Ile meczów zagra Polska na Euro 2016? Suchar już nie działa...
niedziela,12 czerwca 2016
Udostępnij:
Ile meczów rozegra reprezentacja Polski podczas mistrzostw Europy we Francji? Podobne pytanie zadajemy sobie co przy okazji każdej wielkiej imprezy, na którą naszym piłkarzom udaje się awansować. Odpowiedź jest ta sama – trzy. Otwarcia, o wszystko i honor. Jest trochę śmiechu, choć sprawa jest poważna. Tym razem jest raczej pewne, że ten dotąd bezlitośnie sprawdzający się scenariusz się nie powtórzy.
Przed wskazaniem dlaczego akurat zawodnicy Adama Nawałki mogą sobie pozwolić na rozpoczęcie turnieju od dwóch spotkań bez zwycięstwa, warto prześledzić zjawisko „trzech meczów” w wykonaniu Polaków. Jest to bowiem lektura nie tylko wdzięczna, ale także niezwykle pouczająca. Wiele mówiąca nie tylko o naszym podejściu do kibicowania, ale także o czymś, w czym jesteśmy mistrzami świata – pompowaniu balona.
Żarty pojawiły się już podczas pierwszej wielkiej imprezy, na którą awansowaliśmy przerywając tzw. klątwę Bońka. – Wszystkim się w głowach poprzewracało. Już sam awans do mistrzostw jest wielkim sukcesem i że jeszcze zatęsknimy za polskimi awansami – wypalił ówczesny gwiazdor reprezentacji, a obecnie prezes PZPN po porażce z Brazylią 0:4 w 1/8 finału mundialu w Meksyku w 1986 roku. Zapowiedział wówczas, że drużyna narodowa nie zagra w wielkiej imprezie przez kolejnych 20 lat.
Nieco się pomylił, ale aż 16 lat minęło zanim biało-czerwoni ponownie awansowali do mistrzostw świata w Korei i Japonii. Turniej ten Polacy rozpoczęli jednak z niskiego c, że można powiedzieć, iż jedyną korzyścią jest stworzenie modelu „trzech meczów”. Wygrane w dobrym stylu eliminacje oraz długa posucha na piłkarskie emocje sprawiły, że przed wylotem do Azji balon został napompowany do granic. Gdy Puchar Świata odwiedził nasz kraj ówczesny selekcjoner Jerzy Engel przekonywał, że skoro zagramy na mundialu to jedziemy po puchar.
Na „Tatę”
Mecz otwarcia graliśmy z reprezentacją Korei Południowej. Taktyka była prosta – wysokie piłki na Radosława Kałużnego, a ten będzie strzelał gole głową. Koreańczycy się nie pozbierają, bo to tacy kurduple. Hurraoptymizm zakończył się kiedy gospodarze jako pierwsi trafili do siatki (choć złośliwi twierdzili, że to efekt innej klątwy – pecha miał przynieść hymn osobliwie wykonany przez Edytę Górniak). A potem jeszcze raz.
Kolejny występ biało-czerwonych – o wszystko – to klasyczna klęska. Zapewnienia o walce o zwycięstwo i wysoka porażka będąca efektem gigantycznej różnicy klasy. Portugalczycy rozjechali reprezentację Polski jak walec. 4:0 i trzy gole Pedro Paulety to był najniższy wymiar kary.
Polska – USA z 2002 roku, czyli klasyczny mecz o honor
Ostatnim meczem grupowym – o honor – było spotkanie ze Stanami Zjednoczonymi. W nim, owszem, orły Engela pokazały klasę i zasłużenie zwyciężyły 3:1, choć to zwycięstwo tylko nieznacznie zmieniło opinię o występach naszej drużyny w Korei, bo do meczów pucharowych do Japonii już się nie załapała.
Laba
Dwa lata później, podczas Euro 2004 w Portugalii, reprezentacja Polski miała labę. Kolejne trzy mecze – rozegrała podczas finałów mistrzostw świata w 2006 roku. Podobnie jak cztery lata wcześniej szybko zaczęto pompować balon – bo turniej w Niemczech i przyjedzie dużo kibiców, bo piłkarze zebrali doświadczenie i tak dalej. Przypomniano jednak też o „trzech meczach” i niestety doszło do samospełniającej się przepowiedni.
Tym razem pompowaniu balonika pomógł fakt, że przeciwnikiem w meczu otwarcia była reprezentacja Ekwadoru. Tak jak cztery lata wcześniej, również skończyło się na 2:0 dla naszych przeciwników. Pojawiły się zasadne pytania, czy drugie spotkanie z Niemcami zakończy się takim samym wynikiem jak z Portugalią w Korei. Zapewne by tak się stało gdyby nie kapitalne interwencje Artura Boruca. Dopiero w doliczonym czasie polskiego bramkarza pokonał Olivier Neuville. W efekcie po raz kolejny ostatnie spotkanie również było i honor i również udało się je wygrać biało-czerwonym. Dwa gole Kostaryce strzelił wówczas Bartosz Bosacki, który początkowo miał do Niemiec w ogóle nie jechać.
Frycowe
Kolejny wielki turniej – mistrzostwa Europy w Austrii i Szwajcarii przyniósł delikatną modyfikację wypracowanego modelu, choć początek był jak najbardziej tradycyjny. Porażka z Niemcami 0:2 w meczu otwarcia – wprawdzie planowa – była traktowana jako frycowe, ponieważ był to pierwszy występ biało-czerwonych w imprezie tej rangi. Potem miało być lepiej, bo wiara w drużynę Leo Beenhakker w narodzie wydawała się być duża.
Faktycznie, drugie spotkanie było o wiele lepsze i po raz pierwszy po złamaniu klątwy Bońka nie zakończyło się porażką. Po golu Rogera Guerreiro, który co prawda nie powinien być uznany, ponieważ padł ze spalonego, długo prowadziliśmy 1:0. Była szansa na przerwanie fatum „trzech meczów”, niestety na przeszkodzie stanął niesławny sędzia Howard Webb, który w doliczonym czasie gry podyktował rzut karny, zamieniony na bramkę przez Ivicę Vasticia.
#wieszwiecej | Polub nas
Decyzja arbitra wywołała oburzenie kibiców, którzy zdążyli zapomnieć, że sprzeczne z przepisami było uznanie gola Guerreiro. Webb stał się wrogiem publicznym numer jeden. Swoją dezaprobatę wyrazili między innymi obecny na meczu prezydent Lech Kaczyński. Ówczesny premier Donald Tusk zapomniał wręcz o dyplomacji.
Premier żądny krwi
– Jako premier polskiego rządu muszę wypowiadać się w sposób wyważony, ale wczoraj... chciałem zabić – przyznał dzień po meczu. Słowa podchwyciły media na całym świecie. Angielska policja wręcz zaoferowała Webbowi, skądinąd w swoim czasie jednemu z najlepszych sędziów na świecie, ochronę obejmującą także jego rodzinę.
Polska – Austria z Euro 2008 – niedany mecz o wszystko
Korzyści z kontrowersyjnej decyzji arbitra, było jak na ironię wiele. Po pierwsze, mimo wszystko udało się złamać fatum drugiego meczu „o wszystko”, ponieważ polska kadra nadal miała szansę na wyjście z grupy. Po drugie odebrane zwycięstwo wpisało się w polską martyrologię i na moment zaowocowało wstrzymaniem sporów w parlamencie.
Ostatnie spotkanie grupowe nie było tylko „o honor”. Była szansa na ćwierćfinał, ale musiały być spełnione dwa warunki. Po pierwsze trzeba było wysoko pokonać Chorwację, która wygrała dwa pierwsze mecze, po drugie – liczyć, że Niemcy przegrają z Austrią. Kalkulacje wzięły w łeb w obu przypadkach. Niemcy wygrali z Austriakami, zaś Polacy, mimo ambitnej postawy i waleczności, przegrali z Chorwatami 0:1. W efekcie pierwszy występ reprezentacji Polski w mistrzostwach Europy zakończył się na fazie grupowej.
Beznadziejne eliminacje
Podczas kolejnej wielkiej imprezy – mistrzostw świata w RPA w 2010 roku – biało-czerwoni nie mogli sprawdzić, czy fatum trzech meczów nadal obowiązuje, ponieważ nie rozegrali w finałach ani jednego spotkania. Wirtuozersko za to przegrali eliminacje, wygrywając tylko jeden mecz z solidnymi rywalami (dwóch zwycięstw z San Marino nie ma co liczyć, bo tę drużynę wszyscy w grupie pokonali po dwa razy).
Biało-czerwoni nie mieli okazji do sprawdzenia, czy poradzą sobie w następnych eliminacjach do wielkiej imprezy, ponieważ kolejne mistrzostwa Europy rozegrano w naszym kraju oraz na Ukrainie. Start mieli zagwarantowany. W tym przypadku apetyty były ogromne. Euro 2012 było kwestią narodowego honoru, nie tylko pod względem organizacyjnym, ale także sportowym.
Szczęście dopisało naszej reprezentacji jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Wylosowaliśmy najłatwiejszą grupę. Niestety, piłkarze nie sprostali oczekiwaniom. Również wygrało fatum trzech meczów, choć także z niewielką modyfikacją, która jednak nie pozostawiała wątpliwości, że dojdzie do realizacji jednego z praw Murphy’ego – jeżeli coś może się nie udać, to na pewno się nie uda.
Dobry początek
Jak na ironię, zaczęło się najlepiej jak mogło. Już po kwadransie meczu otwarcia prowadziliśmy z Grecją 1:0 po golu Roberta Lewandowskiego. Niestety, potem – jak pamiętamy – Wojciech Szczęsny otrzymał czerwoną kartkę, a rywale wyrównali.
Kolejnym rywalem byli Rosjanie, także w naszym zasięgu, ale i ich nie udało się pokonać. Skończyło się na 1:1, w efekcie ostatnie spotkanie fazy grupowej z Czechami było czymś pomiędzy meczem „o wszystko” i „o honor”. Porażka 0:1 po beznadziejnym występie nie przeszkodziła ówczesnemu selekcjonerowi Franciszkowi Smudzie w ogłoszeniu, że Euro 2012 było sukcesem.
W ostatniej wielkiej imprezie – mistrzostwach świata w Brazylii reprezentacja Polski – nie wystąpiła, przegrywając eliminacje. W efekcie znów nie mogli sprawdzić czy fatum trzech meczów minęło. Teraz, podczas rozpoczętego Euro 2016, ten mechanizm, który tyle złego wyrządził polskim kibicom, nie wystąpi.
Obiekt kpin
Fakt, że w najgorszym razie biało-czerwoni nie będą po ostatnim meczu grupowym obiektem kpin, to przede wszystkim efekt nowej organizacji rozgrywek turnieju finałowego. Wystąpią w nim bowiem po raz pierwszy 24 drużyny, więc szanse na awans poza zespołami, które zajmą dwa pierwsze miejsca, ma też trzecia drużyna.
Przepisy wskazują, że w 1/8 finału zagrają zespoły z trzecich miejsc w grupie, które zdobyły najwięcej punktów, miały najlepszy bilans bramek zdobytych i straconych, zajmą wyższą pozycję w klasyfikacji fair play, a jeżeli i wówczas będzie więcej takich drużyn, wówczas ostatecznym kryterium będzie pozycja w rankingu UEFA.
Pozostaje mieć nadzieję, że turniej we Francji nie będzie twórczym rozwinięciem teorii „trzech meczów”. Trzydzieści lat czekania na wyjście z grupy w najważniejszych turniejach to zdecydowanie to zdecydowanie za dużo. Robert Lewandowski i spółka powinni wreszcie przełamać klątwę. Stać ich na to. odkryli nieznane miasta.
Zdjęcie główne: Reprezentacja Polski musi zaliczyć lepszy występ niż podczas Euro 2012 (fot. Christof Koepsel/Getty Images)