Po godzinach

Biały Dom na razie bez czworonoga. Trump zrywa z tradycją

– Jeśli chcesz mieć przyjaciela w Waszyngtonie, kup sobie psa – stwierdził kiedyś słusznie amerykański prezydent Harry Truman. Wiele wskazuje na to, że Donald Trump albo jest pewny swoich przyjaciół, albo ich nie potrzebuje. Może być bowiem pierwszym od niemal dwustu lat gospodarzem Białego Domu, który nie ma żadnego zwierzaka. Jego poprzednikom nie mieściłoby się to w głowie. Niektórzy, jak John F. Kennedy, mieli niemal zoo.

W listopadzie ubiegłego roku gruchnęła wiadomość, że Donald Trump być może jednak będzie miał psiaka. Wieloletnia przyjaciółka miliardera, adwokat Lois Pope namawiała go, żeby nawiązał do tradycji i wprowadził się do Białego Domu z czworonogiem. Sugerowała, żeby adoptował Pattona, 9-tygodniowego szczeniaka rasy goldendoodle, która jest krzyżówką golden retrieverów i pudli.

Słodziak Patton

Wszystko szło dobrze. Pope pokazała rodzinie Trumpów zdjęcie szczeniaka podczas Święta Dziękczynienia. Patton, nazwany tak na część słynnego generała George’a Pattona, szczególnie spodobał się Barronowi, 10-letniemu synowi Donalda i jego trzeciej żony Melanii. Potem jednak temat upadł.

Można przyjąć za pewnik, że doradcy Trumpa próbowali go przekonać, żeby mimo wszystko wprowadził się pod 1600 Pennsylvania Avenue z jakimś zwierzakiem. Nawet gdyby następca Baracka Obamy nie był miłośnikiem zwierząt, posiadanie takowego ma o wiele głębsze znaczenie, przede wszystkim jeżeli chodzi o marketing polityczny. Niewiele rzeczy bowiem poprawia wizerunek polityka równie dobrze, jak zdjęcia podczas zabaw z psem. Na szczęście zwierzęta w Białym Domu nie są wykorzystywane w doraźnych rozgrywkach politycznych, tak jak to robił prezydent Rosji Władimir Putin. Podczas jednego ze spotkań z kanclerz Niemiec Angelą Merkel w 2007 roku wpuścił do gabinetu labradorkę Connie bez wątpienia zdając sobie sprawę, że jego gość panicznie boi się psów. W 1995 roku podczas przejażdżki rowerowej Merkel została dotkliwie pogryziona przez psa myśliwskiego.
Barack Obama wie, że zdjęcia z psem poprawiają wizerunek (folt. Whitehouse.gov/Pete Souza)
Nastraszył Merkel

Putin poszedł w zaparte i przekonywał, że nie wiedział o fobii rozmówczyni. – Chciałem się pochwalić – tłumaczył. – Nie wiedziałem, że pani Angela Merkel boi się psów. Potem rozmawialiśmy i za to ją przeprosiłem – zapewnił.

Spece od marketingu politycznego wskazują, że dzięki czworonogom przywódcy są postrzegani jako bardziej przyjaźni, zwyczajni i ludzcy. Zwierzęta mają stanowić uzupełnienie rodziny prezydenta jako idealnej amerykańskiej rodziny. To tani chwyt, ale niezwykle skuteczny. Poprzedni prezydenci USA czerpali z tego pełnymi garściami, korzystając także z samego obcowania ze zwierzętami, co ma niezwykle korzystny wpływ na skołatane nerwy.
Gdy Barack Obama po raz pierwszy starał się o prezydenturę obiecał jednej z córek psa. Publicznie zapewniał, że weźmie czworonoga ze schroniska, co było już jednym z elementów budowania wizerunku. – Mnóstwo psów stamtąd to mieszańce takie jak ja – zażartował już po wyborze na prezydenta. Ostatecznie za 1600 dolarów kupił Bo, rasowego portugalskiego psa dowodnego, któremu cztery lata później dokooptował towarzysza tej samej rasy – Sunny.

Konieczne szwy

O Sunny zrobiło się głośno kilka dni temu. Suczka, najwyraźniej nie mogąc pogodzić się z koniecznością opuszczenia Białego Domu, zrobiła się wyjątkowo niesforna i ugryzła koleżankę córki pary prezydenckiej w twarz. Lekarze musieli 18-latce założyć kilka szwów. Służby prasowe nie chciały komentować tego incydentu. Także Barney, szkocki terrier poprzednika Obamy George'a W. Busha, potrafił rzucić się z zębami, w tym przypadku na reportera. Zakrwawionego dziennikarza opatrywał prezydencki lekarz.

Historia przyjaźni amerykańskich przywódców ze zwierzętami jest równie stara jak same Stany Zjednoczone. Już pierwszy prezydent George Washington miał całą menażerię. Łącznie będąc prezydentem miał osiem psów, które należał do jego dwóch ulubionych ras. Sweetlips, Scentwell i Vulcan były american staghoundami, zaś Drunkard, Taster, Tipler i Tipsy były black and tan coonhoundami. Do tego miał charta Cornwallisa. Hodował też konie.
John F. Kennedy miał całą menażerię (fot. Whitehouse.gov/Cecil W. Stoughton)
Washington wcale nie był rekordzistą, jeżeli chodzi o liczbę zwierząt. Ten tytuł należy się Theodorowi Rooseveltowi, który oprócz psów i kotów miał między innymi królika, jednonogiego koguta, a nawet niedźwiadka Jonathana Edwardsa, borsuka Jozjasza czy hienę, której imię nie zachowało się do naszych czasów.

Także Calvin Coolidge miał imponujący zwierzyniec. Psy, czy kot nie były jedynymi milusińskimi. 30. prezydent USA mógł się pochwalić rysiem Smoky'm, hipopotamem pigmejskim Billy'm, parą szopów Rebeką i Horacym czy lwiątkami o wdzięcznych imionach Obniżka Podatków czy Biuro Budżetowe (Benjamin Harrison nazwał swoje oposy Pan Wzajemność i Pan Ochrona).

Prezent od Chruszczowa

Wielkim miłośnikiem zwierząt był również John F. Kennedy. Miał niebagatelną liczbę psów. Wśród nich między innymi Puszinkę, prezent od sowieckiego przywódcy Nikity Chruszczowa. Nie była to byle kundelka, ale córka Striełki, która wraz z Biełką przeszły do historii astronautyki jako pierwsze zwierzęta, które odbyły lot orbitalny i wróciły na Ziemię żywe. Dokonały tego 19 sierpnia 1960 roku w satelicie Sputnik 5. Później Puszinka zmieszała się z terierem walijskim Charlie'em i wydała potomstwo, któremu para prezydencka nadała imiona Butterfly, White Tips, Blackie i Streaker.

Byli też prezydenci, którzy obywali się z pojedynczymi zwierzakami. Dwight Eisenhower miał tylko suczkę wyżła weimarskiego Heidi, Zachary Taylor – konia o imieniu Old Whitey, zaś James Madison papugę Polly. Co ciekawe, tak samo nazwał swoją papugę Andrew Jackson, a do tego nauczył ją kląć. Andrew Jonhson nie miał zwierząt domowych jako takich, ale dokarmiał białe myszki, które odkrył jak harcowały w jego sypialni.
Laddie Boy Warrena G. Hardinga stał się prawdziwym celebrytą (fot. National Photo Co.)
Z kolei Martin van Buren miał przez pewien czas dwa tygrysiątka, prezent od sułtana Omanu. Kongres nakazał jednak prezydentowi przekazać je do zoo. Osobliwy prezent od markiza De Lafayette otrzymał zaś John Quincy Adams – dwa aligatory. Co ciekawe, przez pewien czas trzymał je w wannie w Białym Domu, wprawiając gości w osłupienie. Oprócz tego razem z żoną hodował motyle z gatunku jedwabnik morwowy.

Pierwszy psi celebryta

z czasem zwierzęta prezydentów stawały się gwiazdami mediów. Pierwszym, który regularnie trafiał do gazet, był airedale terrier Warrena G. Hardinga o imieniu Laddie Boy. Był to spryciarz jakich mało. Gdy prezydent grał w golfa i trafił piłeczką w drzewo, pies przynosił zgubę. Miał też własny rzeźbiony fotel i towarzyszył głowie państwa podczas spotkań w gabinecie.

Zdając sobie sprawę z medialnego potencjału milusińskiego Harding zaczął urządzać dla niego imprezy urodzinowe, na które zapraszał zaprzyjaźnione psy z okolicy. Imprezowicze dostawali herbatniki i ciastka. Laddie Boy zdobył taką sławę, że gazety pisały zmyślone wywiady z nim. Trafił również na plakaty promujące ochronę praw zwierząt (Herbert Hoover wykorzystał zdjęcie ze swoim owczarkiem belgijskim King Tutem podczas kampanii wyborczej, kopie rozesłano do wszystkich stanów).

Gdy Laddie Boy padł 23 stycznia 1929 roku, co nastąpiło kilka lat po śmierci prezydenta, wiele gazet podało to jako główną informację. Historia terriera, miała swoją kontynuację w 2012 roku. Niestety, dość przykrą. Z Muzeum Hardinga ktoś ukradł obrożę psa. Bardziej niż na świadectwo historii połasił się na samorodki złota z Alaski, którymi była przystrojona.
Fala Franklina Roosevelta została uhonorowana na pomniku prezydenta (fot. Stefan Fussan)
Wysłał okręt po pieska

Zwierzęta potrafiły też uprzykrzyć życie dbającym o wizerunek prezydentom, choć zwykle nie z własnej winy. Gdy w 1944 roku Franklin Delano Roosevelt starał się o czwartą kadencję, w ramach kampanii wyborczej odwiedził Aleuty. Przez przypadek na jednej z wysp został jego ukochany szkocki terrier Fala. Roosevelt nakazał wysłanie okrętu, który miał podjąć psiaka.

Prezydent był potem krytykowany za wydawanie tysięcy dolarów z pieniędzy podatników dla zwierzaka. – Możecie krytykować mnie, ale nie mojego psa – powiedział później w oświadczeniu jeden z największych miłośników zwierząt w Białym Domu. – Fala jest Szkotem i wszystkie zarzuty o wydawaniu na nią pieniędzy wprawiło jej małą duszę w furię – mówił Roosevelt w wystąpieniu, która zapisało się w historii jako „Fala Speech”.

Jego ukochana suczka, którą zabierał wszędzie gdzie się dało, doczekała się trzech pomników, w tym jednego w monumentalnym Franklin Delano Roosevelt Memorial w Waszyngtonie. Stała się jedynym pierwszym psem w ten sposób uhonorowanym.

Niefortunny wypadek nie zaszkodził Rooseveltowi, ale Lyndonowi B. Johnsonowi owszem. Jego wizerunek nadszarpnęło zdjęcie, na którym podnosi szczeniaki rasy beagle (nadał im niezbyt wyszukane imiona On i Ona) za uszy. Organizacje broniące praw zwierząt i znaczna część opinii publicznej były oburzone, co na zawsze naznaczyło go jako prezydenta.
Millie George'a H.W. Busha była nawet „autorką” bestsellera (fot. Whitehouse.gov)
W obronie Johnsona stanął były prezydent Harry Truman. – Na co ci krytycy narzekają, do cholery. Tak się przecież łapie szczeniaki – wypalił przywódca, który – trzeba przyznać – wielkim miłośnikiem zwierząt nie był. Wspomniany na wstępie przywódca miał spaniela o imieniu Feller oraz setera irlandzkiego Mike'a. Fellera, którego nazywał „głupim psem”, wziął, żeby ocieplić wizerunek, a potem bez żalu oddał.

O wiele cieplejszy stosunek do psów i nie tylko miał Bush Junior. Szczególnie cenił szkockie terriery (tę wyjątkową rasę upodobali sobie także śp. Lech i Maria Kaczyńscy, których pupilem był Tytus). Barney zasłynął z psocenia. Prawdziwą gwiazdą była jednak Miss Beazley. W 2005 roku służby prasowe Białego Domu przygotowały nawet film świąteczny z nią w roli głównej – „A Very Beazley Christmas”.



Millie, ukochana suczka rasy springer spaniel angielski należąca do George'a H.W. Busha i jego żony Barbary, była nawet rzekomą autorką książki „Millie's Book: As Dictated to Barbara Bush”. Była to opowieść o Białym Domu z punktu widzenia psa, w rzeczywistości napisana przez pierwszą damę. Wkrótce po wydaniu trafiła na pierwsze miejsce na liście bestsellerów „New York Timesa”. Spanielka zagrała również w trzech popularnych serialach: „Murphy Brown”, „Skrzydłach” i „Who's the Boss”.

Gdy Bush senior starał się o reelekcję wykorzystał niezwykle popularną suczkę w kampanii wyborczej. – Moja Millie wie więcej o polityce zagranicznej nich tych dwóch typków – wypalił wskazując na swoich konkurentów Billa Clintona i Ala Gore'a.

Trump zapewne jest namawiany przez swoich doradców, żeby wybrał sobie psiego towarzysza. Miliarder nie należy do osób, którym łatwo coś narzucić, ale zapewne w tym przypadku ulegnie. Na pewno nie straci.
Zdjęcie główne: Być może Donald Trump przygarnie Pattona (fot. Samuel Corum/Anadolu Agency/Getty Images/TT)
Zobacz więcej
Po godzinach wydanie 17.11.2017 – 24.11.2017
„To była zabawa w śmierć i życie”. Od ćpuna po mistrza świata
Historię Jerzego Górskiego opowiada film „Najlepszy” oraz książka o tym samym tytule.
Po godzinach wydanie 17.11.2017 – 24.11.2017
„Geniusz kreatywności”. Polka obok gwiazd kina, muzyki i mody
Jej prace można podziwiać w muzeach w Paryżu, Nowym Jorku czy Londynie.
Po godzinach wydanie 10.11.2017 – 17.11.2017
Zsyłka, ucieczka i samobójstwo. Tragiczne losy brata Piłsudskiego
Bronisław Piłsudski na Dalekim Wschodzie uważany jest za bohatera narodowego.
Po godzinach wydanie 10.11.2017 – 17.11.2017
„Choćby z diabłem, byle do wolnej Polski”. Pierwszy Ułan II RP
Gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski skupia w sobie losy II RP.
Po godzinach wydanie 3.11.2017 – 10.11.2017
Kobiety – niewolnice, karły – rekwizyty. Szokujący„złoty wiek”
Służba była formą organizacji życia w tej epoce. Każdy kiedyś był sługą, nawet królewski syn.