Wywiady

„Muszę robić coś dzikiego”. Wykładowczyni z UJ trzecia w maratonie na biegunie

Chcieć to móc. Te słowa dobrze opisują Annę Szetelę. Poza wykładaniem w Zakładzie Polityki Zdrowotnej i Zarządzania na Wydziale Nauk o Zdrowiu Uniwersytetu Jagiellońskiego startuje w maratonach, o jakich wiele osób może pomarzyć. Właśnie zajęła trzecie miejsce w maratonie na biegunie północnym. Bieganie przy minus 20 stopniach przy wietrze zamrażającym maskę na kamień jej nie złamało. – Najbardziej ekstremalne było zorganizowanie budżetu – mówi portalowi tvp.info.

„Kominiarka zmienia się w bryłę lodu, ale biegnie się dalej”. Polak o ekstremalnym maratonie na Bajkale

W tym roku Baikal Ice Marathon zdominowali Polacy. Dwa pierwsze miejsca zajęli Piotr Hercog i Łukasz Zdanowski. Bieg ukończył także ultramaratończyk Maciej Florczak.

zobacz więcej
Dlaczego wzięła się pani za tak ekstremalne hobby? To tylko hobby czy może styl życia?

To tylko Hobby. Zresztą zastanawiam się nawet, czy traktować to w kategorii sportów ekstremalnych. Zaczęło się od nurkowania i wydaje się, że do tej dyscypliny bardziej pasuje łatka ekstremalności. Dla mnie bieganie to coś normalnego. Przyznam, że nie lubię szybkości – nawet szybki zjazd dla nartach byłby dla mnie czymś ekstremalnym. Dopóki ja kontroluję to, co się dzieje, to jest to według mnie coś całkowicie normalnego.

Czy jest pani zatem uzależniona od adrenaliny?

Może tylko troszeczkę.

Bez wątpienia silny pierwiastek ekstremalności jest w maratonie na biegunie północnym, który pani ukończyła, naprawdę nie ciągnie pani w tym kierunku?

Niekoniecznie. Traktuję to bardziej w kategorii zrobienia czegoś niecodziennego. Może dlatego, że na stronie organizatora maratonu na biegunie jest informacja, że tak naprawdę każdy może taki bieg ukończyć, że można nawet przejść całą trasę, choćby to miało zająć kilkanaście godzin. Może dlatego ten pierwiastek ekstremalności się trochę rozmył. Faktycznie, jedyne, co było ekstremalne na trasie, to pogoda, bo już sama trasa taka nie była. No może jeszcze koszty były ekstremalne.

Kiedy pani stwierdziła, że może warto by poprzekraczać granice możliwości, że siedzenie z książką w domowych pieleszach to zajęcie zbyt banalne?

Niedawno. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Kiedy w zeszłym roku przebiegłam maraton na Spitsbergenie, to stwierdziłam, że może warto zrobić coś jeszcze bardziej niecodziennego. Duża w tym zasługa moich znajomych, którzy zaczęli mi podsuwać propozycje niecodziennych maratonów, między innymi na biegunie północnym. Odkryłam, że takie zwykłe maratony uliczne już mi się nie będą podobały. Był jeszcze jeden ważny czynnik, który sprawił, że wystartowałam w tych zawodach. Po Spitsbergenie, gdzie biegło około 60 osób, stwierdziłam, że wolę maratony kameralne. Wcześniej miałam zaliczony maraton krakowski, w którym uczestniczyło kilka tysięcy ludzi, a tu kilkadziesiąt osób, uśmiechamy się do siebie na trasie, po zawodach już się wszyscy znamy. To zwiększyło atrakcyjność maratonu na biegunie, gdzie pobiegło 45 osób.
Szetela zajęła trzecie miejsce wśród kobiet, to najlepszy start Polaka w historii (fot. Tomasz Janecki)
Spitsbergen, biegun północny, znaczy zimno to pani konik. Nie ciągnie pani do Maratonu Piasków?

Kilkanaście lat temu, zanim zaczęłam biegać, dowiedziałam się o tym piaskach i byłam w szoku: o rany, co ci ludzie robią. Zaimponowali mi, ale kiedy zaczęłam trenować, odkryłam, że nie lubię, kiedy jest za ciepło. Latem ubiegłego roku, gdy było powyżej 30 stopni, nie było siły, która by mnie wyciągnęła na trening, chyba że na bieżnie w klimatyzowanym pomieszczeniu, albo gdy wieczorem temperatura spadała do 20 stopni. Nie wykluczam, że kiedyś pobiegnę w Maroku, ale na razie kręci mnie zimno.

Co panią zagnało na biegun? Chęć rywalizacji z innymi, sprawdzenia siebie, ciekawość?

Sprawdzenie siebie. Rywalizacja z innymi mnie nie kręci. Pociąga mnie też unikalność tego maratonu, możliwość zrobienia czegoś, co bardzo mało ludzi doświadczyło.

Co to oznacza być biegaczem ekstremalnym? Jest pani takim dr Jekyll i mr Hyde – pracuje spokojnie na Uniwersytecie, a potem daje sobie w kość na biegunie?

Widać to mi daje równowagę. Z jednej strony uczelnia, studenci, dane naukowe, ale czuję, że muszę też robić coś dzikiego.

Długo się pani przymierzała do startu w maratonie na biegunie północnym?

Po raz pierwszy przeczytałam o tych zawodach jakieś trzy lata temu, ale potraktowałam to w kategorii „to nie dla mnie”, na pewno są jakieś kwalifikacje, nie biorą wszystkich. Rok temu zaczęłam głębiej poznawać ten maraton i w lipcu się zapisałam. Miała pani sporo szczęścia, drugi Polak Piotra Suchenia zdaje się nie doleciał, bo lądowisko pękło.

Szkoda Piotrka, bo jest dobrym biegaczem i były szanse, że zająłby wysokie miejsce. Do tego mi by było raźniej, choć oczywiście nie biegłabym razem z nim. Ale faktycznie wyszło niefortunnie. Zresztą cały nasz wylot ze Spitsbergenu na biegun i maraton przesunął się aż o tydzień. Zaskoczyło to nawet organizatorów, bo każdy był przygotowany na 3-4 dni opóźnienia, ale to, że tydzień czekaliśmy na wylot na biegun, bo pękał pas startowy, albo jak Norwegowie cofali pozwolenie na lot, to było coś niespotykanego. Piotrkowi zabrakło jednego dnia. Raz już nawet polecieliśmy na ten biegun, do bazy Barneo i 15 minut przed lądowaniem, po 2 godzinach lotu, piloci dostali informację, że pas startowy znów pękł i że wracamy na Spitsbergen. Po tym locie Piotr już musiał wracać do Polski.
Okoliczności przyrody na biegunie są wyjątkowe (fot. arch. pap.)

„Bieganie po zębach w paszczy rekina”. Polak wystartuje w maratonie na Mount Everest

– Mięśnie palą, płuca domagają się tlenu. Dochodzi walka ze zmęczeniem, cierpieniem, bólem, zimnem – tak Robert Celiński opisuje Tenzing Hillary Everest Marathon.

zobacz więcej
Przygodę miała grupa, która poleciała pierwszym samolotem i wylądowała. Zaraz potem pękł lód i byli przez kilka dni całkowicie odcięci od świata. My przez trzy dni nie mieliśmy jak dolecieć na biegun, oni – jak z niego wrócić, choćby chcieli. Pouciekały im samoloty, nie mogli przebukować biletów. Jeden z zawodników wrócił samolotem, którym my w końcu przylecieliśmy, bo już nie mógł czekać. Nie wystartował w maratonie, choć pokonał ten dystans. Wytyczono mu trasę i pobiegł sam. Wprawdzie jego czas nie został uwzględniony, bo jednak biegł w innych warunkach, to jednak organizatorzy wpisali do wyników, że taki to a taki również przebiegł na biegunie dystans maratoński, dostał medal.

Przejdźmy do samego biegu. Jakie warunki na trasie – temperatura, wilgoć, wiatr, słońce. Dało się w ogóle oddychać?

Dało się oddychać, niektórzy biegli nawet z odsłoniętą twarzą. Było minus 20 stopni, organizatorzy mówili, że odczuwalna to minus 30. Warunki były znośne, w przeszłości maratończycy biegli tu nawet przy minus 40 stopniach. Jak raz przylecieliśmy na biegun, wtedy kiedy nas cofnęli, faktycznie było minus 40, ale po trzech dniach już tylko minus 14. Tak że to minus 20 przy nie jakimś przesadnym wietrze to nie było takie straszne. Do tego niebieskie niebo i słońce nisko nad horyzontem, więc nie raziło. Wszyscy byli dobrze przygotowani pod względem ubrań, choć te osoby, które biegły dłużej, faktycznie były już mocno wychłodzone.

Były odmrożenia?

No właśnie nie. U innych raczej też nie, albo się nie przyznawali. A nas tymi odmrożeniami straszyli. Organizatorzy pokazywali nam zdjęcia osób, które startowały w poprzednich latach. Trochę nas wystraszyli, wiedzieliśmy, że musimy mieć się na baczności.

Lodowaty wiatr, główna przyczyna odmrożeń, atakował?

Tak, ale ponieważ trasa składała się z pętli, szybko odkryłam gdzie wieje, gdzie ten wiatr naprawdę przeszkadza i kiedy trzeba było się lepiej osłonić, nałożyć gogle.

Maska zamarzła?

Oczywiście. Biegłam i w kominiarce, i czapce, i goglach i masce. Pod koniec ta maska była już taką zamarzniętą skorupą. Nie ograniczało mi to jednak oddychania, choć miałam pewne trudności by ją zsunąć gdy chciałam się napić.
Polka ukończyła maraton na biegunie, choć trenuje od niecałych 4 lat (fot. Tomasz Janecki)
Jak prezentowała się trasa biegu na biegunie?

Przyjemnie. To płaski maraton. Zero podbiegów, wszystko na jednej płaszczyźnie, powiedzmy dwa metry nad poziomem morza. Trasa była trochę zróżnicowana. Pierwsze 32 kilometry – osiem pętli po 4 kilometry – biegło się po ubitym śniegu, wyjeżdżonym przez traktory, częściowo po tym pękającym pasie startowym. Natomiast ostatnie 10 kilometrów to była trasa dziewicza. Tam się zapadaliśmy w śnieg, może nie po kolana, ale dość mocno. Jak się zaczęły zapadać nogi, bieganie przeszło w marszobiegi.

Kryzysy były?

W końcówce, gdy zmieniły się warunki i ostatnie cztery pętle po około 2,5 kilometra biegliśmy po dziewiczej krze z nieubitym śniegiem. Nie były to jednak kryzysy, które sprawiły, że myślałam: „o nie, muszę się wycofać”. Wydaje mi się, że te odcinki specjalnie zostały wybrane przez organizatora Richarda Donovana, który chciał nam pokazać, w jakich warunkach on pokonał pierwszy maraton na biegunie północnym w 2002 roku.

Co pani myślała na trasie: „jakie piękne widoczki”, czy „o rany, ile jeszcze do mety”?

Gdy miałam kryzysy, spoglądałam na księżyc, który na pewnym odcinkach miałam na wprost i odliczałam, ile jest pętli do końca – jeszcze cztery księżyce, jeszcze trzy i tak dalej. Ani razu nie przeliczałam, ile mi kilometrów zostało, żeby się nie dołować. Koncentrowałam się na tym, ile już za mną.

Muszę dodać, że polarne przygody od zawsze mnie pasjonowały, zaczytywałam się książkami im poświęconymi. Chciałam zobaczyć ten region tak wspaniale opisywany przez państwa Centkiewiczów. O nich zresztą też myślałam. Byłam im wdzięczna, że mnie zarazili pasją i poleciałam na ten biegun.

W jakim stopniu takie ekstremalny maraton to wyzwanie dla organizmu a w jakim dla ducha? To bardziej strawa fizyczna, czy duchowa?

Wyzwanie dla organizmu – poczynając już od dyscypliny w czasie kilku miesięcy mniej więcej regularnych treningów. Później, już bliżej startu, zaczyna się wyzwanie dla ducha i nawet coś w rodzaju tremy – jak to będzie? W czasie startu organizm się męczy, ale duch jest uradowany, bo ten ekstremalny kawałek świata jest piękny. A potem, już po biegu, organizm nie pamięta o zmęczeniu, za to duch będzie pamiętał radość i satysfakcję.
Przez pękające lotnisko samoloty nie zawsze mogą lądować na oceanie arktycznym (fot. arch. pryw.)
Na trasie obyło się bez klepania w uda, żeby móc dalej biec?

Tak. Zresztą szczególnie szybko nie biegłam. Mój czas to 6,5 godziny, więc organizm nie był jakoś szczególnie obciążony. Nawet chciałam przyspieszyć na ostatnich kilometrach, ale wtedy pojawił się głębszy śnieg. W pewnym momencie jak warunki się pogorszyły, przypomniała mi się książka z dzieciństwa pana Mrówczyńskiego, zdaje się że to była „Leśna drużyna”. Bohater uległ wypadkowi w lesie, nie mógł zostać, bo by się wykrwawił i resztkami sił chyba pełznie czy czołga się, powtarzając „Do drogi! Nie zasnąć! Do drogi!”. I ja też powtarzałam ten cytacik z książki czytanej w głębokiej podstawówce. „Do drogi!”. Trochę mnie to nawet rozbawiło, że w takim momencie sobie przypomniałam. Autentycznie pomogło.

Biegła pani z dwoma kijkami?

Nie, a dlaczego?

Jak w dowcipie: po co na Syberii dwa kijki jak się człowiek załatwia – jeden z podpierania się, drugi do odganiania od niedźwiedzi polarnych. Żarty żartami, ludzie pilnujący, żeby biegaczy nie zjadły niedźwiedzie polarne sprawili się?

Tak, misie nam nie zagroziły. Pewnie nawet byśmy je chętnie zobaczyli, bo to byłaby atrakcja, ale lepiej, że do tego nie doszło, bo jeszcze nie daj Boże strażnicy by zastrzelili takiego misia. Zresztą organizatorzy powiedzieli nam, że tych niedźwiedzi na 99,9 proc. nie zobaczymy, bo zostaną wystraszone przez helikoptery czy hałasujących ludzi.

Kijków nikt nie miał, ale też na przykład nie można było mieć butów z kolcami, ponieważ strefa bufetowa była w namiocie z brezentową podłogą, która by się poprzebijała.

Coś panią szczególnie zaskoczyło podczas wyprawy?

Może tylko przekładanie startu. Organizatorzy pokazali nawet slajdy z naukowymi dowodami, że pokrywa lodowa powinna być stabilna o tej porze roku, ale masy wody tak na siebie napierają, że ten lód pęka. Zaskoczyło mnie też to, że w bazie był prąd. Były gniazdka, można było podładować baterie czy powerbanki. Ja o tym nie wiedziałam i wzięłam ze sobą zapas naładowanych baterii. Miłą niespodzianką była bardzo ciepła temperatura w namiotach sypialnych. Uczulano nas, że może być zimno – 17 stopni, ale było naprawdę przyjemnie i ciepło. Poraziła też wyjątkowa uroda tego miejsca. Jedna z zawodniczek z Tajlandii powiedziała potem, że tak ją to piękno urzekło, że w pewnym momencie zaczęła tańczyć ze szczęścia na tym lodzie.
Trasa maratonu nie jest szczególnie urozmaicona, ale potrafi dać w kość (fot. arch. pryw.)
Co się czuje biegnąc przy minus 20 po lodzie? Jest jakieś pole do myślenia o niebieskich migdałach czy to ciągła walka ze sobą?

Pojawiały się różne myśli – „jak tu pięknie”, „o rany, czy ja na pewno tu jestem”. Myślałam o zdobywcach Arktyki, co by było gdyby ktoś kiedyś powiedział Roaldowi Amundsenowi, że niedługo ludzie będą biegli w maratonie na biegunie, ot tak. Myślałam też o ludziach, którzy wiedzieli, że startuję i trzymali za mnie kciuki.

Wynik panią satysfakcjonuje? Jest pani pierwszym Polakiem, który stanął na podium w tym maratonie. Liczyła pani na taki rezultat?

Nie myślałam o tym w ogóle. Leciałam z nastawieniem – trudno, mogę być ostatnia, ale chcę to przebiec. Wynik absolutnie mnie satysfakcjonuje, choć jak zobaczyłam czas 6:33:48 to pomyślałam, że niewiele zabrakło, żeby zejść poniżej 6,5 godziny. Żartuję. Na podstawie obserwacji mojego organizmu stwierdziłam, że będę zadowolona, jeżeli zejdę poniżej siedmiu godzin. To się udało, więc dobrze, więc jestem zadowolona. Trzecie miejsce wśród kobiet, jedenaste ogólnie - jest bardzo dobrze.

Wspomniała pani, że jednym z największym wyzwań było dopięcie budżetu. Jaki jest koszt takiej wyprawy?

Jak na kieszeń przeciętnego Polaka to jest to koszt duży. Dobrze jest mieć sponsora lub sponsorów. Mi udało się zdobyć jakieś wsparcie, ale trochę trzeba było też wysupłać z oszczędności. Ile razem wyszło – nawet nie sumowałam. Sam koszt od wylotu ze Spitsbergenu, startu i powrotu to około 12 tys. euro. Do tego należy doliczyć dotarcie na tę wyspę oraz noclegi na niej, które też są kosmiczne, oraz koszty przebukowania biletów. Chyba nawet nie chcę wiedzieć, ile wydałam. Na szczęście nie był to wydatek jednorazowy, tylko rozłożony w czasie. Cena wyprawy to taki niemiły dodatek do czegoś fantastycznego, ale potrzeba w życiu trochę szaleństwa. Wszystko zależy od priorytetów. Pewnie, że za 12 tys. euro można kupić nowy samochód, ale ja przebiegłam maraton na biegunie północnym i nie żałuję.
Ma pani już w głowie kolejny ekstremalny start?

Chciałabym, ale na razie nie planuję nic z ołówkiem w ręku. Nie mam kategorycznego postanowienia, że pobiegnę tu i tu. Bardziej jest to zbieranie informacji gdzie są ciekawe biegi, kameralne, w zimnie. Jedna ze studentek spytała, czy nie chcę u niej w rodzinnych stronach przebiec ultramaratonu – 100 km – Bieg Siedmiu Dolin. Stwierdziłam jednak, że nie, ale w przyszłości nie wykluczam. Jak będzie jakiś fajny maraton w Polsce to pewnie pobiegnę, ale już jak jakiś ekstremalny po Ziemi Józefa Franciszka to chyba będę musiała poczekać i szukać dobrego sponsora. Aż tak finansowo nie można szaleć.

Jak ludzie traktują takiego ekstremalnego biegacza? Z politowaniem, podziwem? Co mówią pani studenci, pani znajomi?

W głowę się nie pukają, na szczęście. Za plecami raczej też nie. Gdy wróciłam z bieguna i zaczęłam się przyznawać, co zrobiłam, najpierw w gronie naukowców, były słowa podziwu. Koledzy wypytywali, oglądali medal. Studenci, którym wyjaśniłam, dlaczego nie mieli ze mną zajęć przez ostatnie dwa tygodnie – było zastępstwo – też bili brawo. Bardzo miłe sytuacje.

Już pani zaczęła trenować po powrocie czy nadal się regeneruje?

Jeszcze nie. Ciągnie mnie do biegania, ale pamiętam słowa maratończyków i ultramaratończyków, którzy przestrzegali mnie przed zbyt szybkim wznowieniem treningów. Człowiek tego nie czuje, ale wiem, że są mikrourazy mięśniowe, które mogą się kumulować. Z drugiej strony ciągnie do tego biegania. Boję się, że jeżeli teraz nie wrócę do tego biegania, to potem mi się nie będzie chciało. Ale wkrótce znów zacznę trenować, za tydzień może dwa. Na początku czerwca wracam bowiem na maraton na Spitsbergenie. Tam to już będzie bieganie, a nie trucht jak na biegunie.

Co pan sądzie o boomie na bieganie w naszym kraju? Chwilowa moda czy tak już zostanie? Jak pani biega od 3,5 roku, to sama jest dzieckiem tego boomu.

Kiedyś podczas konferencji w Niemczech spotkałam takiego naukowca-maratończyka, rozmawialiśmy i nagle spytał, czy ja biegam. Odpowiedziałam, że nie, że ja nurkuję. Powiedział, że powinnam zacząć biegać, że sam zaczął jak miał 48 lat, teraz mam 53 – mówił – przebiegłem ileś tam maratonów, świetnie się czuję, nie choruję, odmłodniałam. Stwierdziłam – czemu nie. Zaczęłam biegać i mnie wzięło. Nie wiem, czy po kilku maratonach się nie wycofam, czy będę biegała tak długo jak ten 79-letni uczestnik maratonu na biegunie północnym, ale na razie biega mi się dobrze. I z tego co obserwuję, ludzie podobnie podłapali to bieganie. To już wrosło w naszą kulturę. Część pewnie biega, bo to modne, część chce przeżyć jakąś przygodę, ale niezależnie od przyczyn na tym skorzystają, bo to zdrowe. Im więcej osób biega, tym pojawia się coraz więcej fajnych imprez. Ja czekam na maraton na Księżycu.
Zdjęcie główne: Anna Maria Szetela ukończyła jeden z najtrudniejszych maratonów na świecie (fot. arch. pryw.)
Zobacz więcej
Wywiady wydanie 13.10.2017 – 20.10.2017
„Powinniśmy powiedzieć Merkel: Masz tu rachunek, płać!”
Jonny Daniels, prezes fundacji From the Depths, O SWOIM zaangażowaniu w polsko-żydowski dialog.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Definitely women in India are independent
Srinidhi Shetty, Miss Supranational 2016, for tvp.info
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Małgosia uratowała mi życie. Dzięki niej wyszedłem z nałogu
– Mam polski paszport i jestem z niego bardzo dumny – mówi amerykański gwiazdor Stacey Keach.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
„Kobiety w Indiach są niezależne. I traktowane z szacunkiem”
Tak twierdzi najpiękniejsza kobieta świata Srinidhi Shetty, czyli Miss Supranational 2016.
Wywiady wydanie 14.07.2017 – 21.07.2017
Eli Zolkos: Gross niszczy przyjaźń między Żydami a Polakami
„Żydzi, którzy angażują się w ruchy LGBT, przyjmują liberalny styl życia, odchodzą od judaizmu”.