Pukając do nieba bram. Lech Poznań walczy o Ligę Mistrzów
środa,22 lipca 2015
Udostępnij:
Ciąg dalszy smutnego serialu pt. „Polska drużyna walczy o awans do Ligi Mistrzów”, odcinek osiemnasty. Zaliczka z pierwszego meczu powinna dziś wystarczyć piłkarzom Lecha do przejścia FK Sarajewo, ale schody zaczną się potem. Zęby wybili sobie na nich między zawodnicy Legii Warszawa czy Wisły Kraków. Czy poznaniacy wreszcie zdejmą klątwę?
Historia naszego futbolowego wstydu jest długa i bolesna. Dobrze zobrazuje ją fakt, że ostatni mecz polski zespół rozegrał w fazie grupowej LM 4 grudnia 1996 roku. Niemal 19 lat temu. Widzew Łódź przegrał wówczas z Atletico w Madrycie 0:1 po golu Milinko Panticia. Łodzianie zajęli ostatecznie trzecie miejsce w grupie i nikt nie spodziewał się, że na długie lata był to ostatni występ naszej ekipy w tym elitarnym gronie.
Warto dodać, że wtedy to było naprawdę elitarne grono. Nie było tak, że nawet czwarta drużyna w Anglii grała w eliminacjach – jedna drużyna z kraju i cześć. Jedynie Włosi mieli prawo do dwóch, ponieważ rok wcześniej Juventus Turyn wygrał finał.
Te 19 lat robi przygnębiające wrażenie. Nawet osławiona klątwa Bońka trwała krócej, bo ledwie 16 lat – od klęski reprezentacji w mistrzostwach świata w Meksyku w 1986 roku do awansu kadry Jerzego Engela do mistrzostw świata w Korei i Japonii w 2002 roku. Tamten okres to była przepaść w piłkarskiej historii, ale co w takim razie można powiedzieć o polskiej posusze w Champions League?
Ciekawostka z Youtube’a
Dla pokolenia kibiców, którzy właśnie osiągnęli pełnoletniość, pamiętny rewanż ekipy Franciszka Smudy z Broendy Kopenhaga w eliminacjach to prehistoria. Cudowny gol Marka Citki z połowy boiska z pierwszego meczu z Atletico Madryt to jedynie ciekawostka z Youtube'a. Obrazu dopełnią ciekawe fakty – na koniec 1996 roku premierem był Włodzimierz Cimoszewicz, obowiązywała „mała konstytucja”, zaś 11-letni Cristiano Ronaldo nawet nie wiedział, co to jest żel do włosów.
Od 1997 roku każde kolejne kolejne eliminacje Champions League kończą się tak samo – coraz większe pieniądze od UEFA trafiają do kieszeni innych. Rozgrywki stały się już globalną rozrywką, finał ogląda nawet miliard ludzi. Doszło także do kolejnej reformy, która miała sprawić, że ta ziemia obiecana miała być bardziej dostępna dla – chciałoby się napisać słabeuszy – maluczkich. I rzeczywiście maluczcy grają – białoruski BATE Borysów, czeska Viktoria Pilzno czy rumuński Cluj. Niestety, nasz kraj Liga Mistrzów omija szerokim łukiem. Piłkarze konsekwentnie odpadają, potykając się nawet na pierwszych przeszkodach.
Przyczyny porażek polskich ekip w kwalifikacjach można podzielić na cztery kategorie. Po pierwsze to niekorzystne losowania. Trafienie na Barcelonę czy Real Madryt to z góry przesądzone odpadnięcie. Słabe umiejętności to najczęściej powtarzający się mechanizm. Ważną kategorią jest również pech podczas samego meczu. Błąd sędziego, tudzież „zabrakło kilku minut” oraz „gdyby – toby” pozwalają wytłumaczyć przegraną. Jest też postawa, którą najlepiej precyzuje zwrot frajerstwo, bo tylko tak można wytłumaczyć to, co wydarzyło się rok temu w rywalizacji Legii z Celtikiem Glasgow czy wcześniej Wisły z Levadią Tallinn, które przekreślały drogę do awansu.
Planowana porażka
Przegląd porażek warto rozpocząć od pierwszej kategorii – planowana porażka – takie mecze najłatwiej jest bowiem wytłumaczyć. Jako pierwszych taka sytuacja spotkała widzewiaków, ledwie rok po ostatnim występie w fazie grupowej. Eliminacje zaczęli dobrze. 2:0 na wyjeździe i 8:0 u siebie z Neftczi Baku napawało optymizmem. Ten jednak opadł, gdy okazało się, że kolejny przeciwnik to włoska Parma. W tamtym zespole grali między innymi Hernan Crespo, tworzący zabójczy atak z Enrico Chiesą, Dino Baggio, Lilian Thuram, Fabio Cannavaro, zaś bramki strzegł Gianluigi Buffon. To się nie miało prawa udać. I nie udało. 1:3 w pierwszym meczu po trzech golach Chiesy i 0:4 w rewanżu. Po latach los zrównał jednak Widzew i Parmę. Oba kluby zostały doprowadzone do upadku przez właścicieli nieudaczników i aferzystów.
W rywalizacji z Parmą widzewiacy stali na straconej pozycji
Także rok później los nie był łaskawy. Inny łódzki zespół, ŁKS, trafił bowiem na Manchester United. Porażka 0:2 w pierwszym meczu na Old Trafford co bardziej optymistycznym kibicom dawała nadzieje przed rewanżem. W Łodzi padł jednak bezbramkowy remis. Na pocieszenie pozostawała świadomość, że ten sam Manchester triumfował potem w Lidze Mistrzów, pokonując Bayern Monachium 2:1 w jednym z najbardziej dramatycznych finałów w historii.
Ełkaesiacy nie postraszyli Manchesteru United
Kolejny za wysoki próg trafił się Widzewowi w 1999 roku. Jako wicemistrz zastępował wówczas Wisłę zdyskwalifikowaną z europejskich rozgrywek po rzuceniu nożem w Dino Baggio przez chuligana „Miśka” w meczu krakowian z Parmą. Łodzianie trafili na Fiorentinę, która ściągnęła z Parmy Chiesę. Efekt - 1:3 i 0:2. O tym, że widzewiacy odpadną było wiadomo już wcześniej, w drugiej rundzie szczęśliwie bowiem wyeliminowali słabiutki bułgarski Liteks Łowecz po dogrywce i rzutach karnych.
Postawili się gigantom
W XXI wieku zły los aż trzy razy sprawił, że Wisła mogła z góry machnąć ręką na Ligę Mistrzów. w 2001 i 2008 trafiła bowiem na Barcelonę zaś w 2004 roku na Real Madryt. Trzeba przyznać, że krakowianie dzielnie walczyli, zaliczając jedne z najlepszych spotkań polskich drużyn w tych rozgrywkach. Były więc 3:4 z Barcą (w 2001 roku, z kapitalnym występem Grzegorza Patera), a nawet pokonanie Dumy Katalonii.
Porażka Wisły z Barceloną 3:4 wstydu nie przynosi
26 sierpnia 2008 roku Wisła wygrała 1:0 z rodzącym się wówczas najlepszym zespołem klubowym w historii. Naprzeciwko krakowian stanęli między innymi Victor Valdes, Dani Alves, Gerard Pique, Carles Puyol, Eric Abidal, Yaya Toure, Xavi, Andres Iniesta, zaś w ataku grali Samuel Eto'o czy Thierry Henry. Będący wówczas piłkarskim gołowąsem Leo Messi nie grał.
Trener Pep Guardiola obiecywał walkę o zwycięstwo, ale jedynego gola strzeliła wówczas Biała Gwiazda. W 52. minucie Tomas Jirsak idealnie wrzucił piłkę Cleberowi na głowę przy dośrodkowaniu z rzutu rożnego. Valdes nie obronił. Historia piękna, ale, jak pisał „Przegląd Sportowy”, „pisana łzami, bo nie pomogło to krakowianom awansować do Ligi Mistrzów”. W pierwszym meczu na Camp Nou było 0:4. Na pocieszenie pozostanie świadomość (to nasza specjalność), że Barca w tamtym sezonie wygrała potem wszystko co było do wygrania.
Nie wyciągnęli wniosków
Na Barcelonę trafiła też Legia – w 2002 roku. Skończyło się porażkami 0:3 i 0:1. Z takich przegranych można wyciągać wnioski, lepiej bowiem uczyć się od najlepszych niż od tylko trochę lepszych od siebie. Niestety, ani Wisła, ani Legia nie potrafiły przekuć tych wyników na zbudowanie bazy, dzięki której w kolejnym roku można byłoby skutecznie powalczyć o coś więcej. Szkoda.
Barcelona to dla Legii za wysokie progi
Tak samo szkoda, że nasze zespoły nie radziły sobie z przeciwnikami, którzy aż tak nie różnili się klasą. Polonia Warszawa mogła powalczyć z Panathinaikosem Ateny w 2001 roku, ale skończyło się na 2:2 i 1:2. W 2003 roku, kilka miesięcy po kapitalnych występach przeciwko Lazio i Parmie w Lidze Europy, Wisła gładko przegrała z Anderlechtem Bruksela 1:3 i 0:1, mając w obu przypadkach szczęście, że ledwie tak nisko.
Tak przechodzimy do kategorii liche umiejętności, czyli o czym przed losowaniem staramy się nie pamiętać. Niestety – jak banalnie podsumowują komentatorzy – boisko weryfikuje. W 2006 roku Legia przeszła islandzki FH Hafnarfjordur, ale Szachtar Donieck był poza zasięgiem (0:1 i 2:3). Piłkarze Zagłębia, sensacyjni mistrzowie z 2007 roku, oddali awans do III rundy eliminacji Steaule Bukareszt (0:1 i 1:2), tak jak Lech Poznań w 2010 roku Sparcie Praga (0:1, 0:1). Równie dobrze wyniki mogły być odwrotne. To wymagałoby jednak od piłkarzy pewnego zaangażowania, a to na ogół kuleje.
Odpadnięcie Lecha w rywalizacji ze Spartą to nieporozumienie
Kompromitacja Śląska
Nie ma wielkiej różnicy poziomu ligi polskiej i szwedzkiej, ale w 2012 roku Śląsk Wrocław odbił się od Helsingborgs jak od ściany – 0:3 i 1:3. Wynik na granicy kompromitacji, kategorii, do której jeszcze dojdziemy. Rok później przeliczająca już pieniądze z awansu Legia przedreptała dwa mecze ze Steauą, a wyniki 1:1 i 2:2 w Warszawie premiowały Rumunów. Steaua zajęła potem ostatnie miejsce w swojej grupie, nie wygrywając żadnego meczu.
Bramy do raju zamykały również niefortunne zwroty. Takich porażek szkoda najbardziej. Dwie najlepsze okazje zmarnowali wiślacy. W 2005 roku zespół prowadzony wówczas przez Jerzego Engela wygrał z Panathinaikosem Ateny pierwszy mecz przy Reymonta 3:1. W rewanżu jeszcze w 87. minucie przegrywał 1:2, co dawało awans. Niestety sędziowie wypaczyli wynik. Najpierw nie uznali prawidłowego gola Marka Penksy, a potem przyznali kontrowersyjną bramkę Dimitriosowi Papadopoulosowi. Doszło do dogrywki, w niej sędziowie wyrzucili z boiska Radosława Sobolewskiego i tak prysły marzenia.
Lechici zdają sobie sprawę z odpowiedzialności, która na nich ciąży (fot. PAP/Jakub Kaczmarczyk)
Kilka lat później były wiślak Marcin Baszczyński stwierdził, że jego drużyna została orżnięta. – Podczas gry w Atromitosie miałem okazję poznać z bliska układy rządzące greckim futbolem. Tam wszystko jest możliwe i dziś nie mam złudzeń, że w rewanżowym meczu III rundy kwalifikacji LM sezonu 2005/06 zostaliśmy przekręceni – powiedział niedawno na łamach tygodnika „Piłka Nożna”. Biorąc pod uwagę nowe dowody na korupcję w tamtejszej piłce, sterowanej przez azjatyckich bukmacherów, i decyzje sędziego, trudno się nie zgodzić z Baszczyńskim.
Stracili kilka milionów euro
Gapiostwo pozbawiło drużynę Wisły także awansu w sezonie 2011/12. Również wtedy pierwsze spotkanie Biała Gwiazda rozegrała u siebie i po trudach zwyciężyła z APOEL-em Nikozja 1:0. Cudownego gola strzelił będący wówczas u szczytu kariery Patryk Małecki. W rewanżu było jeszcze trudniej. Najpierw Siergiej Pareiko, bramkarz ekipy Roberta Maaskanta niefortunnie interweniował i zaliczył samobója. Chwilę po przerwie Ailton podwyższył na 2:0. Do gości uśmiechnęło się jednak szczęście, choć tylko na moment. W 71. minucie Cezary Wilk trafił na 1:2. Taki wynik premiował Wisłę, niestety gol Ailtona w 87. minucie kosztował odpadnięcie i kilka milionów euro, które mistrzowie Polski mogliby zarobić w Lidze Mistrzów.
Miłe złego początki: Małecki strzela na 1:0 w meczu z APOEL-em
Porażka była też tym bardziej bolesna dla krakowskich kibiców, że była to ostatnia duża inwestycja w Wisłę. Po niej właściciel Bogusław Cupiał przykręcił kurek z pieniędzmi. Obecnie najlepszy polski zespół XXI wieku mocno spuścił z tonu i przynajmniej na razie nie ma szans, by nawiązać walkę z Lechem czy Legią.
Podczas gry w Atromitosie miałem okazję poznać z bliska układy rządzące greckim futbolem. Tam wszystko jest możliwe i dziś nie mam złudzeń, że w rewanżowym meczu III rundy kwalifikacji LM sezonu 2005/06 zostaliśmy przekręceni.
Oddzielną kategorię trzeba stworzyć dla frajerskich porażek. Tylko takim mianem można wyjaśnić kompromitację Wisły z półamatorską Levadią Tallin w 2009 roku – 1:1 na wyjeździe i 0:1 przy Reymonta. W dodatku krakowianie stracili gola i awans w ostatniej minucie. Wystarczy zaznaczyć, że budżet Wisły wynosił wówczas około 10 mln euro za sezon, zaś Levadii około 700 tys. euro...
O dwumeczu Wisła – Levadia lepiej zapomnieć
Frajerstwo Legii
Szczyt nieporadności osiągnięto jednak rok temu w Legii. Najpierw było efektowne zwycięstwo nad Celtikiem Glasgow 4:1, a potem 2:0 w rewanżu, ale wysiłki piłkarzy storpedowała kierowniczka drużyny Marta Ostrowska, która nie znając przepisów pozwoliła włączyć do składu zawieszonego wcześniej Bartosza Bereszyńskiego. Trener Henning Berg wpuścił go na boisko na ostatnie 4 minuty w drugim meczu. Efekt – walkower 3:0 dla Szkotów i – wobec gola strzelonego przy Łazienkowskiej – awans do rundy play-off, w której zostali wyeliminowani przez NK Maribor. Gorzką ironią jest fakt, że w pierwszym spotkaniu kapitan legionistów Ivica Vrdoljak zmarnował dwa rzuty karne.
Nowy odcinek w tym smutnym serialu starają się pisać lechici. Pierwszy mecz na wyjeździe z FK Sarajewo wygrali 2:0, co jest świetną zaliczką i w środowym rewanżu nie powinni mieć problemów. Schody zaczną się w rundzie play-off. Na zwycięzcę rywalizacji czeka jednak FC Basel, który 6 razy z rzędu zdobył mistrzostwo Szwajcarii. Kolejorz, o ile przejdzie Bośniaków, musi wspiąć się na wyżyny umiejętności.
Wygrana w Sarajewie powinna dać Lechowi awans, potem zaczną się schody
W końcu musi się udać
Lech nie ma nic do stracenia, a wszystko do wygrania. Dochodzi też kwestia swoistego wyścigu. Pierwsza polska drużyna, która awansuje do Ligi Mistrzów, może – zasilona pieniędzmi od UEFA – odskoczyć rywalom na kilka lat. Wiadomo, że w końcu musi się udać. Nie można też pominąć oczekiwań kibiców, którzy od ponad 18 lat czekają, żeby zobaczyć polską drużynę w Champions League.
Że jest to możliwe świadczy choćby przykład wspomnianego BATE Borysów. Białoruski zespół od 2008 roku już trzy razy grał w fazie grupowej. Porównując obydwie ligi, pod względem finansowym czy infrastruktury, białoruska jest daleko w tyle. Co najwyżej zbliżony może być poziom sportowy. W tyle pozostawiamy natomiast wszystkich w czymś, co jest naszą specjalnością – pompowaniu balona.
Zdjęcie główne: Lech (niebieskie koszulki) chce jako pierwszy polski zespół od 18 lat zagrać w Lidze Mistrzów (fot. PAP/EPA/Fehim Demir)