„Żaczek pani Curie”. Polka w męskim świecie nauki
niedziela,
18 grudnia 2016
Ideałem jej dzieciństwa i wzorem do naśladowania była Maria Skłodowska-Curie, której sława obiegła cały świat. – Myślałam sobie wtedy: „mogła ona, będę mogła i ja” – wspominała po latach Alicja Dorabialska. Pomimo wielu trudności: dwóch wojen, ciągłej tułaczki czy wreszcie nieprzychylnej postawy naukowców płci męskiej, marzenie udało się spełnić. Swoimi dokonaniami zadziwiła nie tylko polski, ale i zagraniczny świat nauki.
Jak to możliwe, że Polka znalazła się w jednym zestawieniu obok Sonii Gandhi, Katarzyny Medycejskiej, Luisy Casati czy Carli Bruni?
zobacz więcej
Zamiłowanie do chemii
Poziom warszawskiej szkoły rzeczywiście okazał się wysoki, zwłaszcza że wielu jej nauczycieli zostało w odrodzonej Polsce profesorami uniwersytetu lub politechniki. U młodej wychowanki już wówczas można było zauważyć wyraźne zamiłowanie do chemii. Ponieważ polska młodzież na uczelnie rosyjskie raczej się nie wybierała, wybór dalszej nauki musiał paść na Towarzystwo Kursów Naukowych. To z kolei współpracowało z Towarzystwem Naukowym Warszawskim, w ramach którego istniała m.in. pracownia radiologiczna, którą z Paryża kierowała sama Maria Skłodowska-Curie.
Nim jednak Alicja rozpoczęła studia, wybuchła I wojna światowa, która na krótko przerwała jej naukę. W 1915 roku sytuacja zawodowa ojca zmusiła całą rodzinę Dorabialskich do przeprowadzki na wschód, docelowo do Moskwy. Tam kontynuowała studia na wydziale fizyko-chemicznym Wyższego Kursu Żeńskiego.
Poznała też wielu Polaków, m.in. prof. Wojciecha Świętosławskiego, którego opinia na temat niezdolności kobiet do pracy w dziedzinie nauki zdecydowanie nie przypadła jej do gustu. Odparła mu, że „jeszcze w jego życiu znajdzie się kobieta, która dowiedzie, że kobiety mogą pracować naukowo”. Chyba nie przypuszczała, że będzie nią ona sama.
Asystentka profesora, aktywna społecznie
Rewolucja bolszewicka zastała ją w Moskwie, skąd w maju 1918 roku przyjechała do Warszawy, aby zapoznać się z warunkami nauczania w Polsce. Towarzyszył jej m.in. wspomniany prof. Świętosławski, który w lipcu objął Katedrę Chemii Fizycznej na politechnice. Wobec braku swojego asystenta, na dwa miesiące zaangażował Alicję.
Nikt z dwojga przypuszczał, że ich współpraca potrwa aż 16 lat. Ciekawostką był fakt, że jako studentka nigdy nie zaliczyła ona ćwiczeń z chemii fizycznej, z której prowadziła zajęcia. Żartowała nawet, że „jest samoukiem w tej dziedzinie”. W marcu 1922 roku obroniła pracę doktorską z badań termochemicznych.
Dorabialska była też bardzo aktywna społecznie. Działała w Lidze Akademickiej Obrony Państwa, współorganizowała Klub Gazeciarzy, czyli rodzaj świetlicy dla warszawskich dzieci ulicy, a także udzielała się w Straży Kresowej. To sporo obowiązków, zważywszy na fakt, że ze względu na pracę w Zakładzie Chemii Fizycznej, do domu rodzinnego wpadała tylko coś zjeść i uściskać bliskich. Wraz z kolegami założyła nawet Zakon Świętego Wojciecha (od imienia Świętosławskiego – przyp. red.), który zbliżył ich do siebie. Czas w pracy umilała sobie śpiewem, który ćwiczyła na prywatnych lekcjach.
Rozmowy z mistrzynią
W 1925 roku, z okazji położenia kamienia węgielnego pod budowę Instytutu Radowego, do Warszawy przyjechała Maria Skłodowska-Curie. Dla Alicji Dorabialskiej była to niepowtarzalna okazja, by móc spotkać i porozmawiać ze swoją idolką. Udało się podczas bankietu, jaki na cześć noblistki wydało Polskie Towarzystwo Chemiczne. Alicja opisywała ją później jako „starszą, średniego wzrostu, szczupłą kobietę w czerni, pełną wewnętrznego dostojeństwa i spokojnej ciszy”.
Ze strony Skłodowskiej-Curie padła propozycja, której Dorabialska nie mogła sobie wymarzyć. Została zaproszona do pracy badawczej w dziedzinie promieniowania radu. Tym samym Alicja trafiła do Instytutu Radowego w Paryżu, gdzie poznała międzynarodowy zespół naukowców. Zaprzyjaźniła się tam ze wszystkimi, a nawet udało jej się zbliżyć do samej szefowej. Nieraz po pracy odprowadzała ją do mieszkania, a czasem nawet przemywała jej palce poparzone promieniotwórczymi substancjami. Sporo ze sobą rozmawiały, co biorąc pod uwagę skryty charakter Skłodowskiej-Curie było nie lada wyczynem.
Trzy lata później, już jako docent po habilitacji, Alicja ponownie znalazła się w Paryżu. Z kolei rok 1931/1932 spędziła na Uniwersytecie Karola w Pradze. Czescy koledzy nazywali ją pieszczotliwie „żaczkiem pani Curie”.
Po powrocie do kraju rozwinęła badania w dziedzinie energetyki przemian jądrowych. Zaproszono ją też, jako jedyną w Polsce kobietę docenta politechniki, do prac Polskiego Stowarzyszenia Kobiet z Wyższym Wykształceniem. Ilość obowiązków sprawiała, że Alicja nie miała czasu na życie towarzyskie.
Rozpętała burzę
Jakby tego było mało, w 1932 roku zwolniła się Katedra Chemii Fizycznej na politechnice we Lwowie. Rozpisany na to stanowisko konkurs wygrała właśnie Dorabialska. Chociaż rada wydziału jednogłośnie przyjęła jej kandydaturę, to nie zapobiegło to rozpętaniu się burzy. Zaprotestowali profesorowie, uważając że wprowadzenie kobiety spowoduje niedopuszczalne obniżenie poziomu i powagi uczelni.
Samą zainteresowaną bardziej niż zdobywanie stanowisk i rozgłosu, interesowała praca naukowa. Nie liczyła na ten awans, po tym jak podpisała protest przeciwko procesowi brzeskiemu, wymierzonemu w posłów opozycji. Sprawa katedry lwowskiej trafiła do rozstrzygnięcia na najwyższy szczebel, bo do samego Józefa Piłsudskiego. Marszałek o dziwo nie miał nic przeciwko jej kandydaturze uważając, że „niech się baba pokaże”. Tym samym od września 1934 roku Alicja została profesorem Politechniki Lwowskiej, jako jedyna kobieta. Stąd nazywano ją „Jedynaczką”.
Choć z dotychczasowym miejscem pracy i zamieszkania rozstawała się nie bez żalu, to do Lwowa przeprowadziła się nie sama, a z matką. Miasto przypominało jej Pragę, a po latach we wspomnieniach napisała: „Czy może być na świecie miasto milsze od Lwowa?”.
Umknęła śmierci
II wojna światowa zastała ją z rodziną w ich domku letniskowym w Wołominie pod Warszawą. Zdecydowała się na powrót do Lwowa, który nieomal przypłaciła życiem. W pociąg, którym podróżowała, trafiły pociski. Na szczęście była w jednym z dalszych wagonów. Niemieckie oblężenie Lwowa trwało do 10 września, później do miasta wkroczyli Sowieci. Sytuacja była tragiczna, o czym świadczą jej słowa, że „po kilku miesiącach znalazła się na skraju obłąkania”.
W maju 1940 roku ogłoszono repatriację obywateli polskich z miasta, z której skorzystała. To była słuszna decyzja, bo gdy rok później do Lwowa wrócili Niemcy, natychmiast rozstrzelali profesorów, którzy tam zostali, rzekomo za kontakty z bolszewikami.
Dalszą okupację Dorabialska wraz z matką i siostrą spędziła w Warszawie. W tajemnicy przed najbliższymi ukrywała w mieszkaniu Żydówkę. Angażowała się też w tajne komplety w ramach Wydziału Chemicznego Politechniki Warszawskiej. Zajęcia odbywały się w mieszkaniach prywatnych. Dzięki temu miała kontakt z najlepszymi z najlepszych, którzy tworzyli trzon Szarych Szeregów. W ramach Towarzystwa Przyjaciół Dzieci Ulicy uczyła wszystkiego, od abecadła po maturę.
Wojenne zawirowania
Powstanie Warszawskie Alicja spędziła ukrywając się w piwnicy domu na rogu ulic Księdza Skorupki i Hożej, opatrując rannych, grzebiąc trupy, usuwając gruz oraz zdobywając żywność. Nie była w stanie sama zabijać, zwłaszcza że zginęło wielu jej kolegów. Po upadku powstania opuściła stolicę i wraz z matką oraz bratem (siostra Lilka zmarła jeszcze przed wybuchem – przyp. red.) zaczęła wygnańczą wędrówkę po kraju, która zawiodła ich do Miechowa w Małopolsce. Na wieść o tym, że Warszawa jest wolna, postanowiły z matką wracać.
13 lutego 1945 roku, ciągnąc przez zamarzniętą Wisłę na sankach swój dobytek, dotarły pod adres – Hoża 27. Zaczęły na nowo organizować swoje życie. Powoli odnajdywali się przyjaciele i znajomi, którym udało się przeżyć. Powojenne życie wznowił też Wydział Chemiczny Politechniki Warszawskiej, ale Dorabialską czekało niepodziewane wyzwanie. Otrzymała propozycję objęcia katedry na nowo powstającej Politechnice Łódzkiej.
Swoje następne lata związała z tym miastem, które w porównaniu do zniszczonej Warszawy wydawało jej się rajem. Została dziekanem łódzkiego Wydziału Chemicznego. Po latach wspominała, że wszyscy byli spragnieni konstruktywnej pracy twórczej. Między kadrą naukową, a studentami panowały niemal rodzinne stosunki, a profesor Dorabialską nazywano „mamą”. Pod jej patronatem młodzież założyła pierwszą chemiczną firmę studencką, która przetrwała wszystkie zawirowania ustrojowe.
Na jej oczach Politechnika Łódzka się rozrastała, powstała m.in. Katedra Chemii Radiacyjnej, najbliższa jej zainteresowaniom. Łódzkiej uczelni oddała prawie połowę swego zawodowego życia, 24 lata spośród 50 spędzonych na trzech politechnikach.
Pozostała niezależna
Nigdy nie bała się mówić, co myśli. Dowodem na to jest choćby odpowiedź, jakiej udzieliła na ankietę ministerstwa, rozesłaną do profesorów z zapytaniem, „w jakim stopniu w swoich wykładach uwzględniają idee marksizmu-leninizmu”. Odpisała krótko: „Uprzejmie zawiadamiam, że nie znany jest jakikolwiek wkład tych panów do chemii fizycznej”.
W 1968 roku Alicja Dorabialska przeszła na emeryturę. Przez lata udało jej się w kierowanej Katedrze Chemii Fizycznej utworzyć ośrodek rozwoju dwóch kierunków pracy badawczej: mikrokalorymetrii oraz radiochemii. Swoje długie życie przeżyła w zgodzie z profesorskim ślubowaniem złożonym jeszcze na Politechnice Lwowskiej – „nie dla marnego zysku ani pustej sławy”.
Zmarła w 1975 roku i została pochowana obok siostry i rodziców na warszawskich Powązkach. Piękna postać polskiej nauki.