Od spisku szkolnego po spisek w celi. „Uratował mnie humor”
środa,
1 marca 2017
Gdy wybuchła wojna, miał 10 lat i ominęła go partyzantka, w której walczył jego starszy brat. Postanowił więc włączyć się w walkę z komunistyczną władzą, podobnie jak jego koledzy z gimnazjum i liceum w Staszowie (woj. świętokrzyskie), którzy utworzyli tajną organizację Młode Wojsko Polskie. Zapłacił za to pobytem w czterech stalinowskich więzieniach. Teraz mówi, że przetrwać pozwoliło mu poczucie humoru.
W dniu Żołnierzy Wyklętych 87-letni obecnie Krzysztof Czerwiński odebrał z rąk prezydenta Andrzeja Dudy Krzyż Orderu Krzyża Niepodległości.
Uczniowie i harcerze
Młode Wojsko Polskie powstało w kwietniu 1948 roku wśród staszowskiej młodzieży. Było niezależną od nikogo organizacją polityczno-militarną. Żaden z jej członków nie przeszedł specjalistycznego szkolenia, byli po prostu chcącymi działać uczniami i, jak się później okazało, w konspiracji popełnili szkolne błędy.
„Ja, członek Organizacji Młode Wojsko Polskie przysięgam, w obliczu Boga i Ojczyzny, że będę przez całe życie wiernie walczył o niepodległość Ojczyzny i dobro narodu polskiego, przestrzegając zasad równości, wolności i braterstwa, oraz że będę wykonywał solidnie wszystkie znane mi obowiązki, wystosowane przez Dowództwo MWP, a w razie złamania przysięgi zasłużę choćby na najcięższą należną mi karę. Tak mi dopomóż Bóg i święty Krzyż!” – brzmiała rota przysięgi, jaką składali na ręce swego przywódcy Jerzego Lachowskiego.
„Liczyliśmy na zmianę ustroju”
Do MWP początkowo należeli harcerze z miejscowej drużyny, a później uczniowie z Państwowego Liceum i Gimnazjum Koedukacyjnego w Staszowie i młodzież spoza szkoły. Głównie w wieku 18-20 lat, ale też młodsi, w sumie około 30 osób. Wśród nich był Krzysztof Czerwiński „Drózd”.
W chwili wybuchu wojny miał 10 lat i ominęła go partyzantka, w której walczył jego starszy brat. Tym chętniej jesienią 1948 roku zaciągną się do nowej organizacji.
– Mieliśmy nadzieję na zmianę ustroju państwa – mówi teraz. Jak wspomina, szanse wiedzieli w pogarszających się stosunkach USA i ZSRR.
Zniszczone portrety, rozbrojeni milicjanci
MWP zaczęło swoją działalność od akcji zniszczenia portretów działaczy komunistycznych, które wisiały w szkolnych klasach. Uczniowie zajmowali się też rozprowadzaniem ulotek, m.in. o zbrodni katyńskiej. Planowali także wydawanie własnego pisma, którego redaktorem miał był Krzysztof Czerwiński. Gromadzili także broń i uczyli się nią posługiwać.
Pod koniec 1948 r. przyszedł czas na akcje militarne, w których Krzysztof Czerwiński nie brał w nich udziału. W grudniu w Nizinach, jednej z podstaszowskich miejscowości, trzech członków MWP zaskoczyło w łóżku przebywającego na urlopie milicjanta i zabrało mu pistolet. Podobną akcję przeprowadzono z powodzeniem kilka miesięcy później w Łaziskach. W sierpniu 1949 r. większa grupa napadła na kasjera Gminnej Spółdzielni Samopomocy Chłopskiej w Oględowie, by pozyskać środki na działalność konspiracyjną. Pieniądze zdobyli, jednak doszło do strzelaniny, na szczęście bezkrwawej.
Zagadkowa śmierć
Wkrótce jednak miał paść strzał, który przesądził o losie organizacji. 13 listopada 1949 r. podczas ćwiczeń strzeleckich zginął przywódca grupy Jerzy Lachowski. Wszystko wskazuje na to, że strzelił jeden z podkomendnych, a motywy pozostają niejasne.
Podczas śledztwa milicjanci znaleźli skrupulatnie prowadzone przez Lachowskiego archiwum organizacji, a także broń i pieniądze. Wkrótce większość zaprzysiężonych została zatrzymana przez UB.
Za podejmowanie działań na rzecz obalenia ustroju PRL, przynależność do nielegalnej organizacji, dopuszczenie się zamachów na urzędników państwowych oraz gromadzenie broni palnej działacze MWP zostali skazani 21 czerwca 1950 r. przez kielecki sąd rejonowy na kary pozbawienia wolności od 2 do 15 lat. Krzysztof Czerwiński usłyszał wyrok pięciu lat więzienia. Podstawą prawną wyroku był Dekret 13 czerwca 1946 r. o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy państwa.
Ściany we krwi
Z więzienia karno-śledczego w Sandomierzu zapamiętał ściany zbryzgane krwią po buncie skazanych na śmierć więźniów. Z więzienia w Rawiczu betonową podłogę, pluskwy i duchotę w celi, w której stłoczono dziesięciu osadzonych. - Było tak ciasno, że w nocy musieliśmy jednocześnie przewracać się na drugi bok - wspomina.
Pamięta też, że byli wśród nich żołnierze Zapory. I że śpiewali na żołnierską melodię: „Za Katyń, za Zamek (więzienie w Sandomierzu - red.), za Sybir, za krew zapłaci Zapory piechota”. Kilka lat później mógł o tym opowiadać poznanej podczas studiów siostrzenicy słynnego dowódcy, która ostatecznie została jego żoną.
Było tak ciasno, że w nocy musieliśmy jednocześnie przewracać się na drugi bok
Tymczasem jednak z Rawicza trafił do obozu pracy w Strzelcach Opolskich. Więźniowie pracowali w miejscowym kamieniołomie.
Dziesięć ton kamienia dziennie
Dzienna norma dla więźnia wynosiła 17 wózków, czyli około 10 ton, niezależnie od pogody. – Prawie nie było dnia bez wypadków – wspomina Krzysztof Czerwiński. Sam o mało nie stracił życia, gdy na pracujących więźniów zwaliła się skalna ściana. Oni wtedy nie mieli tyle szczęścia.
W związku z tragicznymi warunkami życia w kamieniołomie, wśród więźniów powstało tajne porozumienie pod przywództwem byłego polskiego oficera Bolesława Sadowskiego. Przywódca buntu planował ucieczkę z innymi więźniami i podjęcie walki zbrojnej przeciwko władzy ludowej. Spisek został częściowo wykryty i Krzysztof Czerwiński trafił na UB w Opolu, a potem do więzienia karno-śledczego w tym mieście.
Podczas brutalnego śledztwa funkcjonariusze UB starali się zdobyć informacje dotyczące spisku. Krzysztof Czerwiński był przetrzymywany w nieogrzewanej celi, bez pożywienia. Ubecy niczego się jednak od niego nie dowiedzieli.
Z akt zachowanych w IPN wynika, że swoimi zeznaniami zdezorientował śledczych, pomagając w ten sposób głównemu podejrzanemu.
Stanąłem na baczność na bardzo zimnym betonie, starając się, aby kalesony mi nie spadły i krzyknąłem z całej siły: „Baczność!” Funkcjonariusze automatycznie wyprostowali się, widocznie ta komenda weszła im już w krew
Z więziennych akt zgromadzonych w IPN wynika, że Krzysztof Czerwiński był więźniem „mało zdyscyplinowanym”. „Swoim postępowaniem stara się wprowadzić władzę więzienną wbłąd (pisownia oryginalna – red.). We współżyciu z więźniami jest solidarny” – głosiła opinia ze Strzelec Opolskich.
W 1953 r. Krzysztof Czerwiński został zwolniony na mocy amnestii.
Miał 24 lata. Nie miał szkoły, pracy, zawodu, ale wszystko nadrobił.
Jako student w 1956 zaangażował się w akcję niesienia pomocy Węgrom zmagającym się z siłami Armii Czerwonej. Uczestniczył też w krakowskich protestach studentów z roku 1956 roku, co w jego sytuacji było bardzo ryzykowne, przebywał bowiem na zwolnieniu warunkowym.
Po studiach został pedagogiem szkolnym i poświęcił się pracy z młodzieżą. Wszystko pod dyskretną obserwacją służb specjalnych, które już zawsze miały na niego oko.
Aby tylko nie spadły kalesony
W 2014 roku Wydawnictwo AA opublikowało jego więzienne wspomnienia „Kamienie wracają nocą”. Przebija z nich, pomimo całej grozy sytuacji, ogromne poczucie humoru. Dar, który wtedy pomógł mu przetrwać, a teraz pozwala patrzeć w przeszłość bez zgorzknienia czy nienawiści.
FRAGMENT WSPOMNIEŃ KRZYSZTOFA CZERWIŃSKIEGO: „Drzwi otworzyły się, a ja nerwowo zerwałem się z posłania. W drzwiach, prócz oddziałowych, stało kilku funkcjonariuszy, jeden z nich w wojskowym mundurze. Wiedziałem, co w takiej sytuacji więzień powinien zrobić – zameldować stan obecności. Dobrze znałem formułę meldunku. Zawsze w celach, w których siedziałem był starszy celi, on składał raport. Meldunek zaczynał się od słowa >>baczność<<, więc postąpiłem identycznie jak przez dwa lata, gdy przysłuchiwałem się raportującym. Stanąłem na baczność na bardzo zimnym betonie, starając się, aby kalesony mi nie spadły i krzyknąłem z całej siły: „Baczność!” Funkcjonariusze automatycznie wyprostowali się, widocznie ta komenda weszła im już w krew. Zameldowałem: „Stan jeden, obecny jeden, wszyscy obecni”. Teraz po latach myślę sobie, że takiego zachowania nie powstydziłby się nawet dobry wojak Szwejk. Mój meldunek wprawił ich w szewską pasję. Oddziałowy stanął przy mnie i zaczął wymachiwać koło mojej głowy pięścią: „Jak jesteś sam, to nie wolno ci krzyczeć baczność, bo to ty postawiłeś nas na baczność!”. [Wydawnictwo AA, „Kamienie wracają nocą”]