„Jesteśmy dzieckiem polityki Angeli Merkel”. Czym uwodzi skrajna prawica w Niemczech
sobota,
16 kwietnia 2016
Żołnierz, profesor ekonomii, właściciel firmy naprawiającej chłodnice. To ludzie, którzy tworzą niemiecką partię AfD, opowiadającą się za natychmiastowym wstrzymaniem przyjmowania migrantów. Jeszcze niedawno ugrupowanie zaliczano do politycznego planktonu, teraz chce na nie głosować coraz więcej Niemców. I boi się ich sama Angela Merkel.
Dwa tygodnie temu padł rekord: antyimigrancka i antyislamska partia Alternatywa dla Niemiec (AfD) w sondażu niemieckiego instytutu Infratest dimap uzyskała 14 procent poparcia – najwięcej w historii. Miesiąc temu też pokazała, że trzeba się z nią liczyć. Startując w lokalnych wyborach po raz pierwszy, zdołała wprowadzić do landtagów Badenii-Wirtembergii, Nadrenii-Palatynatu i Saksonii-Anhaltu swoich przedstawicieli.
Oto oni: Andre Poggenburg, 41-letni właściciel firmy naprawiającej grzejniki i samochodowe chłodnice. Uwe Junge, 60-latek, syn wysiedlonych z Ziem Odzyskanych Niemców, który ma za sobą służbę na dwóch zmianach w Afganistanie. I Joerg Meuthen, 54-letni profesor ekonomii, ojciec piątki dzieci, który uczęszcza do kościoła, gdy tylko pozwala mu na to czas.
Skuteczny populizm
Na pierwszy rzut oka nie mają ze sobą wiele wspólnego. Wstąpili do AfD z różnych powodów. Poggenburg przez wiele lat nie myślał o polityce, a gdy zdecydował się w 2013 roku dołączyć do AfD, nie myślał nawet o kwestii imigracji. Bardziej interesował go kryzys strefy euro i działania Berlina, który decydował o najważniejszych dla kraju sprawach „ponad głowami obywateli”. Junge przez 34 lata był członkiem chrześcijańsko-demokratycznej centrowej partii CDU, dopóki nie zdecydował się zmienić politycznych barw, powodowany, jak mówi, obawą o napływ imigrantów. Meuthen natomiast zdecydował o dołączeniu do partii po obejrzeniu wystąpienia charyzmatycznego wystąpienia jej założyciela Bernda Luckego – kolegi niejako po fachu (Lucke też jest profesorem ekonomii).
Dokładnie taka była strategia AfD – zaprosić ludzi z różnych środowisk, o różnych doświadczeniach i pochodzeniu. Celem było dotarcie do wyborców ze wszystkich warstw społecznych, o różnym poziomie wykształcenia i dochodach. Jak ocenia większość niemieckich mediów, AfD mówi ludziom to, co chcą usłyszeć. A to – jak zwracają uwagę dziennikarze – czysty populizm. Nie mogą jednak zaprzeczyć, że skuteczny.
Jeszcze latem zeszłego roku AfD w sondażach dostawała raptem 3-4 procent poparcia. Kryzys migracyjny w Europie, który w szczególności dotknął Niemcy, wywołał lawinowy wzrost popularności prawicowych partii, nie tylko w Niemczech, ale też m.in. we Francji, gdzie w imponującym tempie wzrosła liczba osób chcących głosować na Front Narodowy. AfD zyskała zarówno na antyimigranckich hasłach, jak i krytyce działań rządu Angeli Merkel. Według sondażu YouGov, opublikowanego na początku kwietnia, trzy czwarte Niemców uważa, ze Alternatywa dla Niemiec wejdzie w przyszłym roku do parlamentu.
„Do imigrantów powinno się strzelać”
Matką tego sukcesu jest Frauke Petry, 40-letnia chemiczka i przedsiębiorczyni, która przejęła kontrolę w partii w lipcu 2015 roku. Media nazywają ją „uśmiechniętą twarzą skrajnej prawicy”, ale ten przydomek nie powinien nikogo zwieść. Bo Petry słynie tak ze swojego uśmiechu, jak i ostrego języka. Zdarzyło się jej powiedzieć m.in., że niemieccy strażnicy graniczni powinni używać broni palnej, by powstrzymać imigrantów nielegalnie przekraczających granicę.
Zdążyła narazić się wielu. „AfD to nie jest partia. To przyczółek dla prawicowych ekstremistów i islamofobicznych podżegaczy” – pisał opiniotwórczy „Der Spiegel”. Zarzucał ugrupowaniu, że jego istnienie „podaje w wątpliwość lekcje wyciągnięte z II wojny światowej i nazistowskiej dyktatury”. Sigmar Gabriel, lider socjaldemokratycznej partii SPD, oceniał, że używany przez AfD język „przypomina słownictwo lat 20 i 30”. Podobne opinie nie robią jednak na Petry wrażenia. Oskarżenia o szerzenie nienawiści odparowała krótko: „Jesteśmy dzieckiem polityki Angeli Merkel. Jesteśmy tu, bo rząd Merkel nie podołał zadaniu mierzenia się z ważnymi tematami dla Niemiec i Europy”.
Ostro, ostrzej, łagodnie
Dla części elektoratu głoszone przez AfD hasła są jednak zbyt mocne. Echem odbiły się szczególnie słowa Björna Höckego, lidera partii w Turyngii, który w jednym ze swoich przemówień o „tysiącletniej Rzeszy” przywołał ducha Adolfa Hitlera. W dość niewybredny sposób mówił też o różnych „strategiach reprodukcyjnych” Europejczyków i Afrykanów, porównując tych drugich do ludzi drugiej kategorii. Z kolei przywódca AfD w Brandenburgii, Alexander Gauland, porównywał migrantów do „barbarzyńców, którzy najechali Imperium Rzymskie” i przekonywał, że Niemcy „nie mogą być szantażowane przez dziecięce oczy” małych uchodźców.
Dlatego, żeby odnieść sukces w wyborach, partia musi przekonać tych, którzy mają bardziej umiarkowane poglądy. Musi jednocześnie odpowiedzieć na gniew niezadowolonych z powodu uchodźców i nie rozczarować tych, z którymi potencjalnie może w przyszłości tworzyć sojusze. – AfD działa na obu frontach. Pokazuje: „jesteśmy umiarkowani”, a jednocześnie mówi „wcale nie” – ocenia w rozmowie z Reutersem Hajo Funke, specjalista nauk politycznych.
I rzeczywiście, od słów Höckego odcięła się sama Petry, a część polityków, jak na zawołanie, zaczęła głosić bardziej umiarkowane opinie. Wspomniany wcześniej Joerg Meuthen przyznał w rozmowie z Reutersem, że deportacja uchodźców „nie jest miłym doświadczeniem”, a „ludzie, którzy przyjeżdżają do Niemiec robią to samo, co my zrobilibyśmy na ich miejscu”.
Dzietność i zakaz obrzezania
Z projektu manifestu partii, który wyciekł pod koniec marca do mediów wynika, że Alternatywa dla Niemiec chce skupić się nie tylko na kwestii migracji, ale też „wartościach narodowych”. Co się pod tym kryje? Z jednej strony, AfD zalicza do nich wspieranie dzietności Niemek i wprowadzenie podatku liniowego w wysokości 20 procent. Z drugiej – zakaz obrzezania, wznoszenia minaretów i noszenia burek.
Frauke Petry, która sama ma czwórkę dzieci, na krytykę swojego programu odpowiada twardo: – Jeśli ktoś nazwie nasz program głupim, to jak w takim razie nazwie politykę nieograniczonego przyjmowania migrantów w celu wspierania przyrostu naturalnego? A nazywanie swoich politycznych przeciwników „nazistami” i „faszystami”, nazywanie kogokolwiek, kto krytykuje Unię Europejską „wrogiem” to brak odpowiedzialności. To właśnie brak umiejętności wyciągania wniosków z lekcji nazizmu.