„Byliśmy pewni, że uderzyła go książką”. Kulisy życia Clintonów w Białym Domu
niedziela,
25 września 2016
Co robi prezydent USA, gdy zamykają się za nim drzwi rezydencji? To wiedzą jedynie pracownicy, którzy pierwszy raz ujawniają sekrety najpilniej strzeżonego domu. Wspominają m.in. że za prezydentury Billa Clintona praca w Białym Domu przypominała jazdę kolejką górską, a życie pierwszej pary wypełniały kłótnie i obelgi. Pomimo to Hillary Clinton przyznała, że wcale nie miała ochoty na wyprowadzkę. Jest szansa, że za kilkanaście tygodni będzie miała okazję wrócić, już jako prezydent.
Wsparcie najbiedniejszych czy wolny rynek?
zobacz więcej
Była pierwsza dama w latach 1993-2001 jest bowiem kandydatką Demokratów i wciąż uważa się ją za faworytkę listopadowego starcia z Republikaninem Donaldem Trumpem. W przypadku zwycięstwa byłaby pierwszą kobietą prezydentem w historii Stanów Zjednoczonych. Amerykanie decyzję o tym, kto zostanie ich 45. głową państwa, podejmą 8 listopada.
Kampania przed głosowaniem trwa i nabiera rumieńców, zwłaszcza że przed kandydatami seria telewizyjnych debat, z których pierwsza już w nocy z poniedziałku na wtorek czasu polskiego. Wtedy mają szansę poznać ich miliony Amerykanów, ale nie od dziś wiadomo, że to dokładnie wyreżyserowany spektakl. O tym, jaka naprawdę jest Hillary Clinton, można dowiedzieć się z książki Kate Anders Brower „Rezydencja. Sekretne życie Białego Domu”, która ujawnia kulisy skandali i oddaje głos naocznym świadkom najtragiczniejszych wydarzeń w historii USA.
Anonimowi przemówili
W swojej publikacji oddaje głos tym, którzy skoro świt wstają i poświęcają życie, aby z budzącą podziw, pełną spokoju godnością służyć pierwszej rodzinie. To pokojówki, kamerdynerzy, kucharze, odźwierni, mechanicy, elektrycy, hydraulicy, stolarze, floryści zatrudnieni do prowadzenia najsłynniejszego domu w Ameryce. Łącznie 99 osób pracujących na stałe, a dorywczo nawet 250, pod których kuratelą znajduje się trzypiętrowy budynek. W rzeczywistości znajdują się w nim aż 132 pokoje, 147 okien, 28 kominków, osiem klatek schodowych i trzy windy, które łączą sześć pięter, nie wspominając o dwóch ukrytych półpiętrach.
W odróżnieniu od polityków, którzy ochoczo udzielali wywiadów i wydawali liczne wspomnienia, oni w dużej mierze woleli pozostać anonimowi. „Życie w Białym Domu przypomina teatr, w którym tragedia łączy się z komedią. Nam, pracownikom personelu, przypada rola drugoplanowa” – mawiała Lilian Rogers Parks, pokojówka i krawcowa w latach 1929-1961. Tym cenniejsze są ich wspomnienia.
„Nie mieli pojęcia, czym jest Biały Dom”
Z początku niektórzy z nich mieli opory, aby podzielić się doświadczeniem z pracy w „domu”, jak nazywają go między sobą. Nie było ani prezydenta, ani pierwszej damy, o których wyrażaliby się w sposób jednoznacznie negatywny. Przyznawali jednak, że praca dla Clintonów okazała się szczególnie trudna, a pierwsze problemy pojawiły się już w momencie przeprowadzki.
Główny elektryk Bill Cliber, który brał udział w dziewięciu przeprowadzkach, określił ich przyjazd jako jeden z najtrudniejszych przypadków. Tuż po zaprzysiężeniu kazano mu bowiem natychmiast wymienić aż dziewięć żyrandoli. – Nie ma mowy, chcą, żeby to zostało zrobione, nim się tu zjawią – upierała się Kaki Hockersmith, dekoratorka wnętrz. Gary Walters, odźwierny, a potem mistrz ceremonii, który nigdy nie pozwalał sobie na najmniejsze słowo krytyki wobec któregokolwiek prezydenta, stwierdził, że Clintonowie nie mieli pojęcia, czym jest Biały Dom.
Wspólna kolacja czy oglądanie telewizji
To pewnie dlatego, że Bill przed zaprzysiężeniem odwiedził rezydencję zaledwie kilkukrotnie, po raz pierwszy jako nastolatek w ramach American Legion Boys Nation, kiedy miał szansę uścisnąć dłoń prezydenta Kennedy’ego. Następnie w 1977 roku jako gość Carterów, a była to też pierwsza wizyta Hillary w Białym Domu. Potem jeszcze tylko parę razy jako gubernator stanu Arkansas, podczas kolacji wydawanych dla Krajowej Rady Gubernatorów.
Nim się wprowadzili, Hillary przyznała, że tylko raz miała okazję przejść się po drugim piętrze, kiedy Barbara Bush oprowadziła ją po pokojach po zwycięstwie w wyborach. Nigdy wcześniej nawet nie zerknęła na trzecie piętro. To tam na powierzchni ponad pięciu tysięcy metrów kwadratowych członkowie pierwszej rodziny Ameryki mogą zjeść wspólnie kolację czy pooglądać telewizję i cieszyć intymnością prywatnego życia.
Nie chcieli być podsłuchiwani
Nieznajomość realiów życia w Białym Domu rodziła problemy, których rozwiązaniem zajmował się oczywiście personel. Jak choćby wtedy, gdy para prezydencka wróciła nad ranem po inauguracyjnych balach, a prezydent Clinton chciał gdzieś zadzwonić. – Zawołał po mnie i zapytał, jak się stąd dzwoni, bo kiedy podniósł słuchawkę, zamiast sygnału zgłoszenia usłyszał głos operatora i był zszokowany tym, że nie może sam wybrać numeru – wspomina odźwierna Nancy Mitchell.
Bill i Hillary zmienili zresztą system połączeń telefonicznych po to, aby nikt nie podsłuchiwał ich prywatnych rozmów. Ta nadmierna skrytość spowodowała, że ich relacje z pracownikami należały do dość „chaotycznych”, jak choćby wtedy, gdy do przeprowadzki zaprosili przyjaciół. Niestety wielu kumpli Billa miało na koncie wyroki w sprawach karnych i nie obyło się bez interwencji Secret Service. – Dzwonili, aby poinformować, że niektórzy z przyjezdnych nie zostaną wpuszczeni. Odpowiadałem im, że prezydent ich oczekuje, toteż muszą wejść. Wobec tego przydzielono każdemu oficera – wspomina odźwierny Chris Emery.
Bill nocny marek, Hillary z pokojówkami
Wspomniana przeprowadzka okazała się wyjątkowo kosztowna, ponieważ na odświeżenie wnętrz Clintonowie wydali prawie 400 tysięcy dolarów. Nie tylko rozrzutność nie przysporzyła im sympatii wśród pracowników. Ze względu na to, że Clinton, podobnie jak wcześniej Johnson, był nocnym markiem, odźwierni mogli zakończyć pracę i iść do domu dopiero o drugiej w nocy.
Zupełnie inaczej pierwszą parę zapamiętała ochmistrzyni Christine Limerick, której Clintonowie byli ulubieńcami. – Hillary z wielką wyrozumiałością podchodziła do pracujących kobiet. Dobrze dogadywała się ze wszystkimi pokojówkami, rozmawiała z nimi, znała mocne i słabe strony każdej z nich – podkreśla.
Kłótnie na zmianę ze szczęściem
Limerick uwielbiała dla nich pracować, ponieważ należeli do najbardziej porywczych prezydenckich małżeństw. Za prezydentury Billa praca przypominała jazdę kolejką górską. Pierwsza para czasem kłóciła się tak zażarcie, że personel był zaszokowany poziomem rzucanych przez oboje nienawistnych obelg. W szczęśliwych okresach, gdy nie mogli zasnąć, o pierwszej czy drugiej w nocy zaczynali przestawiać meble, co było koszmarem dla kustoszy, ewidencjonujących każdy mebel. Potrafili też do późna przechadzać się razem po rezydencji, wesoło się przekomarzając.
Do śmiechu nie było zwłaszcza Hillary podczas tzw. afery rozporkowej, w konsekwencji której postawiono zarzuty jej mężowi. Pracownicy żałowali jej, ale prezydentowa nade wszystko potrzebowała tego, czego mieć nie mogła, czyli prywatności. Wtedy na wysokości zadania stanął jeden z odźwiernych, Worthington White, który trzymając na dystans Secret Service, podarował jej kilka godzin samotności nad basenem. Był dumny, że potrafił jej pomóc.
Książką w niewiernego męża
Pomoc przydała się też Billowi, gdy któregoś poranka okazało się, że całe łóżko prezydenta jest poplamione krwią. Założono mu kilka szwów, jak sam stwierdził po tym, jak uderzył się, wpadając po ciemku na drzwi od łazienki. Jego wyjaśnienia nie przekonały wszystkich, zwłaszcza że zdarzenie miało miejsce wkrótce po ujawnieniu romansu prezydenta ze stażystką Monicą Lewinsky, który na pewno przyczynił się do kryzysu w małżeństwie Clintonów.
Byliśmy niemal pewni, że uderzyła go książką - powiedział jeden z pracowników. Na jej stoliku nocnym stało przynajmniej 20 książek, w tym Pismo Święte, toteż zdradzona żona miała w czym wybierać. Pracownicy byli świadomi przygnębienia, które zapanowało na drugim i trzecim piętrze, kiedy sprawa ciągnęła się przez cały 1998 rok. – Miało się wrażenie, jakby człowiek znalazł się w kostnicy. Pani Clinton się ukrywała – wspomina florysta Bob Scanlan.
Jajecznica dla Chelsea, zakaz fast foodów dla Billa
Hillary lubiła też, mieszkając w Białym Domu, sama o siebie zadbać. W kuchni na drugim piętrze wydzieliła część jadalną, by jej rodzina mogła spożywać wspólnie posiłki w mniej formalny sposób. – Kiedy jednej nocy Chelsea źle się poczuła wiedziałam, że to była dobra decyzja – przyznała. Tamtej nocy personel dostał „białej gorączki”, kiedy postanowiła samodzielnie przyrządzić córce jajecznicę. – Chcę podać jej taki posiłek, jaki przyrządziłabym, gdybym mieszkała gdzie indziej – oświadczyła kamerdynerowi.
Pierwsza dama od początku kadencji jej męża dbała, aby jej rodzina dobrze się odżywiała, domagając się dołączania do menu informacji o wartości odżywczej posiłków. W tym celu zatrudniła też nowego szefa kuchni Waltera Scheiba, który przez dwie kadencje przygotowywał dania amerykańskiej kuchni w wykwintnym wydaniu, serwując duszone sezonowe warzywa z dodatkiem trawy cytrynowej i czerwonego curry. Prezydent Clinton chcąc zaspokoić apetyt na fast foody, robił to tylko podczas wyjazdów służbowych, kiedy mógł umknąć przed bacznym spojrzeniem pierwszej damy.
Pakowanie na ostatnią chwilę i wzruszające pożegnanie
Gdy zbliżał się rychły koniec drugiej kadencji Billa, Clintonowie wcale nie cieszyli się na zbliżającą wyprowadzkę. Hillary przyznała nawet, że po ośmiu latach mieszkania w rezydencji, w których nie brakowało bolesnych chwil, wciąż patrzyła na Biały Dom „z niezmiennym zachwytem, jaki poczuła na jego widok pierwszy raz”. Tuż przed zaprzysiężeniem nowej głowy państwa cała rodzina skorzystała jeszcze z prywatnego kina, gdzie obejrzała komedię „Hollywood atakuje”. Rankiem w dniu inauguracji Clinton wyznał Bushom, że odkładał pakowanie do ostatniej chwili i w rezultacie musiał „całą zawartość szuflad wrzucać wprost do kartonów”.
– Kiedy Clintonowie razem z Chelsea zeszli na dół, milczeli – wspomina styczniowy dzień 2001 roku ochmistrzyni Christine Limerick. – Zaraz się rozpłaczę, kiedy sobie przypomnę, jak prezydent Clinton ze śmiertelną powagą popatrzył na każdego z nas i wreszcie powiedział: „dziękuję”. Wszyscy, jak jeden mąż, zanieśli się płaczem – dodała. Limercik, przełożona zespołu florystów Nancy Clarke i główna kustosz Betty Monkman ofiarowały Hillary Clinton ogromną poduchę wykonaną ze skrawków tkanin, którymi pierwsza dama kazała udekorować pokoje.
Takie było pożegnanie 16 lat temu, a jakie będzie powitanie, być może przekonamy się już w styczniu, o ile Hillary wygra listopadową batalię o najważniejszy urząd w państwie.