„Post może pomóc w walce z mięsoholizmem”
środa,
1 marca 2017
Ludzkość opycha się mięsem i nie zatrzymały tego doniesienia o szkodliwości mięsa dla środowiska, ani dowodzenie, że nasze ciało go nie potrzebuje. – To kwestia przyzwyczajenia ludzi Zachodu, jak papierosy. Są cywilizacje, które świetnie obywają się bez mięsa – mówi Marta Zaraska, autorka książki „Mięsoholicy. 2,5 miliona lat mięsożernej obsesji człowieka”.
Dlaczego człowiek je mięso, skoro ludzki organizm poradziłby sobie bez niego?
Główna przyczyna jest taka, że po prostu może. Jesteśmy wszystkożercami, jak szczury czy karaluchy i jeżeli coś jest jadalne, to będziemy to jeść. Nasi przodkowie nie mogli sobie pozwolić na to, żeby odpuścić jedzenie czegoś, co mogło być kaloryczne, zawierało dość witamin, minerałów i białka. Mięso zawiera dużo składników odżywczych, więc je jemy.
Ilości zjadanego białka zwierzęcego wskazują, że możemy być uzależnieni od niego, tak też sugeruje pani w książce.
Nie jesteśmy uzależnieni od mięsa w sposób fizyczny, tak jak można się uzależnić od nikotyny czy kokainy. Żadnego składnika uzależniającego ludzki organizm w mięsie nie znaleziono. Jest to bardziej uzależnienie naszych kubków smakowych, które ewoluowały do tego, żeby szukać pewnych składników, które były dobre dla naszych przodków. Tak jest w przypadku choćby cukru, w przypadku którego kubki smakowe zachęcają nas do objadania się ciasteczkami, czekoladami, które są dobrym źródłem energii. To dobre rozwiązanie ewolucyjne, choć niekoniecznie jest dobre dla współczesnego człowieka.
Wskazuje pani, że przeciętny Polak zjada 70 kg mięsa, zaś Amerykanin 125 kg. Ilość zdaje się być wprost proporcjonalna do zamożności społeczeństwa?
Nie do końca. Japończycy są zamożnym społeczeństwem, a aż tyle tego mięsa nie jedzą. Taka zależność występuje jednak w krajach rozwijających się. Tam każdy tysiąc dolarów dochodu więcej oznacza pewną konkretną ilość mięsa na talerzu.
Niezależnie od kampanii prozdrowotnych, bez zapaści gospodarczej raczej nie ma co myśleć o obniżeniu tych statystyk, zwłaszcza jeżeli chodzi o jedzenie tego niezdrowego, a najbardziej pożądanego mięsa czerwonego.
Nie łączyłabym tego. Świat się zmienia, gospodarka się zmienia. Wielokrotnie w przeszłości ludzie panikowali, że jak zmienią się przyzwyczajenia to się gospodarka zawali. Tak było, jak samochody zaczęły wypierać transport konny. Wiele osób twierdziło, że doprowadzi to do załamania ekonomicznego, a tak nie było. Poza tym zmiany nie zachodzą z dnia na dzień, choć z punktu widzenia naszego zdrowia czy stanu planety, byłoby dobrze, gdybyśmy szybko obniżyli ilość spożywanego mięsa, ale to jest nierealistyczne. Zmiany następują powoli i gospodarka sama się dostosowuje.
Rozmawiałam z rzeźnikami, którzy przebranżowili się, choćby ze słynnym holenderskim wegetariańskim rzeźnikiem, który odniósł ogromny sukces ze swoimi produktami wegetariańskimi. Są tacy ludzie.
Zobacz najmodniejsze menu 2017 roku.
zobacz więcej
Ale to są pojedyncze przykłady.
Ekonomia zawsze działa tak, że ludzie muszą się dostosować, zmieniając swój zawód. Co ciekawe, przestawienie na jedzenie wegetariańskie powodowałoby, że byłoby więcej miejsc pracy. Przemysł mięsny jest bardzo skonsolidowany i de facto nie tworzy tak dużo miejsc pracy. Po pierwsze jest bardzo mało firm, które zarządzają wszystkim, więc sprowadza się to do wąskiej grupy osób bogacących się. W Stanach Zjednoczonych przekłada się to na niskie stawki, złe tratowanie pracowników, doniesienia w amerykańskich mediach są szokujące.
Nikt nie jest tak źle traktowany w tym przemyśle jak same zwierzęta.
Oczywiście, ale wskaźniki ekonomiczne pokazują, że przestawienie się z produkcji mięsnej na roślinną daje lepsze wyniki dla ogółu.
W książce „Mięsoholicy” przytacza pani dane, że produkcja mięsa jest odpowiedzialna za produkcję globalnego ocieplenia w takim samym stopniu co cały transport. Dlaczego rządy nic z tym nie robią, a jeszcze dotują produkcję hodowlaną?
To skomplikowany mechanizm trochę przypominający dotowanie węgla. Jednym z głównych powodów takiego stanu rzeczy jest lobbing. Przemysł mięsny jest niesamowicie bogaty i silny. W USA działają cztery największe firmy, które mają ogromne pieniądze. Jedna z nich – Tyson – ma więcej pieniędzy niż wiele państw. Te firmy mają za co wpływać na polityków i organizacje, żeby pozwoliły im działać tak jak chcą. W Stanach Zjednoczonych działa też mechanizm drzwi obrotowych. Ci sami ludzie pracują na przemian dla firm produkujących mięso i lobbują w rządzie, potem przechodzą do polityki, potem znowu pracują w prywatnym sektorze i tak w kółko. Oczywiście politycy też sami są mięsoholikami i nie zależy im na tym, żeby wprowadzać ustawy ograniczające produkcję mięsną.
Ale aż się prosi, żeby uregulować to podatkami jak w przypadku nikotyny czy alkoholu.
Faktycznie, na Zachodzie coraz więcej się o tym mówi. Obecnie takie rozwiązanie jest wprowadzane przez duński rząd. Mimo wszystko w większości krajów do pomysłu podchodzi się z niechęcią. Analizy wykazują, że system by się sprawdzał, gdyby nadwyżki były kierowane na dotacje dla produktów zdrowszych, jak owoce czy warzywa, żeby te produkty taniały, czy ich promocję.
Wymagałoby to pewnej dyscypliny od rządzących. Ja podejrzewam, że nadwyżka po prostu zostałaby przejedzona. Dochodzi też kwestia ekologii. Przygotowanie jednego hamburgera to takie samo obciążenie dla środowiska jak przejechanie 500 kilometrów, ale nie spędza to ludziom snu z powiek.
W tym przypadku uruchamiają się nam te wszystkie psychologiczne mechanizmy, które bronią nas przed wszystkim co dla umysłu jest nieprzyjemne. Dla świadomości szkody dla środowiska nie są najlepsze, więc je wypieramy. To jest trochę jak z paleniem papierosów. Pali pan?
Rzuciłem 8 lat temu.
Na pewno miał pan tak i zna osoby palące, które wiedzą, że palenie powoduje raka, a mimo wszystko ta świadomość ich nie przekonuje. W przypadku mięsa działa podobny mechanizm psychologicznych zabezpieczeń przed rzeczami, które są dla nas niekomfortowe, nieprzyjemne.
Obserwujemy wzmożony popyt na mięso. W swojej książce przytacza pani dane, z których wynika, że od 1980 roku spożycie mięsa w Chinach wzrosło czterokrotnie i trend się utrzymuje. Obecnie Indie przeżywają gwałtowny rozwój, który przełoży się na wzmożony popyt, może z wyjątkiem wołowiny. Nasza planeta to wytrzyma?
W tym problem, że nie. Już teraz jedna trzecia ziemi rolnej jest przeznaczana na hodowlę zwierząt, jest to bowiem zdecydowanie mniej efektywna i wydajna produkcja niż w przypadku roślin. Gdybyśmy wszyscy jedli produkty roślinne, potrzebowalibyśmy dużo mniej ziemi. Z jednego hektara można wyprodukować dwudziestokrotnie więcej białka z roślin strączkowych niż można uzyskać z hodowli krów. Widać, że to dużo mniej efektywne. Jeżeli mamy wykarmić te 10 miliardów ludzi, którzy będą zamieszkiwać Ziemię w 2050 roku to trzeba przestawić się na produkcję pokarmów roślinnych albo będzie jeszcze większy głód.
Patrząc na rozwój choćby Indii, jest fizycznie niemożliwe, żeby ludzie jedli wówczas tyle mięsa co Amerykanie czy choćby Polacy, bo nie mamy tyle ziemi. Po przemnożeniu wyszłoby, że potrzebowalibyśmy półtorej kuli ziemskiej.
Odwrócenie trendu jest możliwe?
Mam nadzieję, że tak, choć nie jest to proste. W niektórych krajach, na przykład w Skandynawii, Niemczech czy Wielkiej Brytanii coś się zmienia, ale jeżeli chodzi o liczby całkowite trend jest ledwo zauważalny. Mimo wszystko jestem optymistką.
Świat bez mięsa jest możliwy, czy to utopia?
Jest możliwy, jak najbardziej. Czy taka zmiana jest realistyczna, ile by miała trwać – 50 lat? Sto? To już inna sprawa. Fizjologicznie jesteśmy gotowi, ale nasze umysły jeszcze nie.
Co decyduje o takiej popularności mięsa – smak bądź jego idea, bo jak widzimy plakat z ładnym mięsem to się robimy głodni, czy też uwarunkowana kulturowo i społecznie atrakcyjność mięsa – świadomość fizycznego triumfu nad innym organizmem w jego najbardziej prymitywnej postaci – przez pożarcie?
Wszystko po trochu. Mi zajęło to 370 stron w książce, żeby zebrać te czynniki i je wytłumaczyć. Czynników jest wiele, łącznie z genetycznymi, ewolucyjnymi, biologicznymi, ale też historyczno-religijno-kulturowymi. To się wszystko na siebie nakłada. Poczynając od kubków smakowych, które wykształciły się w ten sposób, że wysyłały sygnał do mózgu, że coś co jemy było też dobre dla naszych przodków. Do tego dochodzą wieki, tysiąclecia kultury, historii, porażek ruchów wegetariańskich i tak dalej.
Dużo było tych prób ruchu wegetariańskiego?
Sporo. De facto większa część naszych przodków była wegetarianami, ale brało się to stąd, że na mięso nie było ich stać. Na mięso mogła sobie pozwolić arystokracja, bogaci ludzie. Na dworach władców jadło się dużo mięsa, ale zdecydowana większość mięso jadła mało albo wcale. Jeżeli chodzi o filozofię wegetariańską, to ona też istnieje od bardzo dawna. W naszym kręgu kulturowym pierwszym znanym wegetarianinem z przekonania był Pitagoras, który razem z uczniami odrzucał mięso z założenia. Jego szkoła wierzyła w migrację dusz, doszli więc do wniosku, że jedząc mięso można niechcący zjeść choćby swoją babcię, która odrodziła się pod inną postacią.
Potem cały czas filozofia się przewijała. Było wiele chrześcijańskich grup heretyckich, które odrzucały mięso ze względów filozoficznych czy religijnych. Twierdzili między innymi, że biblia jest wegetariańska, bo też i w raju nie je się mięsa.
Ale to margines myśli filozoficznej.
Tylko dlatego, że przegrali. Zawsze to wygrani mają rację, a wygrali ci, co jedzą mięso. Gdyby górą byli wegetarianie obecnie chrześcijaństwo bardziej przypominałoby hinduizm czy buddyzm, które odrzucają jedzenie mięsa. Tak się historia potoczyła.
Tym niemniej, niezależnie od kierunków, zostałaby nasza natura. Jak człowiek poczuje zapach mięsa, to mu mózg podpowiada, że jest to pożywienie bogate w białko. Dużo samozaparcia wymagałoby powstrzymanie się od zjedzenia takiego mięsa.
Też nie do końca. Kubki smakowe nie są nastawione na mięso jako takie, tylko na pewne substancje jak tłuszcz czy białko. Te substancje znajdują się w wielu innych pokarmach. To też jest kwestia kuchni. W Indiach mają niezmiernie bogatą kuchnię jeżeli chodzi o kuchnię białkową, mają do dyspozycji różne grochy, fasole. Mogą więc zaspokoić z nawiązką potrzeby kubków smakowych jedząc takie produkty. Nasza kuchnia jest pod tym względem bardzo uboga, między innymi dlatego, że nasza religia nie poszła w tym kierunku co w Indiach. Ludzie nie mieli konieczności rozwijania kuchni zastępczej czy innej. Poza tym na subkontynencie indyjskim ludzie mają do dyspozycji większą różnorodność, jeżeli chodzi o rośliny strączkowe.
Obserwowany rozkwit kuchni mięsnej w Polsce to dopiero XX wiek. Jaki mechanizm historyczny za to odpowiada? Wzięło się to z zazdrości biednych do kuchni bogatych i jak mieli dostęp to zaczęli pałaszować mięso?
Zawsze mięso było symbolem dostatku. W całej Europie przeciętny człowiek tego mięsa praktycznie nie jadł, co najwyżej podczas wesel czy innych świąt. Tymczasem na dworach to się zajadano niemal wyłącznie mięsem. Jak się czyta listy zakupów z dworów arystokracji brytyjskiej czy choćby z polskiego dworu królewskiego to warzywa były wykorzystywane jedynie do tego, żeby jakoś okrasić mięso. Mięso było symbolem, kojarzyło się z dostatkiem, przepychem jak biżuteria, czy biała skóra arystokratek, które nie pracowały na roli.
W Indiach było na odwrót. Tam arystokracja była wegetariańska a w zasadzie wegańska. Miało to podłoże religijne, a religia jest bardzo restrykcyjna. Najwyższe kasty braminów nie jadły mięsa i inne grupy ją naśladowały. Dla większości społeczeństwa aspiracją było niejedzenie mięsa. Teraz sytuacja się tam zmienia. Ludzie aspirują do tego, żeby być jak ludzie Zachodu i zaczęli jeść mięso. Bramini już im tak nie imponują.
Przyjęto, choć zapewne w dużym uproszczeniu, że warzywa do Polski sprowadziła królowa Bona Sforza, co w takim razie wcześniej jedli nasi przodkowie?
To jest duże uproszczenie, choć faktem jest, że wówczas zaczęto w Polsce uprawiać więcej odmian warzyw. Wcześniej, jak wszędzie, ludziom często doskwierał głód. Posilali się głównie kapustami, rzodkwiami, grzybami, do tego dochodził chleb. Oferta była bardzo uboga.
Naukowcy wskazują, że ludzie pierwotni jedli mięso, byli padlinożercami. Czy zatem jedzenie mięsa jest naszym naturalnym stanem?
Jest i nie jest. Jest o tyle naturalne, że to mięso jesteśmy w stanie jeść, z drugiej strony nienaturalne, że przez większość historii, poza okolicami podbiegunowymi gdzie rośnie niewiele roślin, ludzie jedli mięsa niezmiernie mało. Tu wchodzi kwestia definicji co jest naturą człowieka.
Burgery, kuchnia tajska, nauka krojenia, a nawet tradycyjne dania kuchni peruwiańskiej.
zobacz więcej
Nasi praszczurowie byli wyposażeni w kły do rozszarpywania mięsa i nie zniknęły one przez 2,5 mln lat ewolucji.
Co ciekawe, tak nie jest, choć ludzie w to wierzą. Kły to zęby, w które wyposażone są niemal wszystkie ssaki. Mają je zatem także jelenie i inne zwierzęta roślinożerne. Goryle, które są wegańskie mają gigantyczne kły. Te zęby nie są przeznaczone do rozszarpywania mięsa. Owszem pomagają, jak wszystkie zęby, ale w niewielkim stopniu. Ludzie mają stosunkowo małe kły w porównaniu do innych ssaków, choćby niektórych gatunków jeleni. Kły służą głównie do walki o partnera seksualnego. Wśród ludzi zaczęły one zmniejszać cię, zanikać, gdy staliśmy się monogamiczni.
Do jedzenia nieprzetworzonego mięsa służą zęby, które mają mięsożercy jak psy czy koty, to ostre łamacze z tyłu szczęki. Wystarczy sobie wyobrazić sytuację, że człowiek jest na sawannie, czy w lesie i używając tylko własnego ciała chce upolować zwierzę, żeby je zjeść. Podchodzi do sarny, bierze gryza. Oczywiście jest to niemożliwe, bo nie mamy odpowiednich szczęk. Dla prawdziwych mięsożerców, jak lew czy wilk nie stanowi to natomiast problemu.
Zjadanie zwierząt zdaje się być także głęboko zakorzenione w psychice człowieka. Wiem po sobie, że mogę obejść się bez mięsa, ale jak raz w miesiącu nie zjem jakiegoś burgera to jestem chory.
To bardziej jest kwestia psychiki, fizycznie na pewno nie może być pan chory, w przypadku ludzi Zachodu, nie głodujących, to nie jest wołanie organizmu o jakieś mikroelementy, których mu brakowało. My mięso jeść możemy, jesteśmy w stanie je strawić, ale nie musimy, możemy żyć bez niego. Nie jesteśmy przymusowymi mięsożercami, jak chociażby koty, które mięso jeść muszą, bo inaczej umrą. Nie można kota przestawić na wegetarianizm, bo po prostu zdechnie. Ludzie tacy nie są.
Mięso zdaje się być zakorzenione nie tylko w ludzkiej naturze, ale i kulturze. Jest wiele kultur, w których najważniejszą potrawą jest przetworzone zwierzę. Z tym trudniej będzie walczyć niż z samym ludzkim przyzwyczajeniem.
Z drugiej strony jest buddyzm, hinduizm, dźinizm i ładne parę miliardów ludzi, dla których mięso nie jest podstawą jedzenia. Tym bardziej dowodzi to, że jedzenie mięsa jest kwestią kulturową w bardzo dużej mierze. De facto ta kultura, tysiące lat historii, mają o wiele większe znaczenie niż nasze kubki smakowe, które ewoluowały.
Jest szansa, żeby ludzie Zachodu odstawili mięso?
To nie jest kwestia szansy. Po prostu się przyzwyczailiśmy, co nie znaczy, że nie możemy zmienić naszych przyzwyczajeń. To jest możliwe. Nie różnimy się pod względem psychiki od buddystów czy hindusów. Sęk w tym, że jedzenie jest bardzo ugruntowane w nawykach. Jesteśmy wielkimi tradycjonalistami jeżeli chodzi o jedzenie, nie tylko mięsa, ale wszystkiego. Jest między innymi kwestia tak zwanej konfiguracji talerza. Na polskim talerzu, czy też na niemieckim, najczęściej znajdują się: mięso, coś takiego jak ziemniaki, ryż czy makaron i zazwyczaj dwie rzeczy zielone, jakieś sałatki, surówki. W krajach azjatyckich wygląda to zupełnie inaczej. Na stole znajduje się wiele miseczek, każda z czymś innym i ludzie sobie nakładają.
Jesteśmy zatem przyzwyczajeni do wielu rzeczy związanych z jedzeniem, nie tylko samej obecności mięsa, ziemniaków czy sałatki. Wyobraźmy sobie, że jednej z części składowych nie ma – od razu robi się dziura. Ta kultura jedzenia jest przekazywana z pokolenia na pokolenie.
Może to kwestia rytuału, powtarzalności najważniejszych czynności? Jedzenie jest czymś kluczowym dla przeżycia, dlatego stało się rytuałem i jedzenie zgodnie z przyjętymi zasadami, uświęconą tradycją, daje pewne poczucie bezpieczeństwa w grupie społecznej.
Zdecydowanie. Zwróćmy uwagę, że jeżeli ludzie wyjeżdżają do innego kraju czy też emigrują, mogą zmienić w życiu wiele rzeczy, swoich przyzwyczajeń, na przykład stroje, zachowania, język, ale jedzenie zmieniane jest jako ostatnie. Nam ciężko byłoby odstawić mięso, a na przykład Azjatom – ryż, który jest wręcz częścią tożsamości kulturowej. Jak Azjaci nie mają dostępu do ryżu to też w pewnym sensie ich świat się wali.
Niektóre religie wskazują, że powstrzymywanie się od jedzenie mięsa jest pewną cnotą. Tak jest w przypadku właśnie buddyzmu, hinduizmu czy dźinizmu, ale również w przypadku chrześcijaństwa i postu. Nawet jednak wpływ religii nie jest w stanie pokonać ludzkich przyzwyczajeń.
W średniowieczu, kiedy ten post był bardziej restrykcyjnie przestrzegany, nawet mnisi wynajdywali sposoby jak obchodzić te surowe zasady. Jedną z kreatywnych metod było zjadanie płodów królików, uznawano bowiem, że płód zwierzęcia nie jest mięsem, co nam się może wydawać obrzydliwe.
Nader wstrętna metoda, ale ludzie wszystko zjedzą. Badania wskazują, że jedzenie czerwonego mięsa może powodować raka jelita grubego. Wieprzowina, wołowina i inne zostały umieszczone na liście około 70 czynników „prawdopodobnie rakotwórczych”, obok sterydów anabolicznych i związków ołowiu przez Międzynarodową Agencję Badań nad Rakiem, agendę WHO. Dlaczego ludzi nie ruszają te raporty?
Kwestia przyzwyczajenia. Skoro nawet powiązanie mięsa czerwonego i mięsa przetworzonego z rakiem ludzi nie odstrasza to znów nasuwa się skojarzenie z papierosami, gdzie istnieją podobne związki.
Jak człowiek widzi na talerzu usmażonego kotleta to ostatnia rzecz, o której pomyśli, to śmierć na raka.
To się sprawdza z wieloma rzeczami – papierosami, słodyczami, czy nawet paleniem śmieciami w piecu, ludzie nie łączą tego z gromadzącym się smogiem. To podobne mechanizmy wyparcia związane z dysonansem poznawczym, który powstaje, gdy nasze myśli i zachowania się nie zgadzają.
Powinien wówczas zadziałać jakiś mechanizm obronny, który sprawiłby, że ludzkość zostawiłaby mięso, ale tak się nie dzieje.
Mamy mechanizmy przeciwne, niekorzystne dla organizmu, ale przynajmniej łagodzące dysonans poznawczy. Człowiek wypracował wiele mechanizmów, które pozwalają mu nie czuć się źle, robiąc rzeczy, które teoretycznie powinny sprawić, żeby właśnie czuł się źle. Tak działa ludzki mózg, który wykształcił się gdy ludzie polowali w sawannach, a nie żyli w nowoczesnym społeczeństwie. W tamtych czasach człowiek nie myślał o raku czy chorobach wieńcowych, bo miał inne zmartwienia. To było życie z dnia na dzień, ludzie musieli sobie zapewnić przeżycie do jutra, do wiosny, nie dać się zjeść lwu, nie martwili się długoterminowo. Nasze mózgi tak się wykształciły, a nie żeby człowiek musiał się martwić, że za 10 lat zachoruje na cukrzycę.
Ten dysonans poznawczy ma więcej oblicz. Co jest nie tak z człowiekiem, że z jednej strony wreszcie zdał sobie sprawę z konieczności dbania o przyrodę, a z drugiej krzywdzi inne istoty, żeby je spożyć i wydalić?
Jeżeli chodzi o rozróżnienie, że jedne gatunki zwierząt możemy jeść a inne – nie, to jest kwestia czysto kulturowa. Miejsce urodzenia i wychowanie determinuje nasze przekonanie, które gatunki są jadalne, a które niejadalne. W Polsce nie jemy psów czy kotów, natomiast nie mamy problemów ze zjedzeniem świń, krów czy choćby nawet koni. W innych kręgach kulturowych to podejście jest zupełnie inne. W Indiach, wiadomo, zjedzenie krowy jest czymś strasznym, dla muzułmanów – świni, a już na przykład w wielu krajach Afryki na cenzurowanym jest jedzenie kurczaków.
Oburzamy się, że Chińczycy organizują festiwal, podczas którego masowo pożerają psy, tymczasem nie przeszkadza nam zjadanie również niezwykle inteligentnych istot jakimi są świnie. Dlaczego?
Wśród przyczyn leżą kwestie kulturowe, ale też ekonomiczne, czy geograficzne. Do tego człowiek dołożył swoisty czynnik moralny i tłumaczy sobie, że jest lepszy od innych, bo je to, a nie tamto, a jeszcze czego innego unika.
To może o semantyce. Wyraz „wegetarianin” nie kojarzy się dobrze. To taki trochę oszołom, jak nawiedzony ekolog przykuwający się do drzewa w dolinie Rospudy. Przez większą część społeczeństwa taka osoba jest pogardzana, w najlepszym wypadku traktowana z politowaniem. Czy to też nie sprawia, że podświadomie nie chcemy zostać wegetarianami, żeby uchronić się przed ostracyzmem społecznym?
Częściowo zapewne tak. To, że w naszym kręgu kulturowym wegetarianie a szczególnie weganie, mają tak złą opinię nie sprzyja przechodzeniu na tę dietę.
Już nie mówiąc o fruktarianach.
Tak, zresztą żywienie się wyłącznie owocami jest już niebezpieczne dla ludzkiego organizmu, zresztą podobnie jak jedzenie tylko mięsa i tłuszczów roślinnych. Radykalne postawy nigdy nie wychodzą nam na zdrowie. Jeżeli chodzi o wegetarian czy wegan to część z nich zapracowała sobie na taką opinię. Radykalne postawy i towarzyszące mu moralizatorstwo ludzi zwyczajnie zniechęca. Nasuwa się tu przykład Johna Harveya Kelloga, tego od płatków kukurydzianych, który żył na przełomie XIX i XX wieku. Kellogg był takim radykałem, że sypiał na gazetach rozłożonych na ziemi, twierdził, że kobiety trzeba obrzezywać i że nie wolno pić alkoholu czy nawet korzystać z przypraw. Takie dziwactwa sprawiały, że ludzie nie chcieli przekonywać się do jego idei wegetarianizmu.
Czy można pokusić się o stwierdzenie, że mięso to dobry biznes, zaś jego smak i kulturowa otoczka sprawiają, że jedząc je zapominamy o krzywdzie wobec zwierząt?
Badania wykazują, że zjedzenie kawałka mięsa sprawia, że zmieniamy nasze podejście do zwierząt. Ci sami ludzie, jak ich spytać co sądzą o krowach, które potrafią przeżywać różne emocje i są dość inteligentne, po zjedzeniu kawałka mięsa zmieniają zdanie. Twierdzą wówczas, że te krowy są jednak głupsze. Dlatego też w powszechnej opinii nie ma przekonania jakoby świnie były jakoś szczególnie mądre, choć w rzeczywistości są równie inteligentne jak psy. Niektóre świnie nauczono nawet grać na komputerze, z tego co wiem nikt jeszcze nie nauczył psów grać na komputerze.
Czyli jak się sprowadzi zwierzę, nawet tak inteligentne jak świnia, do kategorii mięsa, przylepi mu się łatkę żywności, to wyrzuty sumienia znikają.
Dokładnie. Czujemy się mniej źle wmawiając sobie, że zwierzę, które jemy nie jest istotą rozumną, nie ma emocji.
No i jak nie widzimy jego twarzy.
Łatwiej zjeść coś, co jest bezosobowe.
Możemy łatwo zastąpić białko zwierzęce innym, ale tego nie robimy. Można przyjąć, że w dalszym ciągu w naszym społeczeństwie będzie grupka wegetarian i większość spokojnie jedząca mięso?
Jestem optymistką. Wierzę, że jeżeli zdamy sobie sprawę z wszystkich korzyści odstawienia mięsa – zdrowotnych, ekonomicznych i innych, sytuacja się zmieni. To jest możliwe. Spójrzmy na papierosy. W wielu krajach jak USA czy Kanada liczba palaczy znacząco spada. Z mięsem może być podobnie. Cena mięsa na pewno wzrośnie im mniej będzie ziemi, na której będzie można hodować zwierzęta i paszę dla nich, być może do tego dojdą także podatki. Mogą pojawić się też inne mechanizmy skłaniające ludzi ku wegetarianizmowi. Trudno stwierdzić czy będziemy stuprocentowymi wegetarianami w przyszłości, ale spożycie mięsa może spaść. Być może wrócimy do tego, jak jedli nasi przodkowie, gdy mięso było rarytasem i jedzono je od święta, a nie – kiełbaska na śniadanie, kotlet na obiad, znowu kiełbaska na kolację i tak w kółko.
Zaczyna się post, spożycie mięsa pewnie w najbliższych tygodniach trochę spadnie, może wielu ludzi w ogóle przestawi się wówczas na białka roślinne i nasi bracia mniejsi – jak o nich pięknie mówił choćby św. Franciszek – znikną z menu.
Jednym z głównych powodów, dla których ludzie cały czas jedzą mięso, jest to, że nie wiedzą co mogą jeść zamiast niego. Post to dobra okazja, żeby honorując tradycję, jednocześnie poszukać nowych przepisów, potraw. W internecie można znaleźć kapitalne przepisy na posiłki wegetariańskie i zamienić kotleta na choćby zapiekankę z awokado, ale to każdy musi odkryć. Żeby to odkryć, potrzebny jest bodziec. Może takim bodźcem będzie właśnie post.
Marta Zaraska, polsko-kanadyjska dziennikarka i pisarka mieszkająca we Francji. Ukończyła prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Publikowała między innymi w „The Washington Post”, „The Los Angeles Times” i „National Geographic Traveler”. Autorka trzech książek – „Lepszy świat” (2004), „Zawieszeni” (2007), oraz „Mięsoholicy. 2,5 miliona lat mięsożernej obsesji człowieka” (Czarna Owca, 2017). Jak sama przyznaje, całkowitą wegetarianką nie jest.