Po godzinach

Złoty wiek polskich nart. Stoch dorzuci medal?

Od ośmiu lat Polacy przywożą medale z każdych mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym, a w XXI wieku zdobyli na nich już 15 krążków, w tym siedem złotych. Aż wierzyć się nie chce, że przez cały XX wiek na podium stawali ledwie dziewięć razy... Czy na trwającym czempionacie w szwedzkim Falun poprawią dorobek? Jest to bardzo realne, a to za sprawą formy naszego najlepszego skoczka Kamila Stocha. Jego pierwsza medalowa szansa już w sobotę. Transmisja konkursu na antenach Telewizji Polskiej.

W 1978 roku bohaterem całej Polski był Józef Łuszczek, który podczas MŚ w Lahti wygrał bieg na 15 km techniką klasyczną, a dołożył do tego jeszcze brąz na dystansie 30 km. Jego złoto było pierwszym na MŚ dla naszego kraju w narciarstwie klasycznym (nie licząc triumfu olimpijskiego skoczka Wojciecha Fortuny z 1972 roku, w Sapporo – wówczas mistrz olimpijski był też mistrzem świata). Łuszczek dostał za medale 150 dolarów, za które m.in. kupił sobie wymarzone jeansy. Kto mógł wtedy przypuszczać, że na kolejne podium przyjdzie nam czekać aż 23 lata!

Adam kontra Martin

Zimą 2001 roku wystrzeliła forma Adama Małysza. To była ogromna sensacja, bo polski skoczek w zasadzie z dnia na dzień stał się gwiazdą skoczni narciarskich. Triumf w Turnieju Czterech Skoczni i kolejne pucharowe zwycięstwa wywindowały go na czoło klasyfikacji generalnej PŚ.

„Poleciał jak z katapulty. Wysoko, tak wysoko, jak nikt nie potrafił się wzbić i szybował jak ptak. Minął wszystkie wyznaczniki skoczni, linie niebieskie, czerwone i wciąż leciał...” – relacjonował „Przegląd Sportowy” piórem Marka Serafina, gdy kilkanaście dni przed MŚ w Lahti Polak przeskoczył skocznię w niemieckim Willingen. Uzyskał 151,5 metra, co było nieoficjalnym rekordem świata na dużych skoczniach. Nikt nie miał wątpliwości, że „Orzeł z Wisły” jest faworytem do złota MŚ.
Gdzie dofrunie Stoch? (fot. PAP/Grzegorz Momot)
Ale od razu w Finlandii pojawiły się schody. W niedzielę, gdy miał odbyć się konkurs, wiało niemiłosiernie. 60 tysięcy ludzi pod dużą skocznią czekało, aż zawody się rozpoczną, a organizatorzy starali się je jakoś przeprowadzić. Niestety było coraz gorzej, a gdy bolesny upadek na zeskoku zaliczył lubiany Austriak Andreas Goldberger, konkurs odwołano.

Król dnia, nie nocy?

To zaś zrodziło sporo obaw o występ Polaka, bo w opinii fachowców Małysz gorzej skakał przy sztucznym świetle (w 2001 roku wieczorne konkursy należały do rzadkości). – Źle się stało, że nie skaczą za dnia. Adaś nie lubi skakać wieczorem – martwił się trener Apoloniusz Tajner.

I niestety kolejnego dnia nie udało się zdobyć upragnionego złota. Małysz prowadził po pierwszej serii, ale w drugiej skaczący przed nim Niemiec Martin Schmitt oddał idealny skok, bijąc rekord skoczni – 131 m i postawił Polaka w trudnej sytuacji. Małysz też skoczył daleko, ale 128,5 m to było za mało do triumfu. Zdobył srebro, ale pierwszy po 23 latach medal dla Polski nie smakował tak, jak wszyscy chcieli. Eksperci podkreślali, że próby Małysza były dobre, a nawet bardzo dobre, ale nie idealne. – Równie dobrze mogłem skończyć z brązowym medalem i niedosyt byłby większy – odpowiadał nasz medalista.

Wszyscy odliczali już jednak dni do konkursu na normalnej skoczni. A pogoda znów dała znać o sobie. Każdego dnia temperatura spadała, aż osiągnęła minus 20 w dniu zawodów. Na trybunach siedział m.in. premier Jerzy Buzek, który podkreślał, że wcale nie marznie. – Jak się odczuwa emocje, to nie jest zimno – mówił.

Atak Orła z Wisły

Tym razem role się odwróciły. Na skoczni znów panowali Małysz i Schmitt, ale to Niemiec był liderem na półmetku. Polak musiał w finale zaatakować i zrobił to wyśmienicie – 98 m i wyrównany rekord obiektu. Rywal nie wytrzymał presji i skoczył tylko 90 m. Wiadomo już było, że w Lahti zabrzmi „Mazurek Dąbrowskiego”.
Czy Justynę Kowalczyk stać jeszcze na medal? (fot. PAP/Grzegorz Momot)
Adam Małysz zdobył potem jeszcze trzy złote medale, a w sumie wywalczył ich sześć (oprócz tego jeszcze srebrny i brązowy). Szczególnie ostatni złoty został zapamiętany, bo mało kto się go spodziewał. Po złotych startach w Lahti i włoskim Val di Fiemme (dwa złote krążki i deklasacja rywali), w 2007 roku, w japońskim Sapporo, Małysz był tylko jednym z wielu kandydatów do medali. Wówczas długą podróż umilił skoczkowi film „Powrót Supermana”. Obraz okazał się wyjątkowo proroczy.

Tajne buty

Przed konkursami media więcej miejsca poświęcały transferowi piłkarza Jakuba Błaszczykowskiego z Wisły Kraków do Borussii Dortmund (gdzie gra do dziś), niż przygotowaniom do MŚ. „PS” pisał z kolei o tajemniczych elektronicznych butach Finów, które miały mierzyć m.in. prędkość skoczka na zeskoku, czy podczas wybicia. Miała to być ich tajna broń.

– Marzę, by Bozia dała mi dwa równe skoki – mówił Małysz przed konkursem na dużej skoczni. Niestety niebiosa nie posłuchały, a Polak zajął najgorsze dla sportowca miejsce, czyli czwarte – tuż za podium. Wygrał Szwajcar Simon Ammann przed Finem Harrim Ollim. Do trzeciego Roara Ljoekelsoeya „Orzeł z Wisły” stracił ledwie 4,6 pkt., czyli około trzech metrów. Co ciekawe wcześniej na treningach wyprzedził Norwega o... 23,5 m. Los okazał się zatem złośliwy. Teraz, podobnie jak podczas pierwszych MŚ, na których stawał na podium, pozostało Małyszowi powalczyć na małej skoczni.

W cieniu ligi

Wiara w narodzie nieco zmalała, a wielu kibiców bardziej żyło startem rundy wiosennej piłkarskiej ekstraklasy niż skokami. I to był błąd, bo „Superman” wrócił!

– To były idealne skoki. Dalej lecą już tylko bociany – podsumował Jan Szturc, pierwszy trener Małysza. Bo nasz skoczek znów pokazał coś wyjątkowego. Gdy inni skakali najdalej 95-96 m, on w pierwszej serii pofrunął na 102 metr. Srebrny medalista Ammann żartował, że był tego dnia najlepszy, ale spośród pozostałych zawodników, oprócz Małysza. Ten w finale skoczył 99,5 m i wygrał z gigantyczną przewagą 21,5 pkt. nad Szwajcarem. To było jego czwarte złoto, a karierę zakończył brązem cztery lata później w Oslo.

To były idealne skoki. Dalej lecą już tylko bociany

W międzyczasie odbyły się MŚ w czeskim Libercu, o których też warto wspomnieć. Bo podwójnie złota wracała z nich biegaczka Justyna Kowalczyk. Podobnie jak teraz, również w 2009 roku, tuż przed czempionatem brązowy medal MŚ zdobyli piłkarze ręczni. Ale Justyna szybko przejęła od nich szpalty gazet.

Worek medali

Nasza królowa nart zaczęła od brązu w biegu na 10 km techniką klasyczną. To był dobry prognostyk przed kolejnymi startami. W biegu łączonym na 15 km kibice przeżyli ogromne emocje, bo Kowalczyk, która najpierw biegła nieco z tyłu i dawała się „wyszaleć” rywalkom, do ostatnich metrów rywalizowała o wygraną z Norweżką Kristiną Steirą. – Biegnij, nie oglądaj się! – krzyczał do niej na trasie trener Aleksander Wierietielny. I Polka wygrała o 1,7 sek.

Z osiołkami w torbie

A potem było jeszcze kolejne złoto na morderczym dystansie 30 km techniką dowolną, gdy Justyna samotnie przebiegła linię mety. Szczęście miało jej przynieść 30 osiołków, które przywiozła do Czech. – Jedna torba więcej nie robi różnicy – mówiła. – Dlaczego akurat osiołki? Mam z nimi wiele wspólnego. Też jestem uparta – żartowała.

Stoch najlepszy w Willingen. Triumf na miesiąc przed szwedzkimi MŚ

A co przed nami?

W Falun czekamy przede wszystkim na występ Kamila Stocha. Nasz skoczek zdobył już prawie wszystko. Jestem dwukrotnym mistrzem olimpijskim, zdobywcą Pucharu Świata i rzecz jasna mistrzem świata. Tytuł wywalczył na poprzednich mistrzostwach, w 2013 roku, we włoskim Val di Fiemme. Tam, gdzie niegdyś królem został Małysz.

W sobotę 21 lutego Stoch powalczy na średniej skoczni (wielu uważa, że tu ma największe szanse na medal), a w czwartek 26 lutego na dużej. Dlaczego warto wierzyć w sukces? Odkąd Stoch wrócił na skocznie po grudniowej operacji stopy, zdążył już wygrać konkursy w Zakopanem i Willingen, a w Sapporo i Titisee-Neustadt był drugi. Tym samym wskoczył już do pierwszej dziesiątki PŚ. Co prawda w wybornej formie jest Niemiec Severin Freund, a groźny będzie też m.in. Słoweniec Peter Prevc, ale nasz „Stochmistrz” na pewno nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Podobnie jak Justyna Kowalczyk, która w sobotę 28 lutego pobiegnie na 30 km stylem klasycznym. I znając ją może sprawić niespodziankę, tym bardziej, że 4 miejscem w finale sprintu pokazała, że forma wróciła. Również 28 lutego o podium powalczy też drużyna skoczków (obok Stocha do Falun pojechali Piotr Żyła, Dawid Kubacki, Jan Ziobro, Klemens Murańka i Aleksander Zniszczoł). A wszystko to zobaczycie na antenach TVP.
Zdjęcie główne: Kamil Stoch wierzy w sukces (fot. PAP/Grzegorz Momot)
Zobacz więcej
Po godzinach wydanie 17.11.2017 – 24.11.2017
„To była zabawa w śmierć i życie”. Od ćpuna po mistrza świata
Historię Jerzego Górskiego opowiada film „Najlepszy” oraz książka o tym samym tytule.
Po godzinach wydanie 17.11.2017 – 24.11.2017
„Geniusz kreatywności”. Polka obok gwiazd kina, muzyki i mody
Jej prace można podziwiać w muzeach w Paryżu, Nowym Jorku czy Londynie.
Po godzinach wydanie 10.11.2017 – 17.11.2017
Zsyłka, ucieczka i samobójstwo. Tragiczne losy brata Piłsudskiego
Bronisław Piłsudski na Dalekim Wschodzie uważany jest za bohatera narodowego.
Po godzinach wydanie 10.11.2017 – 17.11.2017
„Choćby z diabłem, byle do wolnej Polski”. Pierwszy Ułan II RP
Gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski skupia w sobie losy II RP.
Po godzinach wydanie 3.11.2017 – 10.11.2017
Kobiety – niewolnice, karły – rekwizyty. Szokujący„złoty wiek”
Służba była formą organizacji życia w tej epoce. Każdy kiedyś był sługą, nawet królewski syn.