Ikony stylu 60+
niedziela,
21 sierpnia 2016
Iris Apfel, Carmen Dell'Orefice, Daphne Selfe, Philippe Dumas czy Polka Helena Norowicz. To tylko niektóre nazwiska dojrzałych kobiet i mężczyzn, którymi zainteresował się świat mody. Z powodzeniem podpisują intratne kontrakty, mają swoich wielbicieli i, co więcej, stają się ikonami mody oraz obowiązujących trendów.
Pod koniec sierpnia skończy 95 lat i nie zamierza zwalniać tempa. „Jeśli zamierzasz siedzieć w miejscu i robić wciąż to samo, to lepiej od razu połóż się do trumny” – to jej życiowe motto. Iris Apfel nie jest przykładem chwilowego „boomu” na starszą, dosyć ekscentryczną panią. Ikoną mody jest już od pewnego czasu. Zajmuje równorzędne miejsce na pokazach i prezentacjach nowych kolekcji wraz z innymi młodszymi celebrytkami, często odbierając im zainteresowanie mediów.
Iris przez większość życia pracowała jako projektantka wnętrz. Dekorowała domy m.in. Grety Garbo, czy Estee Lauder, a także Biały Dom za rządów dziewięciu kolejnych prezydentów.
Do świata mody trafiła, gdy jej kolega musiał zorganizować wystawę zastępczą. Tematem była Iris Apfel, czyli żyjąca kobieta, nie będąca projektantką mody.
Miłość do mody zaszczepiła w niej matka, która była „klasyczną elegantką”. Iris postanowiła przeciwstawić się jej stylowi. Wybierała dżinsy, w przeciwieństwie do rodzicielki, która gustowała w małej czarnej ozdobionej apaszką. Uwielbiała turbany i wyrazistą biżuterię. Ta - obok siwych włosów, wielkich okularów i czerwonej szminki - stała się jej znakiem rozpoznawczym.
Nieduża, ważąca ok. 47 kilogramów zawsze dźwiga na sobie kilka grubych bransoletek oraz ciężkie korale i naszyjniki. Wyszukiwała je zarówno na targach i w sklepach z tandetami, jak i u uznanych projektantów. Nie wstydzi się, gdy na jej szyi na bluzce od Versacego prezentuje się naszyjnik ze sklepu „Wszystko za dolara”.
– Nagle stałam się gorącym tematem. To zabawne, ale nie uderzyło mi to do głowy – powiedziała zapytana o swoją nagłą popularność. I dodaje z uśmiechem, że „ludzie robią wokół niej tyle szumu jakby wynalazła penicylinę”.
Apfel jest ikoną mody mimo tego, że za trendami w ogóle nie podąża. Nigdy też nie uważała się za piękną. – Nie lubię klasycznego piękna, nie cenię urody, patrzę na nią inaczej niż wszyscy, ale nie dbam o to – mówi.
Zdaniem Iris wiek nie ma nic wspólnego z jej popularnością, to raczej „inność” sprawia, że staje się ciekawa. Wybiera tylko te propozycje, które ją interesują. – Jestem stara, zostało mi pewnie mało czasu, nie marnuję go na bzdury. Robię tylko to, co mnie interesuje, i wam, młodszym, radzę to samo - mówi.
ANNA PIAGGI
Wciąż uznawana za wzór i ikonę stylu, znała sześć języków, w szafie miała ponad trzy tysiące sukienek, tysiąc kapeluszy i 700 par butów. Ekscentryczne stroje były jej znakiem rozpoznawczym. Anna Piaggi, redaktorka włoskiego wydania magazynu „Vogue”, uważana przez wielu za ikonę stylu, odeszła cztery lata temu. Manolo Blahnik, projektant butów, o których marzy niejedna kobieta, mówił o niej „ostatni wielki autorytet sukienek”, a Karl Lagerfeld, dla którego była muzą, uważał, że „robiła swoimi ubraniami to, co inni będą robić z nimi dopiero jutro”.
Gdy pojawiła się wiadomość, że nie żyje, świat mody od razu stwierdził, że znalezienie jej następczyni i niepowtarzalnego stylu będzie wręcz niemożliwe. – Anna Piaggi była osobą, która zaspokajała potrzebę świata na modowe szaleństwo.
- Można z całą pewnością powiedzieć, że jest to swego rodzaju „odpał”, który zarówno mediom, jak i samej publiczności obserwującej i śledzącej pokazy mody, jest bardzo potrzebny – mówi tvp.info Joanna Bojańczyk, publicystka i dziennikarka modowa. Znakiem rozpoznawczym jej szafy było „tylko” 30 boa z piór. Piaggi mówiła, że w swoich stylizacjach „łączy ogień z wodą”. Moda nigdy nie była dla niej sztywną, trzymającą się zasad konwencją, ale świetną zabawą. Potrafiła zestawić wieczorową suknię z kurtką narciarską, nosiła buty w stylu lat 20. i płaszcze spięte w talii paskiem.
Jej znakiem rozpoznawczym były czerwone usta oraz ufarbowane na niebiesko włosy. Znana była z ciekawych, choć nie do końca praktycznych eksperymentów. Na wydanym przez Karla Lagerfelda balu maskowym pojawiła się przebrana za handlarkę rybami. Na głowie miała kapelusz skonstruowany z krabów i owoców morza, które bardzo szybko zaczęły się psuć i po prostu śmierdzieć.
W świat mody wprowadził ją jej mąż Alfa Castaldi, znany i ceniony fotograf. Piaggi debiutowała w magazynie „Grazia”. Pracowała także w „Vanity” i „Corriere Della Sera”. W 1968 roku otrzymała etat w magazynie „Vogue”. To właśnie na łamach tego pisma 20 lat później zadebiutowała ze swoją autorską rubryką „Doppie piagine”.
Ówczesna naczelna włoskiej edycji „Vogeu’a” stwierdziła, że Piaggi ma nosa do tego, co będzie modne i dlatego będzie o tym pisać. Rubryka zapisała się na stałe w świadomości czytelników i stała się główną częścią magazynu. Różniła się od pozostałych czcionką i ilustracjami. Piaggi często opisywała w niej i pokazywała styl przypadkowo spotkanych na ulicy Włochów. Teksty pisała na swojej ulubionej maszynie Olivetti w czerwonym kolorze.
CARMEN DELL’OREFICE
W pracy i swojej karierze modelki robiła sobie przerwy. Lata 70. nie były dla niej zbyt łaskawe, dopiero w latach 80. i 90. dotarła na szczyt. W dalszym byciu na topie nie przeszkodziły jej nawet siwe włosy, wręcz przeciwnie dodały jej charakteru i urody. Przez jednego z fotografów została nazwana „bardziej seksowną niż kiedykolwiek”. Pojawiła się w kampaniach kosmetyków Lancaster, zegarków Rolex, ubrań Gap, brała udział w pokazach Donny Karan, Hermesa, Galliano.
Po publikacji kwietniowego numeru włoskiego „Vanity Fair”, w którym wystąpiła w dużej sesji u Ruvena Afanadora, rozpisała się o niej cała kolorowa prasa. Jak mówi uroda to dar, ale i ciężka praca. Dzień zaczyna od ćwiczeń rozciągających, żeby „poczuć, jak krew zaczyna krążyć i dotleniać mózg”. – Ćwicz jak atleta, dobrze śpij, nie pij za dużo gorzałki i nigdy nie pal – to jej rady na dobry wygląd. Poza tym przydaje się jeszcze pozytywne myślenie i udany seks. Nie stroni od pomocy chirurga plastycznego, ale tylko od czasu do czasu. – Zamierzam umrzeć na wysokich obcasach – to jej motto.
Gdy zaczynała swoją karierę starała się nie uśmiechać, bo nosiła aparat na zębach. Miała 15 lat gdy jej zdjęcie ukazało się na okładce „Vogue’a”. Chuda, wysoka, z poważną twarzą zwróciła na siebie uwagę żony fotografa Hermana Landshoffa z „Harper's Bazaar” w autobusie. Tak zaczęła się jej kariera. Dziś ma 85 lat i nazywana jest weteranką modellingu. Agencja Forda utworzyła specjalnie dla niej osobny dział, który zajmuje się zleceniami dla leciwej modelki. – Nie nazywam tego, co robię, karierą - mówi Carmen. - Po prostu pracuję. Traktuję siebie jak ciało do wynajęcia – wyznaje. Jej sposób na urodę? Dużo ćwiczyć, dobrze spać, nie pić za dużo i w ogóle nie palić.
DAPHNE SELFE
Za dzień pracy inkasuje tysiąc dolarów. Brała udział w pokazach Dolce & Gabbana, Tata-Naka, czy Michiko Koshino. Można ją było zobaczyć w reklamie kosmetyków Olay, Nivea i w teledysku brytyjskiego gwiazdora Willa Younga. Jej znak rozpoznawczy to siwe włosy, wąski nos oraz wysokie kości policzkowe.
Co prawda jej dieta opiera się na warzywach, owocach i rybach. Ćwiczy jogę, nie pije alkoholu. – Nigdy nie robiłam niczego z moją twarzą: żadnych trucizn, żadnych face-liftów, to tylko strata pieniędzy – mówi. Jej sukces poza powrotem na wybiegi i przed obiektyw to wpis do Księgi Rekordów Guinessa gdzie została uznana najstarszą, aktywną modelką na świecie.
HELENA NOROWICZ
Ma 81 lat. Zanim zaczęto mówić o niej, jako o modelce i ikonie mody, była i wciąż jest aktorką. – Przez całe moje życie jedzenie nie było moją pasją. Pieniądze, które miałam wolałam wydać na coś ładnego np. bluzkę – mówi Helena Norowicz. Propozycja od duetu modowego BOHOBOCO, którą otrzymała w 2015 roku, jak przyznaje zaskoczyła ją ogromnie.
Towarzysząc młodej modelce, wzbudziła zainteresowanie i zachwyt. – Zgadzam się z tym, że trzeba pokazywać dojrzałe modelki, ale nie czuję się ikoną mody. Czuję się osobą dojrzałą i to już bardzo dojrzałą. Nie czuję się też ikoną piękna. To wszystko, co się wokół mnie dzieje, co się zdarza, jest dla mnie zaskoczeniem totalnym. Myślę sobie: „Zaraz, zaraz Heleno, to taki sen. Zaraz się obudzę i będę siedziała na wsi i kopała grządki” – wyznaje.
Kolejna propozycja przyszła od marki Nenukko. Tajemnica jej piękna? – Niezgoda na to, żeby stać się bezradnym i niesprawnym – mówi. Zawsze lubiła ćwiczyć, grała w siatkówkę, do dziś potrafi zrobić szpagat. Nigdy nie przepadała za słodyczami, a jedzenie jak przyznaje nie było jej pasją. Jedyne, czego żałuje to, że nie nauczyła się obsługi internetu. Korzysta z niego, ale jest atechniczna jak mówi.
LINDA RODIN
– Zdałam sobie sprawę, że przyszedł taki moment, kiedy nie chcę już wyglądać młodziej. Po liftingu nie wygląda się młodziej, tylko starzej! Patrzę na swoje siwe włosy i zmarszczki, i myślę sobie: „Co w tym złego?” – mówi Linda. W latach 60-tych rozpoczęła karierę modelki, pracując dla włoskiego Vogue’a, następnie założyła jeden z pierwszych butików na nowojorskim SoHo. Bardzo szybko zrobiła karierę stylistki, a po drodze została redaktorką mody w Harper’s Bazaar i właścicielką marki kosmetycznej.
Poza udanymi biznesami, zdobyła także mocną pozycję w świecie mody. Stała się ulubienicą amerykańskich blogerów. Jej znak rozpoznawczy? Oprawki okularów. Gdy powstają o niej kolejne artykuły, dziennikarze piszą, że jest wzorem do naśladowania dla wszystkich, którzy chcą się starzeć z godnością. Ona sama jest tym bardzo mocno zaskoczona. – Wcześniej nie byłam w centrum zainteresowania mediów. To wspaniałe i ciekawe, że w ogóle inspiruję ludzi w jakiejkolwiek kwestii – przyznaje.
Linda do pielęgnacji urody używa tylko swoich kosmetyków. Eksperymentowała z wypełniaczami, ale zaprzestała tego. Szperając na pchlich targach na całym świecie, Rodin znalazła nagietek z RPA oraz olejek arganowy z Maroka. Testując na sobie własnoręcznie zrobione mikstury, zabierała ze sobą na sesje. Mieszanka jaśminu, olejku neroli, wiesiołka posłużyła właśnie do stworzenia jej własnej linii kosmetyków.
PHILIPPE DUMAS
Rodzynek w świecie modeli 60+. Mało, kto zaczyna w tym wieku karierę, a jemu się udało. Po tym jak przeszedł na emeryturę i przestał pracować w branży reklamowej. Jego znakiem rozpoznawczym jest długa, siwa broda. Wszystko zaczęło się, kiedy francuski model wrzucił swoje zdjęcia na portal Reddit. Przystojny brodacz od razu stał się sensacją. Dzięki tym zdjęciom został zaproszony do udziału w sesjach zdjęciowych. Pozował m.in. dla agencji VIP, Profil, John Doe, UrbanTalents a także w kampaniach Atelier Sauvage.
– Studiowałem prawo, ale nigdy nie pracowałem w tym zawodzie. Zamiast tego wolałem branżę filmową i reklamową. Z powodów osobistych w 2015 roku zacząłem nową pracę. Dla kaprysu zdecydowałem zapuścić brodę. Chciałem wyglądać jak luzak, nie przejmować się niczym. Okazało się, że ludziom się spodobała! Zaczepiało mnie i komplementowało tyle osób, że zacząłem się zastanawiać, czy nie spróbować w modelingu. Postanowiłem zwracać większą uwagę na to, co ubieram i zrozumiałem, że może mam to coś, co podoba się innym. Wtedy odwiedziłem pierwsze agencje modelingowe i tak zacząłem karierę. Miałem 60 lat! Aktualnie na prawdę lubię to, co robię, sprawia mi to dużo radości. Czy mam jakieś marzenia? Chciałbym współpracować z prestiżowym domem mody jak Dior czy Chanel. Każdy ma marzenia i czasem one się spełniają – mówi.
– Marta Kawczyńska