Wywiady

To daje mi więcej szczęścia, niż jakbym była napalona od rana do wieczora

– Mogę potwierdzić, że film o mnie zapomniał. Na początku może i się tym martwiłam, ale moje życie było bogate w przeróżne propozycje na czele z Teatrem Telewizji. To samo dotyczyło teatru, z którym jeździłam po całym świecie – mówi Magdalena Zawadzka. Dodaje, że „ani przez sekundę nie czuła się zaniedbana”. Z okazji 50-lecia pracy artystycznej aktorka opowiedziała o swoich początkach, dbaniu o kondycję fizyczną oraz niezagospodarowanej miłości, która ostatnio znalazła odbiorcę.

„Taka jestem i już” to tytuł pani ostatniej książki, ale właściwie jaka jest Magdalena Zawadzka?

Tak dokładnie człowiek nie wie, jaki jest. Może nawet siebie inaczej wyobraża niż jest postrzegany przez innych. W momencie jak piszę, to jaka jestem jest nie tylko w słowach, ale również między wierszami. Ktoś, kto ją czyta zaczyna orientować się, jaka jestem.

Niektórzy postrzegają panią przez pryzmat ról. To prawdziwe oblicze znacznie różni się od tego na scenie i przed kamerą?

Wiadomo, że role są wymyślone przez literatów i aktora, jakieś kreacje. Zagrałam ich ponad 150 i były bardzo różne, od morderczyni poprzez złośnicę, szachrajkę, biedną kobietę, po królową. Mnóstwo tego było, więc wiadomo, że nie jestem taka, jak w rolach. Jaka jestem w życiu znają mnie ci, którzy są koło mnie, widzą mnie na co dzień.

Niewątpliwie jednak jakaś suma mnie jest w rolach, ponieważ nie mogę się odciąć od siebie, nawet jeżeli zmienię wygląd charakteryzacją i kostiumem. Gdzieś przewija się moje wnętrze, moja osobowość. Gram przecież na instrumencie, jakim jest moje ciało i psychika. Nie mogę się od tego oderwać całkowicie. Dlatego w końcu nie wiem, jak jestem postrzegana. Przyznam się, że w ogóle się nad tym nie zastanawiam, bo to jest myślenie typu: „ile diabłów może się zmieścić na łebku od szpilki”. Każdy mnie widzi inaczej.

Nie mogę powiedzieć, że mój czas minął i zmarnował się, a to sukces

„To daje mi więcej szczęścia niż jakbym była napalona od rana do wieczora”
Spotykamy się z okazji 50-lecia pracy artystycznej. Czy to skłania do refleksji?

Niewątpliwie tak, ale nie powiem, żeby to mi non stop zaprzątało głowę. Uważam przeszłość za akt zamknięty, do którego nie ma się już dostępu. Teraźniejszość jest ważna, bo przyszłość jest niewiadomą. Nie za bardzo się zagłębiam w tę przeszłość, ale czasem myślę, czy zmarnowałam swój czas w życiu. Dochodzę do wniosku, że raczej nie. Mówię raczej, bo są na pewno jakieś obszary, które gdzieś przegapiłam, które mi przeleciały koło nosa.

Jeżeli już to skupiam się na tym, co dobre, czyli że nie marnowałam czasu w życiu rodzinnym, społecznym i zawodowym. Nie mogę powiedzieć, że mój czas minął i zmarnował się, a to sukces. Druga rzecz, która mnie cieszy to, że przeszłość nie jest tylko przeszłością, ale że wyciągnęłam z niej to, co najważniejsze, czyli trwanie. Nie należę tylko do przeszłości, ale nadal istnieję w każdej dziedzinie życia.

Nigdy nie uważałam, że to że gram jest ważniejsze od życia prywatnego

Magdalena Zawadzka gościem Tygodnia Kultury Chrześcijańskiej

Na swoim koncie ma 160 ról filmowych, teatralnych i telewizyjnych. A jedną z najsłynniejszych jest Baśka w „Panu Wołodyjowskim".

zobacz więcej
Wracając do początku, to czy spodziewała się pani, że bycie aktorką wypełni całe życie?

Trzeba sobie stworzyć priorytety w życiu i niewątpliwie dla mnie życie zawsze było najważniejsze, a jego bardzo istotną część zajmowała praca zawodowa i nadal zajmuje. Nigdy jednak nie uważałam, że to że gram, grałam i będę grała jest ważniejsze od tego, co dzieje się w moim życiu prywatnym. Przenikanie jednego życia przez drugie, łączenie się, wyprzedzanie, że raz jedno było ważniejsze, a raz drugie jest najbardziej fascynujące w życiu.

Odpowiadając, to niczego się nie spodziewałam i nadal się nie spodziewam. Chcę każdy dzień traktować jako niespodziankę, oczywiście dobrą, która przyniesie mi bardziej radość niż smutek i rozczarowanie. Tak podchodziłam do wszystkiego przez całe życie, spodziewając się raczej dobra niż zła. I to pomimo, że nie należę do osób, które jakoś bardzo wierzą w siebie i są przebojowe. Na pewno nie ma we mnie parcia do przodu za wszelką cenę, rozpychania się łokciami, walki na śmierć i życie. Mam do wielu rzeczy dystans i może on daje mi więcej szczęścia, niż jakbym była na wszystko napalona od rana do wieczora.

Zawody artystyczne nigdy nie były gwarancją ani sukcesu, ani pieniędzy

Aktorka nie raz gościła na okładkach gazet m.in. „Filmu” (fot. mat.pras)
Teraz mówi się, że bez walki nie osiągnie się sukcesu.

Nie wierzę w to. Sukces osiąga się tylko dzięki osobowości, talentowi, rzetelnej pracy i uczciwości. To jest ten prawdziwy sukces, który szanuję. To, że ktoś podepcze po drodze wszystkie zasady, żeby się wyrwać na pierwszy plan, to się może dla niego tylko źle skończyć. Potem ktoś silniejszy go zepchnie z toru tak, że trudno będzie mu się pozbierać. Wierzę w autentyczne, prawdziwe sukcesy osiągnięte w zupełnie inny sposób.

Czy wobec tego współczuje pani młodym aktorom, którzy teraz zaczynają?

Nie mówię, że współczuję. Zawody artystyczne nigdy nie były gwarancją ani sukcesu, ani pieniędzy, ani trwania. Wielu artystów: malarzy, muzyków czy aktorów zostało docenionych dopiero pośmiertnie albo pod koniec życia. Dlatego zawsze była, nie tyle walka, co raczej staranie, niesprzedanie siebie za cenę jakiegoś sukcesiku krótkotrwałego. Raczej pokora wobec wszystkiego, co nas w życiu otacza.

Dlatego absolutnie nie współczuję młodym aktorom, bo mają zupełnie inne możliwości, zarabiają inne pieniądze. Mają co innego do zrobienia, inne plany i w tym muszą się odnaleźć.

Nie było żadną ujmą, że jechało się do teatru na Wybrzeże czy do Poznania

Aktorka z Leonardem Pietraszakiem w spektaklu „Małe zbrodnie małżeńskie” (fot. mat.pras)
Jak porównuje pani swoje początki z tym, jak jest teraz, to było trudniej czy łatwiej?

Zawsze było trudno. Wtedy były zupełnie inne zasady działania i postępowania. Jak kończyłam szkołę teatralną to wierzyłam, że najważniejszy jest teatr i w nim zdobywa się wiedzę, dzięki pracy i aktywności. Teatrów było dużo, były dotowane i były instytucjami, którymi Polska mogła się chwalić. Nie było żadną ujmą, że jechało się do teatru na Wybrzeże, Kalisza czy Poznania, bo tam była publiczność. Wszędzie można było się uczyć zawodu na dobrej literaturze, grając i ćwicząc co wieczór na nowo rolę powierzoną w spektaklu.

Teraz teatry mają duże problemy i nie są priorytetami w dziedzinie życia kulturalnego. Nie sądzę, by kultura była wysoko stawiana i ceniona. O książce mówi się produkt i mnie to boli. Nagle spektakl teatralny to także produkt, zupełnie jak w fabryce puszek, konserw, guzików czy stołków. Myślę, że teraz jest tak inny świat, że nie ma co porównywać, a także oceniać czy było lepiej, czy gorzej.

Spacer, pływanie i jazda na rowerze – ja to naprawdę bardzo lubię

Pokora: Bareja nie chciał, bym grał kobietę, tylko mężczyznę w sukience

Został aktorem komediowym przez Wiesława Gołasa, który rozśmieszał go na scenie, a do roli Marysi w filmie „Poszukiwany, poszukiwana” przekonał go upór Stanisława Barei. Wojciech Pokora zmarł 4 lutego 2018 r.

zobacz więcej
Gdyby nie została pani aktorką, to kim by mogła czy chciała być?

Nie wiem, do dzisiaj nie wiem, chyba w ogóle nie mogłabym się odnaleźć.

A marzenie o byciu akrobatką?

Życie pokierowało mną inaczej i myślę, że coś tak trudnego, jak zawód artysty cyrkowego, można tylko porównać z baletem. To nieustająco ciężka praca i bardzo krótka kariera, którą limituje wiek. Na dodatek niebezpieczna, bo i kontuzje i nieprawdopodobny wysiłek fizyczny, żeby osiągnąć szczyty doskonałości. Może i dobrze, że mnie to ominęło, bo fizycznie nie dałabym rady. Nie jestem przecież jakimś herosem, jeśli chodzi o budowę.

Ale predyspozycje pani miała, ze względu na rodziców, wysportowanych i aktywnych fizycznie.

Tak, oczywiście. Mój ojciec przed wojną był mistrzem w jeździe figurowej na łyżwach w klasie juniorów, dwa razy mistrzem Warszawy, a raz mistrzem Polski. Dla mnie rekreacja, którą kocham, czyli spacer, pływanie i jazda na rowerze jest absolutnie wystarczająca, żeby utrzymać kondycję fizyczną. Ja to naprawdę bardzo lubię, bo nie demoluje zdrowia, jak wyczyn sportowy.

Nigdy nie robiłam sobie rankingu ważnych i mniej ważnych ról

Magdalena Zawadzka jubileusz będzie świętować na scenie Teatru Ateneum

Olgierd Łukaszewicz: Pisano o mnie, że „albo umiera, albo się rozbiera albo jedno i drugie”

Z okazji 70. urodziny aktor wydał autobiografię zatytułowaną „Seksmisja i inne moje misje”.

zobacz więcej
Kondycja i ukryte predyspozycje przydały się też w filmie.

I w teatrze, gdzie grałam sporo ról, które wymagały kondycji, bo trzeba było tańczyć i śpiewać. Poza tym Kabaret Dudek, właściwie całe życie występowałam na estradzie i wszystkie umiejętności były potrzebne. Marzyło mi się zagrać w musicalu filmowym czy teatralnym. Do tego stopnia się nie spełniło, bo grałam tanecznie i śpiewałam, ale to były tylko fragmenty sztuki, natomiast nigdy w całości.

Ale szermierka czy jazda konna – to w filmie „Pan Wołodyjowski”.

Szermierka parę razy w teatrze też się przydała, kiedy grałam rolę szekspirowską czy w „Życiu snem”, w którym musiałam się ruszać i wiedzieć, co z tą szablą zrobić. Jazda konna to rzeczywiście tylko w jednym filmie się przydała – „Panu Wołodyjowskim”.

Czy to była taka rola życia?

Nie, bez przesady, jak to rola życia? Zagrałam ich ponad 150 i na danym etapie życia, ta rola czy inna były dla mnie ważne. Może najważniejsza pod tym względem, że miała szeroki odbiór publiczności i jest często powtarzana. Nigdy jednak nie robiłam sobie rankingu ważnych i mniej ważnych ról. Z tego powodu, że bardzo uczciwie i zawsze z entuzjazmem podchodziłam do każdej. Jeżeli go w sobie nie czułam, to nie grałam. Po prostu mówiłam, że nie będę grała, bo nie widzę się w tym, nie podoba mi się.

Mogę potwierdzić, że film o mnie zapomniał

Anna Seniuk: „Czterdziestolatek” przyczepił mi obraz ciepłej mamusi Polki

Aktorka po raz pierwszy szczerze mówi o swoim życiu prywatnym i drodze do kariery.

zobacz więcej
Jak ważne dla pani jako aktorki, ale i kobiety było mieć obok mentorów, silnych mężczyzn, którzy w panią wierzyli?

I w życiu, i w rolach zawsze ważne jest wsparcie. Przyjaciół, ale przede wszystkim męża, który zawsze we mnie wierzył i nigdy nie dał mi do zrozumienia, że wątpi. Czasami coś mi odradzał, ale nie że się nie nadaję, tylko mówił: „wiesz, to ci jest niepotrzebne”. I wtedy go słuchałam, dlatego że nie uważałam go za mentora, bo nim nie był, ale doradzał, jak największy przyjaciel.

Bardzo ważne jest mieć wsparcie nawet w obcych ludziach, których się nie zna, a którzy jednym spojrzeniem, uśmiechem czy słowem na ulicy w przelocie, dają człowiekowi ogromną siłę.

Czy zgodzi się pani ze stwierdzeniem, że film trochę o pani zapomniał?

Mogę potwierdzić, że film o mnie zapomniał. Na początku zastanawiałam się – i oczywiście winę widziałam w sobie – że widocznie się nie nadaję i nie proponują mi niczego ciekawego. Jeśli już to raz na jakiś czas, choćby fantastyczna propozycja od Krzysztofa Zanussiego w cyklu „Opowieści weekendowe” w noweli telewizyjnej – „Damski interes” czy piękna rola w filmie „Białe małżeństwo” Magdaleny Łazarkiewicz. Ale tak, żebym mogła sobie zagrać coś dużego i ciekawego, to mi się nie trafiało.

Na początku może i się tym martwiłam, ale moje życie było bogate w przeróżne propozycje na czele z Teatrem Telewizji, który był potęgą. Zagrałam w nim ponad 70 inspirujących i cudownych ról, także skupiałam się na tym. To samo dotyczyło teatru, z którym jeździłam po całym świecie i to mi absolutnie wypełniało czas. Nie czułam się więc ani przez sekundę zaniedbana. Widocznie było mi co innego pisane.

Nie unikałam serialu, bo uważam, że to jest praca, jak każda inna

Magdalena Zawadzka od 25 lat występuje na scenie Teatru Ateneum (fot. Bartek Warzecha)

Krafftówna o karierze w Hollywood: To była kraina czarów, ale pewnych granic się nie przekracza

– Mylono mnie z Kwiatkowską, Janowską, a nawet z Beatą Tyszkiewicz – wspomina aktorka.

zobacz więcej
Jak na tym tle wygląda kwestia seriali, których pani nie unikała, to jakaś namiastka filmu?

Nie unikałam serialu, bo uważam, że to jest praca, jak każda inna. Jeżeli jest dobra rola w serialu, to warto się tym zająć i jestem otwarta na propozycje. Jeżeli są ciekawe, to z największą przyjemnością, nawet w jednym odcinku. Jest to nawet większe wyzwanie, bo serial ogląda więcej osób niż film czy teatr żywy.

Ostatnio doszła pani nowa rola – babci. Jak radzi sobie pani z tym wyzwaniem?

Trudno to nazwać rolą, to życiowe wyzwanie. Mam dwuletnią małą wnuczkę i ona wypełnia wszystkie luki uczuciowe, jakie mogłyby wystąpić w moim życiu. Nie przypuszczałam, że mogę mieć w sobie tak wiele niezagospodarowanej miłości, którą mogę dać.

Jestem szczęśliwa, że mam przed sobą piękną przyszłość, bo będę mogła pomagać w wychowaniu, rozwoju dziecka, patrzeć jak rośnie i cieszyć się jego życiem. Może dając jej przykład czegoś ją nauczę, ale na razie sama się uczę. Wszystko zaczyna się od nowa i to mi daje siłę wewnętrzną i entuzjazm do każdego dnia, który nastąpi.
Zdjęcie główne: Magdalena Zawadzka od 50 lat cieszy widzów ze sceny teatralnej (fot. mat.pras)
Zobacz więcej
Wywiady wydanie 13.10.2017 – 20.10.2017
„Powinniśmy powiedzieć Merkel: Masz tu rachunek, płać!”
Jonny Daniels, prezes fundacji From the Depths, O SWOIM zaangażowaniu w polsko-żydowski dialog.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Definitely women in India are independent
Srinidhi Shetty, Miss Supranational 2016, for tvp.info
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Małgosia uratowała mi życie. Dzięki niej wyszedłem z nałogu
– Mam polski paszport i jestem z niego bardzo dumny – mówi amerykański gwiazdor Stacey Keach.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
„Kobiety w Indiach są niezależne. I traktowane z szacunkiem”
Tak twierdzi najpiękniejsza kobieta świata Srinidhi Shetty, czyli Miss Supranational 2016.
Wywiady wydanie 14.07.2017 – 21.07.2017
Eli Zolkos: Gross niszczy przyjaźń między Żydami a Polakami
„Żydzi, którzy angażują się w ruchy LGBT, przyjmują liberalny styl życia, odchodzą od judaizmu”.