wyrywać sobie włosy z głowy. Dla Polaków był to najlepszy zimowy start w historii, a z rosyjskiego kurortu przywieźli sześć medali, z czego aż cztery były złote (do tego srebro i brąz). Za same najcenniejsze krążki PKOl musiał zapłacić zwycięzcom aż 480 tysięcy złotych. Do tego jeszcze 130 tys. za pozostałe, plus premie dla trenerów. Co ciekawe, z 46 europejskich komitetów, aż 22 w ogóle nie wypłaca olimpijczykom premii. Ale w końcu sportowiec, który niemal cały swój czas oddaje treningom, musi z czegoś żyć. A my życzymy biało-czerwonym jeszcze większej liczby medali, aby skarbnik musiał w końcu kupić perukę.
C – jak Cibulkova. Dominika Cibulkova. Ta filigranowa, licząca ledwie 161 cm słowacka tenisistka, pogrzebała nasze marzenia o polskim finale w wielkoszlemowym Australian Open. Faworytką półfinałowego starcia była Agnieszka Radwańska, która jak burza z piorunami rzucała gromy na kolejne rywalki. Szczególnie ćwierćfinał z broniącą tytułu Białorusinką Wiktorią Azarenką fani tenisa długo wspominali. Ale w starciu o finał Isia nie miała nic do powiedzenia, to Słowaczka zmiotła Polkę z kortu.

W 2014 roku Radwańska nie liczyła się więcej w Wielkim Szlemie, choć miała przebłyski dobrej gry, jak w zwycięskim turnieju w Montrealu. Sezon skończyła na 6. miejscu rankingu WTA. Teraz ma być lepiej, bo z odsieczą przyszła słynna Czeszka Martina Navratilova. Oby arcymistrzyni była jak popularne baterie i dodała Isi energii.

A na pocieszenie dla rodzimych fanów wielkoszlemowy turniej w Melbourne wygrał, tyle że w deblu, Łukasz Kubot. Ale on tak długo dobrze gra, że musi mieć chyba baterie alkaliczne.

G – jak grochy, czerwone grochy. Białą koszulkę z takimi grochami nosił podczas Tour de France Rafał Majka. Polski kolarz stał się rewelacją Wielkiej Pętli, a styl, w jakim wygrywał górskie etapy, rozpalał wyobraźnię kibiców bardziej, niż plakaty wiadomej treści nad ich łóżkami. Gdy inni z grymasem bólu na twarzy ledwo kręcili pedałami, Majka potrafił... puścić oko do kamery. To było prawdziwe kolarskie show, a po apelu legendarnych dziennikarzy Krzysztofa Wyrzykowskiego i Tomasza Jarońskiego wszyscy wirtualnie „pchali” Polaka przez ekranami telewizorów, gdy ten wspinał się po stromej trasie do mety.

Ostatecznie pan Rafał wygrał dwa etapy i jako pierwszy nasz rodak triumfował w klasyfikacji górskiej TdF. A potem doszedł jeszcze porywający sukces w Tour de Pologne i na tym nie koniec. polskie kolarstwo odnotowało jeszcze jeden sukces: zawodowym mistrzem świata został Michał Kwiatkowski. Odegrali mu hymn, wręczyli złoto, ale jedna myśl mogła nie dawać mu spokoju: „czemu nie dali mi tej kultowej koszulki w grochy...”.
K – jak kondolencje. Wiele osób składało je w pewien lutowy wieczór Wojciechowi Fortunie. Czy naszemu pierwszemu złotemu medaliście olimpijskiemu w sportach zimowych coś złego się przytrafiło? Otóż nie, po prostu podczas igrzysk w Soczi przestał być jedynym polskim skoczkiem z olimpijskim złotem. – Mówiłem przed olimpiadą, że kolejnych 42 lat nie dam rady czekać – żartował. I się doczekał.

Kamil Stoch przeszedł do historii, wygrywając konkurs skoków w miejscowości Krasnaja Polana. Na kolejny złoty medal skoczka czekaliśmy potem nie przez dekady, a ledwie kilka dni, gdy Stoch, z biało-czerwoną szachownicą na kasku, ponownie triumfował, tym razem na dużej skoczni. „Stochmistrz”, jak ochrzcili go kibice, poszedł za ciosem i wyprzedził konkurentów też w Pucharze Świata.

Tak świetnego sezonu jak Stoch nie miał nawet sam Adam Małysz. Stary mistrz jeździ teraz w rajdach samochodowych. Biorąc pod uwagę, że pan Kamil ma ksywę „rakieta z Zębu”, to i w sportach motorowych może kiedyś przebić swego mentora.

M – jak Marta Ostrowska. Kto to taki? Najsłynniejsza kierowniczka piłkarskiej drużyny w Polsce, a może i na świecie. A ściślej: była kierowniczka. – Liczenie kartek czy wpisywanie w okienko numerów zawodników to nic trudnego – mówiła w jednym z pierwszych wywiadów, gdy zaczęła pracę jako kierownik Legii Warszawa. Ta banalna czynność przerosła jednak uroczą rudą dziewczynę.

Gdy Legia grała w Glasgow z miejscowym Celtikiem rewanż w III rundzie eliminacji Ligi Mistrzów i prowadziła już w dwumeczu 6:1, na boisko wszedł Bartosz Bereszyński. Sęk w tym, że nie powinien tego robić, bo musiał pauzować za kartki. Co prawda wcześniej już to zrobił, ale pani kierownik... zapomniała to odnotować w protokole.

UEFA wyłapała niewielki błąd i ukarała mistrza Polski walkowerem, przez co Legia wyleciała z eliminacji LM. Pół Polski śmiało się z mistrza, pół mu współczuło, a wszyscy mieszali z błotem biedną kierowniczkę, która o dziwo nie zdobyła się na posypanie głowy popiołem. Ale okazało się, że w całej koszmarnej sytuacji nie ma tego złego (patrz: „P”), a Legia – jako ten biedny, niesłusznie pokrzywdzony przez złych ludzi z UEFA klub, zyskała powszechną sympatię w Europie, a o surowej karze pisały największe media. Takiego PR pozazdrościć klubowi mogłaby nawet pewna firma RTV, którą reklamuje Ewelina Lisowska, katując nas bez przerwy swoim hitem o niskich cenach.
P – jak puchary. Europejskie puchary piłkarskie. W nich Legia osiągnęła najlepszy sportowy wynik polskiej piłki od lat, bijąc kolejne rekordy! W eliminacjach Ligi Mistrzów i Ligi Europy, a potem w fazie grupowej tej ostatniej, wygrała w sumie dziewięć meczów z rzędu! W tym czasie nie straciła gola przez 644 minuty! Stała się pierwszym klubem znad Wisły, który wygrał pucharową grupę. Długo była jednym z ledwie kilku zespołów, które w fazie grupowej nie straciły punktu, a w rankingu klubowym przesunęła się kilkadziesiąt miejsc w górę. Teraz na warszawiaków czeka lutowy dwumecz 1/16 finału z holenderskim Ajaksem. W 1/8 LE polska drużyna jeszcze nie była. Z kolei finał rozegrany zostanie w Warszawie. Kopciuszek z Łazienkowskiej 3 wciąż tańczy na balu i oby do wybicia północy było jeszcze daleko.


„Kamil to król”
R – jak reagge. Taki taniec wykonał na bieżni Stadionu Narodowego w Warszawie najsłynniejszy atleta planety, rekordzista świata w biegu na 100 metrów Usain Bolt. Gdy Jamajczyk pierwszy raz zawitał do Polski, od razu zrobił prawdziwe show, a na Memoriał Kamili Skolimowskiej spojrzał dzięki niemu cały świat. Dla Bolta był to ledwie trzeci i – jak się potem okazało – ostatni występ w tym roku, z uwagi na kontuzję stopy. Wcześniej pobiegł w sztafecie, w szkockim Glasgow i na 100 metrów na... słynnej plaży Copacabana.

Bieg w Warszawie był też pierwszym biegiem Bolta na obiekcie piłkarskim. Uzyskał 9,98 sek. – to był jego najlepszy wynik w sezonie i nieoficjalny halowy rekord globu! Jednak w Polsce ktoś pobiegł kiedyś jeszcze szybciej: Asafa Powell uzyskał 9,82 sek. w 2009 roku. Jamajczykowi się u nas podobało i niewykluczone, że jeszcze kiedyś zatańczy na polskiej ziemi. Może tym razem krakowiaka?
S – jak strażak. I to najszybszy w kraju. W tablicę świetlną lodowej Adler-Areny w Soczi wpatrywała się przez dłuższą chwilę chyba cała Polska. Wcześniej Zbigniew Bródka – pogromca pożarów spod Łowicza (który jako dziecko trenował zimą na... betonowym boisku, gdzie trener wylewał wodę), osiągnął niemal identyczny czas jak Holender Koen Verweij, wielokrotny medalista mistrzostw świata, z torsem niczym Adonis, pochodzący z kraju, gdzie – choć nie ma żubrów – kryte tory łyżwiarskie są za każdym rogiem.

Kto wygrał? Kto jest mistrzem? Okazało się, że o 0,003 sekundy lepszy w biegu na 1500 metrów był Polak. – W pracy strażaka trzeba mieć chłodną głowę, to pomaga na torze – powtarza Bródka. I tak oto skromny chłopak z Domaniewic stał się mistrzem olimpijskim i wywrócił całą fizykę, wprowadzając nową miarę czasu, czyli jedną „bródkę”.

Ś – jak światowy rekord. I mamy taki w tym roku. A wszystko za sprawą młociarki Anity Włodarczyk. To był jej rok! Najpierw została w Zurychu mistrzynią Europy, bijąc przy tym rekord Starego Kontynentu – 78,76 m. Potem jednak rzuciła jeszcze dalej.

Podczas mityngu w Berlinie 50 tysięcy widzów na Stadionie Olimpijskim długo wpatrywało się w jej młot, który mijał wszystkie linie, wymalowane na płycie boiska i ani myślał spaść. 79,58 m – taką odległość zmierzyli w końcu sędziowie. Rekord globu stał się faktem, a Polka wzbogaciła się o 20 tys. euro. Gdy tego dokonała przed kilku laty, tak się cieszyła, że aż... skręciła nogę. Dlatego teraz radość była stonowana. Co ciekawe, był to już czwarty w historii rekord świata, ustanowiony przez reprezentanta Polski w stolicy Niemiec. A pani Anita pobiłaby rekord pewnie nawet na księżycu.
W – jak Wlazły, Mariusz Wlazły. Zawodnik wrócił do kadry siatkarzy przed mistrzostwami świata i w fenomenalnym stylu poprowadził ją do triumfu. Biało-czerwoni nieoczekiwanie wygrali czempionat globu, premierowo rozgrywany nad Wisłą. Droga na szczyt była bardziej wyboista, niż na Mount Evereście.

Najpierw krytykowano wybór Francuza Stephana Antigi na selekcjonera. Eksperci wytykali mu brak trenerskiego doświadczenia i wieszczyli klęskę. Potem obawy o wynik na MŚ się nasiliły, gdy do domu odesłano gwiazdę zespołu, Bartosza Kurka, który był bez formy i nie mógł pogodzić się z rolą rezerwowego.

Potem przyszła wygrana (3:0 z Serbią) na otwarcie turnieju, którą z trybun obejrzało aż 60 tysięcy osób! To był drugi najlepszy wynik w dziejach siatkówki. Biało-czerwona fregata nabrała wiatru w żagle. Polacy obijali Rosjan, Francuzów, czy – aż dwukrotnie – Brazylijczyków.

To były porywające mecze, to był piękny czas, to było święto siatkówki. Ale o powtórkę – organizacyjną i sportową – może być ciężko: mistrzowie pokończyli kariery, a prezes PZPS stał się Mirosławem P. i siedzi za kratami za domniemaną korupcję. Ot, takie rodzime piekiełko. Oby szybko znów przyszło niebo.


Soczi-sty alfabet olimpijski
Z – jak złamanie. W naszym alfabecie nie mogło zabraknąć najsłynniejszej... stopy w Polsce. A właściwie złamanej stopy Justyny Kowalczyk. Po jej pierwszym biegu w Soczi na biegaczkę narciarską spadła lawina krytyki: że powolna, że ociężała, że co to w ogóle jest? Nasza mistrzyni z Kasiny Wielkiej tylko wzdrygnęła ramionami i wrzuciła do internetu rentgenowskie zdjęcie piątej kości śródstopia, która była połamana. Eksperci przeprosili, ale wiara w medal wyparowała.

Tymczasem Kowalczyk zadziwiła świat i o kilka długości wyprzedziła rywalki w jej koronnym biegu, na 10 km stylem klasycznym. Jak to możliwe? – pytali Norwegowie. Jak ona to zrobiła? – zastanawiali się dziennikarze. Czemu nie mogła poczekać do następnego tygodnia? – martwił się mieszkaniec Nowego Sącza, który miał podobną kontuzję i ledwo chodził, ale nie dostał zwolnienia w pracy. Lekarz był nieubłagany: Justyna może biegać, to pan może pracować.
Zdjęcie główne: Kamil Stoch, Mariusz Wlazły, Rafał Majka, Arkadiusz Milik (grafika TVP/P.Król)
Zobacz więcej
Po godzinach wydanie 17.11.2017 – 24.11.2017
„To była zabawa w śmierć i życie”. Od ćpuna po mistrza świata
Historię Jerzego Górskiego opowiada film „Najlepszy” oraz książka o tym samym tytule.
Po godzinach wydanie 17.11.2017 – 24.11.2017
„Geniusz kreatywności”. Polka obok gwiazd kina, muzyki i mody
Jej prace można podziwiać w muzeach w Paryżu, Nowym Jorku czy Londynie.
Po godzinach wydanie 10.11.2017 – 17.11.2017
Zsyłka, ucieczka i samobójstwo. Tragiczne losy brata Piłsudskiego
Bronisław Piłsudski na Dalekim Wschodzie uważany jest za bohatera narodowego.
Po godzinach wydanie 10.11.2017 – 17.11.2017
„Choćby z diabłem, byle do wolnej Polski”. Pierwszy Ułan II RP
Gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski skupia w sobie losy II RP.
Po godzinach wydanie 3.11.2017 – 10.11.2017
Kobiety – niewolnice, karły – rekwizyty. Szokujący„złoty wiek”
Służba była formą organizacji życia w tej epoce. Każdy kiedyś był sługą, nawet królewski syn.