Po godzinach

Folklor przy urnach. Jak Amerykanie wybierają prezydenta

Dramatyczne zwroty akcji, bohaterowie, triumfy, porażki, skandale. Cała paleta emocji kumuluje się w spektaklu, śledzonym pilnie przez miliony co cztery lata. System wyborczy w USA jest tak skomplikowany, że nie rozumieją go sami Amerykanie. Kandydat, który we wtorkowych wyborach zdobędzie największą liczbę głosów, wcale nie musi wygrać. Decyzję 19 grudnia podejmą elektorzy.

Wybory są pośrednie; wyborcy nie wybierają prezydenta i – jak to już się zdarzyło – nawet więcej oddanych głosów nie przesądza o zwycięstwie kandydata. O tym decydują elektorzy, przedstawiciele tajemniczego organu, którzy mogą głosować, jak chcą.

Warto cały niemal dwuletni proces prześledzić od początku. Ciekawa jest sama data wyborów – 8 listopada. Otóż głosowanie odbywa się każdego roku przestępnego, zawsze we wtorek po pierwszym poniedziałku listopada. Z założenia chodziło o to, żeby termin nie kolidował z 1 listopada – świętem kościelnym dla katolików oraz dniem miesięcznych obrachunków dla wielu kupców.

Liczenie szabel

Pierwszym istotnym wydarzeniem, podczas którego politycy mogą porachować „liczbę szabel”, jest Iowa caucus, czyli wybór delegatów na lokalne konwencje. Odbywa się on w stanie Iowa, ponieważ jest to region najbardziej wrażliwy na wahania wyborcze.

Dla kandydatów jest to sprawdzian, który pomaga wyłonić na starcie faworyta. Może go umocnić kolejne takie głosowanie w New Hampshire. Zdarza się jednak, że polityk przegrywa je, ale potem i tak otrzymuje nominację swojej partii. W tym roku Donald Trump (24,3 proc.) przegrał na przykład z Tedem Cruzem (27,7 proc.). Wśród Demokratów wygrała Hillary Clinton (49,8 proc.).
Wyścig do Białego Domu jest długi i wyczerpujący (fot. Pexels)
Kolejnym oficjalnym elementem są prawybory, które wyłaniają z partii oficjalnych kandydatów. Dopiero ci są nominowani do ubiegania się o funkcję prezydenta. Prawybory odbywają się w ten sposób, że wyborcy, którymi zwykle są obywatele zarejestrowani jako zwolennicy danej partii, głosują na jednego kandydata z listy danej partii. Zostaje on delegatem na konwencję krajową i na tym etapie musi zadeklarować, czyją kandydaturę na prezydenta poprze podczas konwencji.

Na konwencji krajowej delegaci wybierają kandydata, który z ramienia danej partii będzie walczył o prezydenturę. Po wybraniu kandydat może zaproponować kogoś na stanowisko wiceprezydenta. Partia zatwierdza wówczas program wyborczy swojego przedstawiciela.

Superwtorek

Tradycyjnie prawybory odbywają się od stycznia do lipca w roku, w którym odbywają się wybory. Najważniejszą datą jest tzw. superwtorek, czyli dzień, w którym zaplanowano prawybory w większości stanów. Tym razem był to 1 marca i głosowało wówczas 12 stanów, o połowę mniej niż 8 lat temu. Prawybory mają duże znaczenie. Zwycięstwo w pierwszych ustawia kandydata w roli faworyta całego wyścigu, a media – nie tylko zresztą amerykańskie – wyjątkowo lubią faworytów. Wyniki prawyborów mają również wpływ na późniejsze głosowanie kolegium elektorskiego we właściwych wyborach prezydenckich.
Konwencje kandydatów

Ważnym elementem strategii wyborczej są konwencje kandydatów. W USA, inaczej niż w Polsce, kandydaci nie jeżdżą po kraju, by przekonać wyborców. Stany dzielą się na trzy kategorie. Po pierwsze są stany pewne – nie trzeba do nich jeździć, bo i tak można być pewnym poparcia; np. Trump nie musi się fatygować do Arizony czy Idaho, zaś Clinton może odpuścić Vermont czy Maryland.

Po drugie – są stany stracone; do nich też nie ma sensu jeździć, bo wiadomo, że nie uzyska się tam poparcia. Z tego powodu Trump może sobie darować New Jersey, a Clinton – Teksas. Najważniejsze są tzw. swing states, czyli takie, w których wynik głosowania jest niepewny. Walka o poparcie toczy się właśnie tam.

Korzysta się z modeli matematycznych, żeby wyliczyć, których konkretnie stanów kandydat potrzebuje do zwycięstwa. I tak kandydat musi wiedzieć, że staranie się o wygraną w Illinois, Minnesocie i Michigan jest łatwiejsze niż na Florydzie, jednym z najtrudniejszych stanów. Rachunki sprawiają, że energia jest kierowana do tych trzech „łatwych” stanów, a nie jednego „trudnego”.
Karta do głosowania jest raczej skomplikowana (fot. Wiki/Corey Taratuta)
Osobliwy system

Kiedy kandydaci otrzymują już nominację swoich partii, dochodzi do wyborów, podczas których obywatele nie głosują na wytypowanych polityków. Wybierają jedynie członków Kolegium Elektorskiego. Dopiero oni wybiorą prezydenta i wiceprezydenta. To jedna z osobliwości tych wyborów. System opracowany przeszło dwieście lat temu sprawia, że możliwa jest sytuacja, iż kandydat, który otrzyma więcej głosów, nie zostaje prezydentem.

Tak się już wydarzyło w 2000 roku. George W. Bush otrzymał 50 456 002 głosów, Al Gore – 50 999 897, ale to Republikanin dostał więcej głosów od elektorów (271 do 266) i to on został prezydentem. Zawdzięczał to także Sądowi Najwyższemu, który wydał wyrok w sprawie zakwestionowanego zliczenia głosów elektorskich na Florydzie.

Kim zatem są elektorzy? Może nim zostać każdy obywatel z wyjątkiem członków Kongresu lub pracowników administracji federalnej. W praktyce zostają nimi prominentni politycy i działacze obu partii w stanach, co ma gwarantować, że zagłosują właściwie.

Elektorów jest 538, tylu jest też kongresmenów po dodaniu trzech przedstawicieli Dystryktu Kolumbii. Każdy stan wystawia tylu elektorów, ilu kongresmenów reprezentuje go w dwuizbowym parlamencie USA. Tę liczbę zaś ustala się na podstawie liczby ludności w danym stanie. I tak, Kalifornia ma aż 55 elektorów, zaś małe lub rzadko zaludnione stany jak Alaska, Montana czy Vermont – tylko po trzech.

Zwycięzca zgarnia wszystko

Z założenia kandydat, który w danym stanie wyprzedził najsilniejszego rywala choćby jednym głosem, zyskuje automatycznie poparcie wszystkich tamtejszych elektorów. Zdarzają się jednak wyjątki. Trafiają się tak zwani faithless electors, czyli elektorzy głosujący, jak im się podoba. Niektóre stany powprowadzały przepisy mające przeciwdziałać temu zjawisku, ale ono nadal występuje.
Od wprowadzenia systemu, już 179 elektorów głosowało wbrew preferencjom swojego okręgu. Niektórzy z przekonania, inni przez pomyłkę. W 1988 roku delegowana przez Partię Demokratyczną elektorka z Wirginii Zachodniej w głosowaniu na prezydenta poparła kandydata tej partii na wiceprezydenta, zaś w głosowaniu na wiceprezydenta – kandydata na prezydenta.

Z kolei w 2004 roku, również jeden z elektorów Partii Demokratycznej, tym razem z Minnesoty, oddał dwa głosy na kandydata tej partii na wiceprezydenta – zarówno w głosowaniu na prezydenta, jak i w głosowaniu na wiceprezydenta.
W 2000 roku Al Gore otrzymał najwięcej głosów, ale prezydentem nie został (fot. Bill Greenblatt/Liaison)
Cudzołożył z niewolnicami

Zdarzyło się nawet, że unfaithful electors sprawili, iż nie został wybrany kandydat, który przez Kolegium Elektorskie wybrany być powinien. W 1836 roku dwudziestu trzech elektorów jeszcze nie tak postępowej Partii Demokratycznej z Wirginii dogadało się, że nie poprą kandydata tej partii na wiceprezydenta Richarda Mentora Johnsona, ponieważ cudzołożył z czarnoskórymi niewolnicami. W efekcie Mentor nie uzyskał większości, ale w lutym następnego roku i tak został wybrany na wiceprezydenta – przez Senat.

Jak widać, wtorkowe głosowanie powszechne nie jest rozstrzygające. Owszem, dziesiątki miliony obywateli pójdą do urn, kandydaci wygłoszą przemówienia, ale właściwe głosowanie odbędzie się później, w Kolegium Elektorskim.

Tradycyjnie elektorzy zbiorą się w pierwszy poniedziałek po drugiej środzie grudnia w stanowych parlamentach. W tym roku będzie to 19 grudnia. Następnie głosy są wysyłane do urzędującego Przewodniczącego Senatu USA, który na wspólnym posiedzeniu obu izb Kongresu dokonuje otwarcia kopert i zlicza głosy. Dopiero wówczas ogłasza się nazwisko prezydenta. Albo strony idą na drogę sądową, jak w 2000 roku.

A już za dwa lata wyborcza machina znów zacznie się powoli rozkręcać – show must go on.
Zdjęcie główne: System wyborczy w USA jest tak skomplikowany, że sami Amerykanie go nie rozumieją (fot. Wiki/CC)
Zobacz więcej
Po godzinach wydanie 17.11.2017 – 24.11.2017
„To była zabawa w śmierć i życie”. Od ćpuna po mistrza świata
Historię Jerzego Górskiego opowiada film „Najlepszy” oraz książka o tym samym tytule.
Po godzinach wydanie 17.11.2017 – 24.11.2017
„Geniusz kreatywności”. Polka obok gwiazd kina, muzyki i mody
Jej prace można podziwiać w muzeach w Paryżu, Nowym Jorku czy Londynie.
Po godzinach wydanie 10.11.2017 – 17.11.2017
Zsyłka, ucieczka i samobójstwo. Tragiczne losy brata Piłsudskiego
Bronisław Piłsudski na Dalekim Wschodzie uważany jest za bohatera narodowego.
Po godzinach wydanie 10.11.2017 – 17.11.2017
„Choćby z diabłem, byle do wolnej Polski”. Pierwszy Ułan II RP
Gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski skupia w sobie losy II RP.
Po godzinach wydanie 3.11.2017 – 10.11.2017
Kobiety – niewolnice, karły – rekwizyty. Szokujący„złoty wiek”
Służba była formą organizacji życia w tej epoce. Każdy kiedyś był sługą, nawet królewski syn.