20 ton sprzętu, 150 wyrwanych zębów. Misja poznańskich studentów
sobota,
5 listopada 2016
Przyszły stomatolog wyrwał 150 zębów, szkolenia z przywracania akcji serca odbywały się przy dźwiękach piosenki Bee Gees „Stayin’ Alive”, 20 ton niepotrzebnego w Polsce sprzętu medycznego okazało się na wagę złota, a wysprzątany magazyn leków uratował szpital przed chaosem. Studenci z Poznania wrócili właśnie z Afryki, gdzie odbierali porody, leczyli, a czasem ratowali życie mieszkańcom Kenii.
Poznaj niezwykłą historię Marcina.
zobacz więcej
„Strzał w dziesiątkę”
Przez dwa miesiące pracowali w szpitalach w Muthale i Mutomo, odwiedzili również sierociniec w Nyumbani. – Zanim spakowaliśmy plecaki, trzeba było je kupić i coś do nich włożyć. Wiadomo, że student drugiego roku to student „spłukany”, więc zdobywaliśmy fundusze w różny sposób. Staliśmy na mrozie z puszkami, korzystaliśmy z internetowych zbiórek. Wiedzieliśmy, że sama kwota na podróż nie jest naszym celem, że chcemy ze sobą zabrać coś jeszcze i że potrzeby w Afryce wykraczają poza możliwości trzech studentów – opowiada Wojtek.
Wpadli na pomysł, aby zabrać ze sobą niepotrzebny już sprzęt medyczny. – To był strzał w dziesiątkę. W polskich szpitalach jest mnóstwo używanego sprzętu medycznego, który - zastępowany nowym - trafia na śmietnik, a można go jeszcze wykorzystać i używać przez dłuższy czas. Poza tym Afryka ma ogromny problem z jego zakupem. O ile z lekami, opatrunkami radzą sobie całkiem nieźle, o tyle w szpitalach brakuje podstawowych urządzeń. Okazało się, że jedni są wdzięczni, bo mogą się go pozbyć, a drudzy, bo dostaną go za darmo – tłumaczy Wojtek.
Kiedy trafia tam biały człowiek, staje się autorytetem od wszystkiego. Udźwignięcie tego nie jest łatwe
„Średnia ocen nie była najważniejsza”
Kontener ze sprzętem ważył 4 tony. W transporcie pomógł poznański Caritas. Wojtek, Marcin i Mikołaj po powrocie otrzymali setki maili z pytaniami, czy można dołączyć do ich akcji. Wiedzieli, że akcję na pewno powtórzą, ale nie zabiorą ze sobą wszystkich. Wybrali 20 osób.
– Średnia ocen była jednym z kryteriów, ale znajdowała się na ostatnim miejscu. Przede wszystkim braliśmy pod uwagę to, czy dama osoba poradzi sobie w trudnych warunkach, zarówno fizycznie, jak i psychicznie – podkreśla. I dodaje, że kiedy trafia tam biały człowiek, staje się autorytetem od wszystkiego. Udźwignięcie tego nie jest łatwe.
– Niespodziewanie może zdarzyć się wiele rzeczy, z minuty na minutę może stać się coś wspaniałego, ale i okropnego. To może być męczące i nie każdy to wytrzymuje. Poza tym potrzebowaliśmy osób, które podróżowały już wcześniej, nie będą bały się wyjść z inicjatywą, a przede wszystkim są komunikatywne – wyjaśnia.
Nakładki na protezy były pracą dyplomową Magdy Baranowskiej.
zobacz więcej
Pasożyt i blizny po szamanach
Afrykańczycy, jak zauważa Wojtek, najpierw muszą kogoś poznać, zaprzyjaźnić się z nim i po prostu go polubić, zanim dadzą mu się wyleczyć. – Bez tego zaufania nie da się kogoś zbadać, nie mówiąc już o operacji, czy odebraniu porodu – mówi. Medycyna konwencjonalna wciąż nie jest tam tą, która dominuje. Pacjenci, którzy zgłaszają się do szpitali często mają blizny po zabiegach wykonywanych przez szamanów, pobyt w placówce medycznej kosztuje.
W 20-osobowej grupie, która pojechała do Afryki, znalazło się m.in. 14 studentów medycyny, dentysta, położna oraz pani doktor – specjalistka od chorób tropikalnych i zakaźnych. – Przeprowadziła badania w grupie 800 dzieci na obecność pasożytów, kolega dentysta, czyli Oskar wyrwał 150 zębów – wylicza Wojtek.
Zanim wyjechali, postanowili rzetelnie się przygotować. Cały zespół wziął udział w stworzonym przez nich cyklu szkoleń Medycyna 2.0. W jego zakres wchodzą dodatkowe zajęcia z najistotniejszych zagadnień z zakresu położnictwa, ginekologii, pediatrii oraz neonatologii. Poza tym studenci na własną rękę uczyli się podstaw języka swahili oraz zorganizowali szkolenia z umiejętności miękkich, które są niezbędne w kontakcie z lokalną społecznością.
Sukcesem okazał się projekt Telemedycyny, w ramach którego przyszli studenci medycyny byli w kontakcie z polskimi lekarzami i konsultowali z nimi najtrudniejsze przypadki będąc już na miejscu w Afryce. – Konsultacje odbywają się do dziś. Dwie z lekarek z tamtejszych szpitali wciąż konsultują swoje zabiegi – mówi Wojtek.
Nie zapomnieli także o sprzęcie. Tym razem kontener, który pojechał razem z nimi był dwa razy większy i ważył 20 ton. Pośród dostarczonego nim sprzętu znalazł się aparat do ultrasonografii, aparaty do EKG, kardiomonitory, 27 łóżek szpitalnych, 1500 kilogramów środków dezynfekcyjnych, czy nowe zestawy narzędzi operacyjnych.
W szpitalu, w którym pracowaliśmy, panował kompletny chaos. Nie można było znaleźć gazików, wenflonów, kroplówki
Bałagan w magazynie
Pojechały też…trampki. – To była kolejna ciekawa inicjatywa. Polskie dzieci postanowiły zebrać trampki, pomalować je i przekazać swoim afrykańskim kolegom i koleżankom, by mogły w nich grać w piłkę.
Wojtek przyznaje, że drugi wyjazd do Kenii był nie tylko bardziej przemyślany, ale pokazał jemu i jego kolegom, od czego warto zacząć pomagać. – Okazało się, że praca u podstaw to początek sukcesu. W szpitalu, w którym pracowaliśmy, panował kompletny chaos. Nie można było znaleźć gazików, wenflonów, kroplówki. Wszystko było spowodowane banalną rzeczą, czyli bałaganem w magazynie, który nie był sprzątany od 15 lat. Nie brakowało tam szczurów, karaluchów, czy termitów, które pozjadały gazy oraz przeterminowanych lekarstw – opowiada.
Sprzątanie zajęło studentom dwa tygodnie. – Szpitale podczas misji były zarządzane przez przybyszy z Europy, po ich wyjeździe nikt o nic nie dbał. Jak biały nie mówił, że trzeba o to dbać, to nie dbali – dodaje. Do dziś ma z nimi umowę, że co dwa miesiące przysyłają mu zdjęcie magazynu.
Resuscytacja do piosenki Bee Gees
Najbardziej wzruszające momenty podczas stażu w Kenii? – Porody – odpowiada bez wahania Wojtek. Po studiach chce pójść na specjalizację z ginekologii. – Kobiety są fascynujące. Każdy inny lekarz spotyka pacjenta, któremu zazwyczaj coś dolega. Do ginekologa często przychodzą kobiety, które są w ciąży – wyjaśnia powody wyboru swojej specjalizacji – Tak było też w Kenii, w tych momentach, gdy z brzucha nie usuwaliśmy tętniaka, tylko znajdowało się w nim dziecko, nowe życie.
„Pracą u podstaw”, o której mówi Wojtek, było nie tylko sprzątanie magazynów, ale przeprowadzanie podstawowych badań, jak sprawdzanie rytmu serca za pomocą przywiezionego aparatu EKG. Tłumaczy, że choć sprawa z pozoru wydaje się banalna, wielu badanych dzięki niemu dowiedziało się, że ma problemy z sercem.
Najtrudniejsze momenty? Te, w których potrzebne było użycie sprzętu ratującego życie. – Główny problem to brak opieki kardiologicznej. Podejście jest takie, że jak ktoś przeżyje pierwszą dobę, to żyć będzie. Byłem świadkiem, jak 20-latkowi, który się zatrzymywał i nie oddychał, podano tlen. Skończyło się to tragicznie. Przykryto go kocykiem, przyjechał po niego Fred z kostnicy i tyle go widziano – mówi Wojtek. To właśnie wtedy wpadł na pomysł, aby przeprowadzić szkolenia z resuscytacji.
Przez miesiąc szkolił teoretycznie. Nie ukrywa, że było bardzo ciężko. – Przebrnęliśmy i zabraliśmy się za praktykę. Wzorowałem się na szkoleniach, które przeprowadzałem Polsce, ale szybko zrozumiałem, że trzeba je zmodyfikować. Puszczałem piosenkę „Stayin’ Alive” Bee Gees i w jej rytm uczyliśmy się przywracać akcję serca. Musiało być dynamicznie, na wesoło. Efekt był taki, że jednemu z pacjentów udało się potem przywrócić akcję serca. Zmarł co prawda na inną chorobę, ale szpital od tamtego momentu wie, że to jest możliwe, używają tych procedur i wiedzą, że edukacja popłaca – opowiada Wojtek.
To, co zrobiliśmy przełamuje konwencję narzekania na młodsze pokolenie
„Kawał dobrej roboty”
Choć medyczna kenijska przygoda była wyzwaniem i ciekawym doświadczeniem, Wojtek cieszy się, że wrócił. – Różnice w naszej kulturze, byciu na co dzień, są kolosalne. Wykonaliśmy kawał dobrej roboty, ale przewidywalność tego, co stanie się za 5-10 minut, której tam nie ma, też jest przydatna – wyjaśnia.
Powtórka z rozrywki? Oczywiście. – Chcielibyśmy rozszerzyć nasz projekt, ale trzeba to zrobić na spokojnie, z głową. Na razie odpoczywamy, łapiemy oddech. Jedno jest pewne. To, co zrobiliśmy przełamuje konwencję narzekania na młodsze pokolenie. Pokazujemy, że setki ludzi chce - zamiast wygodnego stażu w Niemczech czy Szwajcarii - wybrać właśnie Kenię – podsumowuje.