Półbuty „Polski Fiat” i półtrzewiki rekreacyjno-sportowe Ringo. Hity i kity obuwnicze w PRL
niedziela,
18 grudnia 2016
Obcinanie czubków kapci, które zrobiły się za małe albo wszywanie gumek do tych zbyt dużych, żeby nie spadały. W PRL ze sklepowej półki brało się to, co akurat było. A zwykle nie było z czego wybierać. Buty bywały więc towarem pożądanym.
Ustawowy zakaz produkcji puszek do kawy Inki i wszechobecne opakowania zastępcze.
zobacz więcej
– Dlaczego nie ma butów? – pytali w 1988 roku dziennikarze „Dziennika Telewizyjnego”. Odpowiedź okazała się prosta. Pojawiło się nowe zjawisko – ludzie chcieli mieć w szafie po kilka par. A rodzimy przemysł lekki nie dawał rady.
Pomorskie Zakłady Przemysłu Skórzanego „Kobra” zatrudniały ponad trzy tysiące pracowników i produkowały głownie buty męskie. Ponieważ państwo dbało o odgórne rozdzielanie surowców, zwykle czegoś brakowało. – Wtedy musieliśmy zmieniać cykl produkcyjny i dostosowywać go do aktualnych przydziałów i możliwości – wyjaśnia Janusz Szczypka, który w bydgoskiej „Kobrze” pracował od 1958 roku. Z jednego modelu się rezygnowało, a innego produkcję przyspieszano. W efekcie na rynku brakowało zawsze jakiegoś rodzaju obuwia.
Największą bolączką cukierników w Polsce Ludowej był... cukier. A raczej jego brak.
zobacz więcej
Fabryki nie nadążały
Winni takiego stanu rzeczy byli samy Polacy, którzy nagle, zapragnęli mieć w szafie po kilka par butów. – W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych jedna para butów obsługiwała kilkoro dzieci – wspomina Szczypka.
Jednak później to się zmieniło i pojawił się kłopot. Ludzie mieli coraz więcej pieniędzy i popyt przewyższył możliwości produkcyjne rodzimych fabryk. Sytuacji nie poprawiło otwarcie kolejnych zakładów w Gnieźnie czy Chełmie. Każda z nich produkowała rocznie po trzy miliony par.
W latach 60. fabryka w Bydgoszczy zaczęła produkować także na eksport. Buty szły głównie do ZSRR, Wielkiej Brytanii a także do Szwecji i Norwegii i były robiona bardzo starannie; kilkakrotnie przechodziły kontrolę jakości, która nie dotyczyła produktów przeznaczonych na rynek krajowy. W 1976 reklamacje dotyczyły nawet 30 procent obuwia.
– Wielka Brytania brała od nas buty właściwie do końca istnienia fabryki. W latach 70. to było około 250 tysięcy par rocznie – mówi Szczypka. W tamtym czasie zakłady eksportowały jedną czwartą swojej produkcji. Połowa z tego szła do ZSRR.
Wzory od projektantów po liceum zawodowym
Butów było za mało, ale jak podkreślają ówcześnie pracownicy, były porządne i bardzo trwałe. Niektórzy z nich mają je do dzisiaj. Szczypka wyjaśnia, że ponad połowa skór pochodziła z Argentyny. Krajowe dostawy nie były w stanie zaspokoić potrzeb produkcyjnych.
Wzory przygotowywali projektanci. Byli to np. absolwenci liceów plastycznych, którzy po kilku miesiącach zapoznawania się z procesem technologicznym, jak przekonuje Szczypka, byli w stanie przedstawiać ciekawe pomysły. – Zdarzało się, że niektóre projekty przekraczały możliwości technologiczne. Niwelowały to niezbędne korekty – dodaje.
Na wiosenne i jesienne targi projektanci przygotowywali kilkadziesiąt wzorów. Podczas wystaw podpisywano umowy handlowe z odbiorcami. Ale buty do sklepów trafiały także rozdzielnika.
Przymusowy postój urlopowy
Fabryka „Kobra” pracowała pełną parą. Od lat pięćdziesiątych na dwie zmiany produkowała tysiąc par butów na dobę.
Co roku na początku lipca maszyny zatrzymywano i ogłaszano postój urlopowy. Załoga jechała na wakacje, a do hal wkraczali mechanicy, którzy mieli zrobić przegląd i dokonać niezbędnych napraw.
Maksymalnie w najlepszym dla siebie okresie fabryka była w stanie wyprodukować 3,5 miliona par butów rocznie.
Lata 80. przyniosły bydgoskim zakładom problemy. Pojawiły się ograniczenia eksportu, trudności lokalowe i techniczne. Maszyny były wyeksploatowane. Zaczęto ograniczać zatrudnienie. Ostatecznie w 1992 roku Pomorskie Zakłady Przemysłu Skórzanego „Kobra” upadły.
Marzenia o kozakach z Syreny
Roman Grochowski, który w 1991 roku pracował w sprywatyzowanych zakładach produkujących buty Syrena w Mińsku Mazowieckim, wyjaśnia, że ówczesne fabryki nie wytrzymały konkurencji. – Rynek zapchany był tanimi butami z Chin. Magazyny Syreny pękały w szwach. Buty były drogie, bo z wysokiej jakości surowców – wyjaśnia. Właściwie żaden z PRL-owskiech zakładów produkujących buty nie przetrwał nawet po prywatyzacji. I kozaczki z Syreny, o których marzyły panie zniknęły ze sklepowych półek.