Uznana pisarka, trudna matka. Prawdziwa historia Wandy Chotomskiej
niedziela,
2 października 2016
– Dla ludzi, którzy ich nigdy nie spotkali, to jeden z najtrudniejszych momentów. Zarówno Wanda, jak i jej córka mówią o tej trudnej relacji. Może to były takie czasy, że Wanda musiała poświęcić to życie rodzinne, oddać się zupełnie pracy. Czas pokazał, jaka była tego cena, ale też i jaki efekt – mówi Barbara Gawryluk, dziennikarka i przyjaciółka autorki ponad dwustu książek, tysięcy wierszy, setek piosenek oraz scenariusza kultowej dobranocki „Jacka i Agatki”.
– Wyjątkowa, niepowtarzalna, mocna, z charakterem, elegancka, mistrzyni słowa z ogromnym autorytetem – tak charakteryzuje Wandę Chotomską, Barbara Gawryluk, jej przyjaciółka i autorka książki „Wanda Chotomska. Nie mam nic do ukrycia”. Przyznaje, że autorka m.in. „Tadka Niejadka”, „Przygody jeża spod miasta Zgierza”, czy „Czarnej krowy w kropki bordo” od pierwszego spotkania potrafi zarażać pasją do literatury, ale gdy coś jest nie po jej myśli potrafi zwrócić uwagę, a nawet pouczyć. – Ludzie czasem mają z nią kłopot, potrafi dać w kość, nastąpić na odcisk, być apodyktyczna. Wielokrotnie byłam świadkiem takich sytuacji, gdy my milczeliśmy, a ona zabierała głos i dawała lekcje wychowawcze – wspomina Gawryluk.
Chotomska zawsze była świadoma swojej wartości. Przykładem tego może być chociażby fakt, że nie pozwalała składać autografów na świstkach papieru. „Co zrobisz z taką kartką, jeśli ci ją podpiszę? Za chwilę zgubisz albo wyrzucisz do kosza, a ja nie chcę się znaleźć w śmieciach” – mówiła zawstydzając w ten sposób nieprzygotowane do imprezy nauczycielki i bibliotekarki. – Ona w ten sposób uczyła szacunku dla twórców – mówi Gawryluk.
Żal po weselnym szampanie
Ojciec Chotomskiej przed wojną miał jedno z trzech największych przedsiębiorstw przewozowych w Warszawie. Był przekonany, że jedno z dzieci, a dokładnie Wanda, przejmie po nim interes. Nie chciał, by zajęła się pisaniem. – Jako ta najbardziej energiczna, odważna, zawsze do przodu i przede wszystkim starsza, miała przejąć przedsiębiorstwo. Niestety nie przewidział, że będzie wojna, a po niej nie uda mu się już dalej prowadzić interesu. Dom na Wroniej, w którym mieszkała rodzina Chotomskich, spłonął. Ojciec Wandy najbardziej żałował gromadzonego w piwnicy na jej wesele szampana. Ocalały pojedyncze zdjęcia, dokumenty – mówi Gawryluk.
Matka Chotomskiej zmarła kilka miesięcy po zakończeniu wojny. Zachorowała najpierw na tyfus, potem na zapalenie opon mózgowych. – Pogrzebem musiałam zająć się ja. Ojciec kompletnie stracił głowę – wspominała Chotomska. Miała wówczas tylko 14 lat. Szybko musiała stać się dorosła. Po maturze wystarała się o pracę w Społem, żeby mieć swoje pieniądze. Zaczęła od wypisywania legitymacji członkom Spółdzielni.
Zegarek i złożony w kostkę garnitur
– W tym czasie jej ojciec zaczął już dosyć intensywnie szukać nowej żony. Niestety panie, które przedstawiał swoim córkom, nie wzbudzały ich sympatii. W końcu ożenił się z kobietą, która szyła kapelusze. Wanda i jej siostra nie potrafiły zrozumieć, dlaczego wybrał właśnie ją na towarzyszkę swojego życia. Gdy się ożenił, zerwały z nim kontakt, nie chciały bywać w jego nowym domu, a on sam mocno poświęcił się nowej rodzinie. Ich spotkania ograniczały się do można powiedzieć kontaktów „imieninowych” – opowiada Gawryluk.
Po śmierci ojca Chotomska dostała od macochy jego złożony w kostkę garnitur i zegarek. Chciała odzyskać książki, wśród których były te z dedykacjami od Wańkowicza, przyjaciela ojca. Skończyło się sprawą w sądzie, która niewiele dała. – W ten sposób rozegrał się rodzinny dramat Wandy, o którym dziś niechętnie chce opowiadać – wyjaśnia Gawryluk.
Ludzie czasem mają z nią kłopot, potrafi dać w kość, nastąpić na odcisk, być apodyktyczna
„Córka rybaka”
Chcąc dostać się na studia, a potem utrzymać pracę w redakcji „Świata Młodych” nie przyznawała się do swojego pochodzenia. – Koledzy radzili mi, żebym pisała „córka rybaka”, bo wszyscy wiedzieli o wędkarskiej pasji mojego ojca – mówiła. Niestety prawda wyszła na jaw, bo jedna z „sympatycznych” koleżanek doniosła, że jej rodzice pracowali przed wojną u „krwiopijcy i burżuja Stefana Chotomskiego" w jego przedsiębiorstwie.
– Sytuacja była beznadziejna, małe dziecko, ja bez pracy – wspomina tamten czas Chotomska.
Z pomocą przyszedł Miron Białoszewski. Potajemnie wynosił z redakcji listy od czytelników, a Wanda na nie odpisywała. – Ta przyjaźń z Mironem była rzeczywiście prawdziwa. Mówi się, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Wanda wspominała, że ten czas, gdy została sama z małą Ewą, był najcięższym w jej życiu. Miron przywożący jej listy, a potem honoraria, które brał na siebie i nową partię listów, na które odpisywała, był zbawieniem w tym trudnym czasie. W ten sposób mogła zarobić parę groszy – mówi Gawryluk.
Ojciec nie chciał, by zajęła się pisaniem. Jako ta najbardziej energiczna, odważna, zawsze do przodu, miała przejąć przedsiębiorstwo
„Nie każdemu dobrze w zaniedbaniu”
Chotomska uważana jest nie tylko za kobietę charyzmatyczną, ale także o niebanalnej, oryginalnej urodzie. – Wystarczy zerknąć na zdjęcia z lat 50., które zrobiła jej Zofia Nasierowska. Była, jak sama o sobie mówiła, jedną z trzech „bikiniar” w redakcji „Świata Młodych” – mówi Gawryluk.
Ubrania zdobywała na bazarach, z dostępnego sztruksu szyła sobie modne wówczas spodnie, spódnice, czy płaszcze. Do redakcji przychodził magazyn „Elle”, z którego można było czerpać inspiracje. Gdy w ramach wymiany z Francuzami, pojechała do Cannes, za całe posiadane kieszonkowe kupiła sobie kostium kąpielowy.
Modowe nowinki przynosiła do redakcji Eda - sekretarka, która była również modelką w Modzie Polskiej. – Pewnego dnia Wanda i Eda zostały przyłapane na malowaniu paznokci przez sekretarz partii, która była kobietą nieatrakcyjną, lubującą się w przepoconych zetempowskich bluzkach i wymiętych spódnicach. Zaczęła wykrzykiwać, że takie bikiniarstwo w redakcji młodzieżowej to skandal, na co Eda spokojnie odpowiedziała jej, że „nie każdemu jest dobrze w zaniedbaniu” – opowiada anegdotę Gawryluk.
Wanda wspominała, że ten czas, gdy została sama z małą Ewą był najcięższym w jej życiu
Platoniczna miłość Papcia Chmiela
Zawsze świetnie uczesana i ekstrawagancko ubrana Chotomska, a do tego dama w każdym calu, zawróciła w głowie niejednemu mężczyźnie. Do platonicznej miłości względem niej przyznali się po latach rysownicy Papcio Chmiel, a także Bohdan Butenko. – Miał dużą ochotę, był bardzo zainteresowany. Ale nic z tego nie wyszło – mówiła o tej relacji Chotomska – Bo ja tak naprawdę przeżyłam dwie miłości. Tę pierwszą, młodzieńczą, niedojrzałą, i tę drugą, fascynującą, spełnioną. Więc bardzo byłam cnotliwa, prawda? – zwierza się w książce.
Pierwszą miłością Chotomskiej był kolega ze studiów. Studencka miłość nie przetrwała próby czasu. Określała ją jako erotyczno-młodzieńcze zafascynowanie. Poza nim nie znajdowała ze swoim mężem wspólnego języka. Zaraz po rozwodzie, Jerzy uciekł za granicę. Chotomska przyznaje, że o Ameryce jej były mąż marzył bez przerwy, nawet, gdy jeszcze byli razem, nad jego łóżkiem wisiał plakat „Ameryka, moja miłość”. Ona nie zdobyła sympatii jego matki, on nie przypadł do gustu jej ojcu.
Jak wspomina Chotomska, sprawa rozwodowa była dosyć zabawna. – Ja powiedziałam do sędziego: „Proszę wysokiego sądu, bardzo różnimy się, nie mamy o czym rozmawiać”. Sąd żądał konkretów. „Na przykład on nie wie, kto to jest Majakowski” – powiedziałam. „A czy pani gotuje, czy ceruje mężowi skarpetki?” – zapytał sędzia. Ja na to wypaliłam: „A czy żona wysokiego sądu to robi? Bo jak tak, to ja jej współczuję” – wspomina Chotomska. Ostatecznie rozwód odbył się za porozumieniem stron.
„Mama chciała, żebym była Adasiem”
Owocem tego związku była córka Ewa. Dziś znana głównie jako Ciotka Klotka z programu dla dzieci i młodzieży „Tik Tak”. – Dla ludzi, którzy ich nigdy nie spotkali, to jeden z najtrudniejszych momentów. Zarówno Wanda, jak i jej córka mówią o tej trudnej relacji. Może to były takie czasy, że Wanda musiała poświęcić to życie rodzinne, oddać się zupełnie pracy. Czas pokazał, jaka była tego cena, ale też i jaki efekt – mówi Gawryluk.
Przez pierwsze 12 lat mała Ewa mieszkała głównie u teściowej Chotomskiej. – Kiedy Ewa była mała, nie miałam dla niej czasu. Mieszkała u babci, bo w moim „kołchozowym” mieszkaniu zupełnie nie było warunków dla dziecka. Rzadko w rozmowach wracamy do tych czasów – wyznaje pisarka. Potwierdza, że dała jej twardą szkołę. – Mama chciała, żebym była Adasiem, i wołała na mnie Duduś. Nienawidziłam tego, a mama napisała wiersz, który kończy się tak: „Włosy zapina spinką, I mówi, że jest dziewczynką” – wyznaje w książce Ewa, która dziś jeździ na spotkania autorskie zamiast swojej mamy.
Tak naprawdę przeżyłam dwie miłości. Tę pierwszą, młodzieńczą, niedojrzałą, i tę drugą, fascynującą, spełnioną
Malarz bez podejścia do dzieci
Ewa Chotomska po studiach na germanistyce, zaczęła pracę w telewizyjnym Biurze Współpracy z Zagranicą. Marzyła jednak o produkcji programów, pisała piosenki i chciała pracować w redakcji rozrywki. Pierwsze próbki córki Wanda Chotomska podarła. Gdy powstawała śpiewana do dziś przez kolejne pokolenia piosenka „Mydło lubi zabawę” skrytykowała, że jest łopatologiczna i brak jej humoru. – Ja się trochę poryczałam, ale tak długo siedziałam, aż wydobyłam z tej piosenki jakąś zabawę i żart – wspomina Ewa.
Przyznaje, że gdy prosiła matkę o poradę przy rymie, czy dialogu zwykle odbywało się to w bardzo nerwowej atmosferze. Sytuacji nie ułatwiało to, że nie dogadywała się z drugim partnerem matki. – On nie miał podejścia do dzieci. Chciałam się wyrwać, ale nie mogłam. Nie poradziłabym sobie, nie zarobiłabym na wynajmowanie mieszkania – mówiła.
Partner matki wyznawał zasadę, że dziecko może odejść od stołu dopiero, gdy dorośli skończą, a że prowadzili oni kilkugodzinne dyskusje, trudno było to wytrzymać.
– Chotomska sama przyznała, że jej drugi mąż nie radził sobie z dziećmi, nigdy nie porozumieli się z Ewą. Dziś Ewa przyznaje, że jako dorosła osoba uznaje jego talent, ale nie potrafi zapomnieć tego, co było, wciąż to w niej jest – mówi Gawryluk.
Kiedy Ewa była mała, nie miałam dla niej czasu. Mieszkała u babci, bo w moim „kołchozowym” mieszkaniu nie było warunków dla dziecka
„Mówiliśmy o sobie mąż i żona”
Partnerem Chotomskiej, którego poznała jeszcze przed rozwodem, był malarz Eugeniusz Stec. Starszy o ponad 20 lat, był wykształcony, miał szerokie, zbieżne z jej zainteresowania. Gdy się poznali, Stec był żonaty. Jego żona była Rumunką. Dusza, bo tak miała na imię, nie miała nikogo poza nim w Polsce, ani w swoim ojczystym kraju.
– Po jej śmierci, już nie ukrywaliśmy naszego związku, zresztą wcześniej też prawie wszyscy o nas wiedzieli. Nie wzięliśmy ślubu, nie zależało nam na formalnościach. Ale mówiliśmy o sobie mąż i żona. Do jego śmierci w 1991 roku byliśmy razem – opowiada Chotomska. Wspólnie podróżowali, mieli o czym rozmawiać. To był jak mówiła partner, jakiego można sobie wymarzyć. – Dopiero po jego śmierci Ewa bardziej zbliżyła się do mamy, zaczęły odnawiać relacje, ale te zadry z przeszłości wciąż w niej siedzą – mówi Gawryluk.
Mały lew na warszawskiej Tamce
Oprócz wierszy, tekstów piosenek, Chotomska zasłynęła również jako autorka kultowej dobranocki „Jacek i Agatka”. Realizowana od 1962 roku na antenie gościła przez dziesięć lat. – Niestety mało odcinków tej dobranocki przetrwało, bo na taśmach nagrywano kilka razy, a żołnierze, którzy je pakowali, zaczęli rzucać nimi jak serpentynami i w ten sposób je zniszczyli – mówi Gawryluk. Poza drewnianymi pacynkami w programie występowały zwierzęta. Pokazywała je do kamery Zofia Raciborska. „Prosiak”, jak to określiła Chotomska, „źle się zachował i pobrudził jej ubranie”.
Niektóre zwierzęta wypożyczane były z ogrodu zoologicznego. Jednym z bohaterów stał się mały lew. Po programie okazało się, że nie ma go kto odebrać, więc mieszkał u pisarki przez tydzień w jej niewielkim mieszkaniu na warszawskiej Tamce. – Nie pozostało mi nic innego, jak wziąć lwiątko do siebie (…) Do oglądania lewka ustawiały się pod drzwiami kolejki dzieci z okolicy, w domu był też wtedy pies, mój czarny pudel Koks. I bardzo mu się to kocie towarzystwo nie podobało – wspomina.
Od weterynarza dowiedziała się jak należy go karmić i że wszystkie kocie mamy wylizują swoim dzieciom brzuchy po jedzeniu.– Nie mogłam wylizywać mu brzucha, bo nie mam takiego dużego języka jak lwia mama. Więc po każdym posiłku podawanym butelką ze smoczkiem masowałam mu brzuszek ręką – opowiadała.
W „Jacka i Agatkę” czasem ingerowała cenzura. Podczas emisji jednego z odcinków Chotomska zorientowała się, że Jacek nie bawi się patykiem jak napisała w tekście, tylko kijkiem. Okazało się, że Patyk jest jednym z dyrektorów telewizji. Gdy Jacek i Agatka założyli klub piegowatych, do redakcji przyszedł list od samego Gomułki, aby nie wyśmiewać się z kalectwa.
Po jej śmierci, już nie ukrywaliśmy naszego związku, zresztą wcześniej też prawie wszyscy o nas wiedzieli
„Gdzieś się ten talent kończy”
Chotomska nigdy nie zdecydowała się na pisanie dla dorosłych. – Uważa, że dzieci mają wszystko przed sobą, są otwarte, bezpośrednie. Z dorosłymi nigdy nie miała takiego kontaktu jak z dziećmi. Być może, dlatego bywa wobec nich tak apodyktyczna – mówi Gawryluk.
Wnuczka pisarki – Karolina Golba na pytanie: „Jaką babcią była Wanda Chotomska?”, odpowiada, że nieobecną. – Właściwie nie pamiętam babci z czasów dziecięcych. Mogę to oczywiście kłaść na karb swojej pamięci, ale jednak wydaje mi się, że bardzo mało uczestniczyła w moim życiu – wspomina w książce.
Dodaje, że najlepszy kontakt złapała z babcią w momencie, kiedy zaczęła wyjeżdżać z nią na spotkania i „robiła za kierowcą i handlowca”. Wyznaje, że ani ona, ani jej córka nie odziedziczyły talentu po babci i mamie. – Widać gdzieś się ten talent kończy – stwierdza.