Po godzinach

Dziewczyna z gitarą od „Malowanej lali”. Pięć lat temu odeszła Karin Stanek

– Była osobą bardzo skromną, cichą. Zamiast na bankiety i imprezy, po koncertach wolała pójść do swojego pokoju i poczytać książkę – wspomina Anna Kryszkiewicz, menadżerka i przyjaciółka autorki przeboju „Malowana lala”. Karin Stanek odeszła pięć lat temu.

Wiele osób zachodziło w głowę, jak naprawdę nazywa się Karin Stanek. Większość myślała, że to artystyczny pseudonim dziewczyny z Bytomia. – Owszem, zarówno imię, jak i nazwisko są oryginalne. Taka zresztą była sama Karin. Utalentowana indywidualistka, jednym słowem – oryginał – mówi Anna Kryszkiewicz.

Stefan Bratkowski w jednym z artykułów pisał o niej tak: „Śpiewa altem o niewielkiej skali, ale o barwie głosu mającej w sobie coś z Armstronga i coś z Edith Piaf. Leciutka chrypka i jakiś taki właśnie zaśpiew dziecka ulicy. Akompaniuje sobie na gitarze, która robi wrażenie większej od niej. Kiedy (...) uśmiecha się, jest to coś rozkosznego, bo śmieje się jak mały brzdąc". W podobnie pozytywnych słowach wyrażał się o niej Olgierd Budrewicz: „Jest w jej szorstkim, agresywnym głosie protest przeciw kompleksom i fałszom. Krzyczy – i odpowiadają jej krzykiem. (...) Nie posiada techniki doświadczonych piosenkarek, ale też świadomie odrzuca ich reżyserię – jest spontaniczna, naiwna, prawdziwa, dosłowna."
Dziewczyna z Bytomia

Niewielu jednak było obrońców talentu Karin Stanek takich jak Budrewicz, czy Bratkowski. Do tego wąskiego grona należeli także Stefan Kisielewski i Jerzy Waldorff. To oni bronili jej „śląskiego akcentu”, który wielu pracujących z nią artystów uważało u niej za wadę. – To pochodzenie Karin było punktem zapalnym. Wielu współpracujących z nią muzyków oraz krytyków nie mogło znieść tego, że dziewczyna stamtąd robi karierę, że śpiewa, że ludzie chcą jej słuchać. Za ten śląski akcent mocno ją krytykowano. Chcąc jej dopiec mówiono, że co tam ona potrafi. To było okropne, ale Karin nie dała się złamać. Prawda też jest taka, że ci, którzy ją krytykowali, mało się na muzyce znali – mówi Kryszkiewicz.

Pochodziła z górniczej rodziny, szybko musiała podjąć pracę. Żeby to zatrudnienie dostać, musiała zawyżyć swój wiek, stąd też data urodzenia Karin jest kwestią dyskusyjną. Muzyki uczyła się sama, a pierwsze szlify zdobywała śpiewając w amatorskich zespołach młodzieżowych ze Śląska. – Jej znakiem rozpoznawczym przez całą jej karierę była gitara. Tę pierwszą dostała od mamy. Nie miała ich dużo przez całe swoje sceniczne życie. Należała do tych osób, które się do tej swojej gitary przyzwyczajają i długo na niej grają – opowiada Kryszkiewicz. Nigdy też, jak wspomina, nie miała szczególnych wymagań. – Nawet wtedy, gdy była już gwiazdą, nie życzyła sobie jakichś specjalnych przywilejów. To, co zawsze musiało w garderobie być, to herbata – mówi.
„Jimmy Joe”, „Malowana lala”, „Autostop”

Stanek debiutowała piosenką „Jimmy Joe” w marcu 1962, którą wygrała konkurs „Czerwono-Czarni szukają młodych talentów”, zostając tym samym wokalistką grupy. W lipcu 1962 zakwalifikowała się do finałowej dziesiątki I Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie i wystąpiła z Czerwono-Czarnymi na festiwalu w Sopocie. W roku 1963 wzięła udział w I Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, gdzie wykonała przeboje „Malowana lala”, „Autostop” i „Chłopiec z gitarą”, dostając wyróżnienie. Razem z zespołem Czerwono-Czarni występowała w wielu krajach Europy, a także w USA i Kanadzie. Tak krok po kroku stała się królową polskiego big–beatu.

– Karin od początku swoich występów była osobą energiczną, ona się świetnie czuła na scenie. Nie potrafiła ustać spokojnie, musiała tańczyć. Dlatego też tak trudno było jej nagrywać piosenki w studio. Miała z tym ogromny problem. Irytowało ją to, że śpiewa do „pustej sali”, że nie może wciągać do zabawy publiczności. Zawsze mówiłam, że Karin trzeba nie tylko posłuchać, jak śpiewa, ale też zobaczyć. Jej występy to była prawdziwa, jak to się mówi w piosenkarskim slangu, petarda – mówi Kryszkiewicz.
Karin Stanek występowała w spodniach i z włosami związanymi w warkocze albo kucki (fot.PAT)
„Pisałam jej prymki do utworów”

Obie panie poznały się, gdy Karin w 1969 roku odchodziła od zespołu Czerwono-Czarni z powodu trudnej atmosfery, która zaczynała panować w zespole. Jeszcze przez chwilę śpiewała z zespołami The Samuels, czy Aryston, ale ostatecznie zdecydowała się na solową karierę. – Karin potrzebowała pomocy. Kogoś, kto będzie jej w tej solowej karierze pomagał. Kończyłam studia, musiałam iść do pracy w swoim zawodzie, bo wtedy jeszcze obowiązywały nakazy pracy, więc łączyłam to, co robiłam na co dzień, z pomaganiem Karin. Pisałam jej prymki do utworów, ustalałam terminy występów na estradzie, w radio, czy TV. Wtedy oficjalnie nie istniała instytucja menadżera. Można zażartować, że pracowałam dla niej na czarno – śmieje się Kryszkiewicz.

Silny charakter i dążenie do celu ujawniały się również w tym, jak mocno Karin Stanek, mimo ciągłego życia w trasie, postanowiła zdobyć wykształcenie. – Miała niesamowitą zdolność koncentracji. Nawet wtedy, gdy miała przerwę w próbach, nagraniach, czy w trasie koncertowej siadała do książek i uczyła się. Skończyła szkołę korespondencyjnie, zdała maturę. Sama musiała dojść, co jak rozwiązać, napisać, bo przecież nie miała obok siebie nauczycieli, którzy mogliby jej coś wyjaśnić. Po drodze zrobiła także dyplom piosenkarki, zdała egzaminy, które również nie były łatwe, a dla niej wręcz upokarzające. Wśród profesorów był jeden, który za cel postawił sobie, i głośno o tym mówił, że da popalić „tej Stanek” i ona na pewno nie zda. Sam sobie wystawił złą opinię jako nauczyciel, a Karin wszystkie egzaminy zdała bez problemu, bo chłonęła nauką, była ciekawa świata – opowiada Kryszkiewicz.
Miała bardzo zgrabne nogi

Po koncertach zamiast na bankiet, czy imprezę, wolała pójść do pokoju i czytać książki. Dużo też słuchała. Uwielbiała muzykę klasyczną oraz jazz. Polska kariera Karin Stanek trwała tylko kilka lat. Po występach w Opolu w 1971 i 1974 roku zaczęła być obiektem wrogich ataków prasy. – Pisano o niej wierutne kłamstwa, że została wygwizdana, że coraz gorzej śpiewa, że to koniec jej kariery. Niektórzy dawali jej cenne rady, aby zmieniła swój styl śpiewania, styl ubierania. Na szczęście podporą dla Karin w tamtym czasie byli jej wierni słuchacze, publiczność, która ją kochała – wspomina Kryszkiewicz. Ataki na dziewczynę z Bytomia były coraz bardziej brutalne. W końcu w 1976 roku wyjechała z Polski do Niemiec i tam rozpoczęła swoją muzyczną działalność.

– W tych atakach na Karin sięgano po absurdalne wręcz argumenty, jak ten, że Stanek występuje w spodniach, bo na nogach ma tatuaże, które w latach 60. były oznaką związków z subkulturą więzienną. Plotkowano też, że ma jedną nogę krótszą od drugiej, to też była nieprawda. Karin miała bardzo zgrabne nogi, ale występowała w spodniach, bo mogła się swobodnie ruszać i tańczyć – opowiada Kryszkiewicz. Wspomina, że w garderobie Karin można było znaleźć jedną długą suknię, w której wystąpiła podczas jednego z koncertów. Mnóstwo było natomiast kombinezonów oraz koszul i spodni. – Te kombinezony to była wygoda. Pamiętam, że przy tańczeniu zawsze miała problem z tym, że podwijała jej się bluzka. Próbowała różnych sposobów, by tak się nie działo. Miała bluzki na gumce, sama jej zresztą pomagałam w przygotowywaniu takich wygodnych strojów scenicznych. W końcu wpadłyśmy na pomysł tych kombinezonów właśnie – opowiada.
Karin Stanek do Polski wróciła po 15 latach (fot. PAT)
Kariera w Niemczech i powrót po 15 latach

W Niemczech Stanek nagrała kilka singli. W 1979 roku wystąpiła z piosenką „Ich mag dich so wie du bist” w popularnym programie Disco. Ukazała się wówczas jej płyta „Das geballte Temperament mit der unerhörter Stimme”, nagrana w całości w języku niemieckim. W roku 1981 wydała singel pod pseudonimem Cory Gun, a w 1982 roku dwa single z własnym zespołem Blackbird, tym razem po angielsku. Nagrania te nie miały zbyt dużej promocji. Stanek przyjęła niemieckie obywatelstwo. Przerwała karierę i wróciła do śpiewania dopiero pod koniec lat 80. w USA i w Niemczech.

Do Polski wróciła po 15 latach w 1991 roku. Wystąpiła w sopockiej Operze Leśnej podczas koncertu poświęconego legendom polskiego rocka. – Publiczność wstała i długo biła jej brawo. Zawsze była dla niej tak samo przychylna, w przeciwieństwie do mediów, dziennikarzy, którym tak wiele rzeczy w niej się nie podobało. Zarzucano jej wciąż to, że jest ze Śląska, że jej rodzina wyjechała do Niemiec. Nie rozumiałam i nigdy nie rozumiem, dlaczego tak było, bo Karin nie udzielała się publicznie, nie miała wrogów, zatargów. Myślę sobie, że to było wyładowywanie swoich kompleksów, a Karin stała się tym przysłowiowym „chłopcem do bicia” – mówi Kryszkiewicz.

Przyznaje, że gdyby Karin nie musiała opiekować się rodziną, być może wróciłaby do Polski na stałe. – Rodzina ją tam trzymała i ona się trzymała tej rodziny. Owszem przyjeżdżała na koncerty, ale nie zdecydowała się, żeby zostać na stałe w Polsce, dopóki jej mama żyła. Gdyby jej mama odeszła przed nią, to może by wróciła. To zresztą chciałabym jej powiedzieć, gdybym ją dziś spotkała – żeby wróciła do Polski, do swoich fanów, do śpiewania. Gdy patrzę na dzisiejszych wykonawców, to widzę, że jest dużo utalentowanych osób, ale piosenek Karin nikt nie potrafi zaśpiewać tak jak ona – podsumowuje. Karin Stanek zmarła 15 lutego 2011 roku.
Zdjęcie główne: Karin Stanek debiutowała piosenką „Jimmy Joe” w marcu 1962 (fot.PAT)
Zobacz więcej
Po godzinach wydanie 17.11.2017 – 24.11.2017
„To była zabawa w śmierć i życie”. Od ćpuna po mistrza świata
Historię Jerzego Górskiego opowiada film „Najlepszy” oraz książka o tym samym tytule.
Po godzinach wydanie 17.11.2017 – 24.11.2017
„Geniusz kreatywności”. Polka obok gwiazd kina, muzyki i mody
Jej prace można podziwiać w muzeach w Paryżu, Nowym Jorku czy Londynie.
Po godzinach wydanie 10.11.2017 – 17.11.2017
Zsyłka, ucieczka i samobójstwo. Tragiczne losy brata Piłsudskiego
Bronisław Piłsudski na Dalekim Wschodzie uważany jest za bohatera narodowego.
Po godzinach wydanie 10.11.2017 – 17.11.2017
„Choćby z diabłem, byle do wolnej Polski”. Pierwszy Ułan II RP
Gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski skupia w sobie losy II RP.
Po godzinach wydanie 3.11.2017 – 10.11.2017
Kobiety – niewolnice, karły – rekwizyty. Szokujący„złoty wiek”
Służba była formą organizacji życia w tej epoce. Każdy kiedyś był sługą, nawet królewski syn.