Tragedia, która podzieliła Polaków
sobota,
8 kwietnia 2017
Ten dzień na zawsze zmienił nasz kraj. Dokładnie 7 lat temu, o godz. 8.41 rano, rozbił się Tu-154 z prezydentem Lechem Kaczyńskim i wieloma dostojnikami na pokładzie. Tragedia połączyła Polaków, ale tylko na krótko, szybko bowiem stała się elementem walki politycznej i na zawsze zdeterminowała scenę polityczną.
Genezy podziałów, które tak nasiliły się po katastrofie z 10 kwietnia, należy się szukać znacznie wcześniej. Jednym z bardzo znaczących przykładów tego konfliktu politycznego był październik 2008 roku, kiedy doszło do niesławnego sporu pomiędzy prezydentem Lechem Kaczyńskim a ówczesnym premierem Donaldem Tuskiem o to, kto będzie reprezentował nasz kraj na szczycie Unii Europejskiej w Brukseli.
Tak zwana wojna o krzesło odbiła się głośnym echem w Europie. Rząd nie chciał udostępnić głowie państwa samolotu, twierdząc że rzekomo pilot jest chory. Kancelaria prezydenta zgłosiła się więc do LOT-u, żeby wyczarterować boeinga, co kosztowało 130 tys. zł. Po szczycie prezydent Kaczyński i premier Tusk wrócili do kraju oddzielnymi samolotami.
Przez pryzmat
Jedną z niedoskonałości sprawowania władzy jest fakt, że każda decyzja i posunięcie – mimo najszczerszych chęci – zawsze będą nosiły w sobie pierwiastek polityki i przez taki pryzmat będą oceniane. Tak samo jest działaniami władz oraz reakcjami polityków opozycyjnych po katastrofie smoleńskiej.
Cezurą, gdy polska polityka zmieniła bezpowrotnie, była godz. 8.41 10 kwietnia 2010. Prezydencki Tu-154M lecący na obchody 70-lecia zbrodni katyńskiej rozbił się niedaleko lotniska z Smoleńsku. Zginął prezydent Lech Kaczyński, jego żona i 94 osoby, w tym wielu wysokich urzędników państwowych i dowódców wojskowych.
O godz. 9.25 informację podało polskie MSZ. Chwilę po tym, gdy rosyjskie Ministerstwo ds. Nadzwyczajnych podało, że według wstępnych szacunków 87 osób zginęło w katastrofie tupolewa. Ówczesny premier Donald Tusk przerwał urlop i wrócił samolotem z Gdańska do Warszawy.
Nadzwyczajne posiedzenie
Tuż po godz. 10, kiedy jeszcze nie było jasne, że nikt nie przeżył katastrofy, premier Tusk zwołał nadzwyczajne posiedzenie Rady Ministrów. W tym czasie wszyscy ministrowie są w drodze do Warszawy, także marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, który zgodnie z konstytucją w chwili śmierci prezydenta RP przejął jego obowiązki, chociaż w tamtej chwili jeszcze był potwierdzony oficjalnie zgon prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jeszcze 10 kwietnia Komorowski zapewnił, że w przewidzianym konstytucją terminie ogłosi datę wyborów prezydenckich. Tę ogłosił 21 kwietnia.
W dniu katastrofy do Smoleńska poleciał Jarosław Kaczyński, brat tragicznie zmarłego prezydenta, który brał udział w identyfikacji ciała Lecha Kaczyńskiego. Później na miejsce tragedii przybył również premier Tusk i ówczesny premier Rosji, ale de facto sprawujący niemal pełnię władzy w kraju, Władimir Putin.
Już 10 kwietnia przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie zbierają się tłumy Polaków – zapalają znicze, modlą się. Tuż po informacji o tragedii, harcerze i harcerki z różnych organizacji ustawili też drewniany krzyż z napisem: „Ten krzyż to apel harcerzy i harcerek do władz i społeczeństwa o zbudowanie tutaj pomnika”. Krzyż stał się miejscem, pod którym gromadziły się tysiące osób, w tym rodziny ofiar i władze Prawa i Sprawiedliwości. Składano kwiaty, palono znicze, modlono się. Niestety już niedługo zaczyna dochodzić do prowokacji i aktów agresji skierowanych wobec osób, które gromadzą się na Krakowskim Przedmieściu.
Siły natury
Uroczystości pogrzebowe na szczęście nie stały się żadną manifestacją polityczną, choć trudno nie odnieść wrażenia, że ich ranga była niższa niż być powinna. W tym przypadku wina nie leży jednak po stronie polityków, a sił natury.
Wiele zagranicznych delegacji odwołało swoje wizyty wobec zamknięcia przestrzeni powietrznej nad większością państw Europy, spowodowanej erupcją islandzkiego wulkanu Eyjafjallajökull. Wydobywający się z niego pył wulkaniczny na skutek silnych wiatrów południowo-wschodnich przemieścił się nad kontynent europejski, co skutkowało wprowadzeniem zakazu lotów w wielu krajach.
W niedzielę 18 kwietnia, w dniu pogrzebu pary prezydenckiej, przestrzeń powietrzna nad naszym krajem była zamknięta do odwołania, a w całej Europie funkcjonowały tylko lotniska na południu kontynentu, we Włoszech, Grecji i w Turcji. Do Polski dotarły głównie delegacje państw sąsiednich, które dojechały drogą lądową lub helikopterami.
Wymówili się pyłem
Z przyjazdu zrezygnowali między innymi prezydenci USA Barack Obama i Francji Nicolas Sarkozy, następca tronu Wielkiej Brytanii Karol, książę Walii czy król Hiszpanii Jan Karol I i premier José Luis Zapatero. Co ciekawe, mimo niesprzyjających warunków przebywający z wizytą w USA prezydent Gruzji Michaił Saakaszwili podróżował drogą lotniczą przez Portugalię, Włochy, Turcję, Bułgarię, Rumunię, zaś jego małżonka odbyła 13-godzinną podróż samochodem, byle móc wziąć udział w uroczystościach. W tym samym czasie Obama grał w golfa na Florydzie.
Dziesiątki ludzi non stop czuwały przy krzyżu, stając się celem wulgarnych zaczepek wielu osób, często będących pod wpływem alkoholu
Wojna o krzyż
Bardzo szybko też na aktualności straciły słowa Bronisława Komorowskiego wypowiedziane 17 kwietnia, podczas państwowych uroczystości żałobnych ku czci 96 ofiar katastrofy. Powiedział wtedy powiedział, że „niewiele jest takich chwil w dziejach narodu, w których wiemy i czujemy, że jesteśmy naprawdę razem, katastrofa pod Smoleńskiem do takich chwil należała”.
Konflikt narósł po 10 lipca. Wówczas, po wygranej I turze wyborów prezydenckich, Bronisław Komorowski zapowiedział przeniesienie krzyża. – Pałac Prezydencki jest sanktuarium państwa. Krzyż, co było zrozumiałe, postawiono w nastroju żałoby, lecz żałoba minęła i trzeba te sprawy porządkować. Krzyż to symbol religijny, więc zostanie we współdziałaniu z władzami kościelnymi przeniesiony w inne, bardziej odpowiednie miejsce – oświadczył.
Słowa te doprowadziły do dalszych podziałów w społeczeństwie. Dziesiątki ludzi non stop czuwały przy krzyżu, stając się celem wulgarnych zaczepek wielu osób, związanych z szeroko pojętymi środowiskami lewicowymi. Doszło również do zniszczenia pamiątkowej tablicy, która została zamieszczona na murze pałacu. Przeciwnicy tzw. obrońców krzyża twierdzili, że to właśnie oni sami się tego dopuścili.
„Akcja krzyż”
Kulminacją ataków na osoby modlące na Krakowskim Przedmieściu była „Akcja krzyż”, którą w sierpniu zorganizował Dominik Taras. Przed Pałacem Prezydenckim zgromadziły się tłumy. Uczestnicy akcji krzyczeli „mohery na stos”, „wybieramy Barabasza”, życzyli Jarosławowi Kaczyńskiemu śmierci, paradowali publicznie z krzyżem zrobionym z puszek po piwie „Lech” (w tym czasie producent tego piwa prowadził kampanię reklamową zatytułowaną „Zimy Lech”). Tym skandalicznym sytuacjom towarzyszyło również ostentacyjne oddawanie moczu na palące się znicze.
Mimo apeli wielu środowisk 16 września krzyż przeniesiono do kaplicy Pałacu Prezydenckiego, zaś 10 listopada zaś do kościoła św. Anny.
Bardzo szybko elementem rywalizacji politycznej stała się ocena śledztw mających wyjaśnić przyczynę katastrofy oraz funkcjonowanie państwa w obliczy tragedii. 28 kwietnia premier Tusk zapewniał, że służby państwowe od chwili katastrofy „dobrze zdają swój egzamin”.
Moralna odpowiedzialność
16 lipca Jarosław Kaczyński zapowiedział przygotowanie „białej księgi” w sprawie katastrofy i ocenił, że zachowanie rządu w tej sprawie jest „w najwyższym stopniu dziwne”. 10 września podczas, drugiej miesięcznicy, prezes PiS podkreślił, że Tusk, Komorowski, ówczesny szef MSZ Radosław Sikorski, ówczesny szef MON Bohdan Klich oraz ówczesny szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Tomasz Arabski „muszą zejść ze sceny politycznej raz na zawsze”. Jego zdaniem jest to związane z odpowiedzialnością „polityczną i moralną” za katastrofę.
Trzeba przyznać, że premier Tusk częściowo zgodził się z Kaczyńskim. Portal wPolityce.pl ujawnił ostatnio stenogramy ze spotkania z rodzinami ofiar, które odbyło się 10 listopada 2010 roku. Szef rządu zapewnił wówczas, że odpowiedzialność polityczną bierze na siebie. – Wszystkie decyzje jakie w ciągu tych tygodni, miesięcy zapadały, które podejmowała administracja państwowa mi podległa, są za moją wiedzą, zgodą, i ja ponoszę za to pełną odpowiedzialność – podkreślił.
– Nawet jeśli niektóre z tych decyzji, na przykład dotyczące sposobu prowadzenia badania i śledztwa, wynikają z procedur, z przepisów albo czasami z braku przepisów, to ja oczywiście także za to biorę odpowiedzialność i ponoszę odpowiedzialność, niezależnie od tego jakie to będzie dalej miało konsekwencje dla mnie i dla innych osób – zaznaczył.
Dodał przy tym, że zdaje sobie sprawę, że prokuratura „szczegółowo badała także odpowiedzialność poszczególnych osób za każdą minutę, godzinę, za każdy sposób postępowania”. – I nikt z nas za granicę nie ucieknie – obiecał.
Raport MAK
Burzę polityczną wywołał raport końcowy MAK, opublikowany 12 stycznia 2011 roku, który obarczył winą za katastrofę stronę polską, co zresztą Rosjanie od początku powtarzali. Nie było mowy o winie Rosjan. Tusk ocenił, że raport jest niekompletny i zapowiedział rozmowy z Rosją dla uzgodnienia wspólnej wersji. Wskazał także, że Polska odwoła się do „instytucji międzynarodowych”. Dziś już wiemy, że tego nie zrobił. PiS po wygranych wyborach zaczął od zmian w stylu prowadzenia śledztwa. Od samego początku próbuje nawiązać współpracę z najlepszymi specjalistami m.in. patologami, adwokatami czy w końcu z jednymi z najlepszych laboratoriami kryminalistycznymi w Europie.
Oddzielne obchody
Pierwsza rocznica katastrofy uwydatniła podziały. Przeciwnicy obrońców krzyża i środowisk, które domagały się solidnego śledztwa byli nazywani szaleńcami od Macierewicza. Próbowano dyskredytować każdą wypowiedź polityków PiS. Było jasne, że w momencie, kiedy wiedzieliśmy coraz więcej szczegółów na temat katastrofy i całej gry politycznej przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu przed wylotem do Katynia, były małe szanse, aby wszyscy mogli się spotkać na jednych obchodach. Szczególnie, że strona PO-PSL, która wtedy rządziła nie widziała żadnych błędów po swojej stronie.
Pod koniec czerwca 2011 roku opublikowano „białą księgę” PiS, która jako winnych tragedii wskazała Rosjan, zaś współodpowiedzialnymi mieli być Tusk, Sikorski, Klich, Arabski, ówczesna minister zdrowia Ewa Kopacz, która brała udział w identyfikacji ofiar, ówczesny szef MSWiA Jerzy Miller oraz ówczesny szef BOR gen. Marian Janicki.
Czas nie goił w tym przypadku ran i scena polityczna dalej się polaryzowała. 28 marca 2012 roku Kaczyński ocenił, że „katastrofa smoleńska coraz bardziej wygląda na zamach”. To dało paliwo opozycji, żeby znowu nazywać Kaczyńskiego i Macierewicza szaleńcami. Podczas telemostu z Parlamentem Europejskim Kaczyński prosił europejskich polityków o pomoc w śledztwie, o interwencję w sprawie bierności Rosji w oddawaniu dowodów. Dopytywał też skąd Radosław Sikorski tuż po rozbiciu się samolotu wiedział, że przyczyną tragedii był błąd pilota.
Trotyl
Oliwy do ognia dolał dziennik „Rzeczpospolita”. W październiku 2012 roku dziennik opublikował artykuł Cezarego Gmyza pt.„Trotyl na wraku tupolewa”, z którego wynikało, że na wraku Tu-154M odkryto ślady trotylu. Wojskowa Prokuratura Wojskowa później temu zaprzeczyła, chociaż dodała, że 100 proc. potwierdzenie będzie można uzyskać dopiero po dokładnych badaniach laboratoryjnych. Płk. Ireneusz Szeląg oświadczył, że urządzenia wykorzystywane w Smoleńsku mogą w taki sam sposób sygnalizować obecność materiału wybuchowego, jak też rozpuszczalników czy kosmetyków. Prokuratura twierdziła tak, chociaż nie zostały przebadane wszystkie ciała i wrak. „Rzeczpospolita” wycofała się później z ustaleń. W 2015 roku Sąd Apelacyjny w Warszawie przyznał orzekła jednak, że artykuł został przygotowany z największą starannością i nakazał właścicielowi Rzeczpospolitej opublikowanie sprostowania.
Kwestia smoleńska stała się stałym wyznacznikiem polskiej sceny politycznej. Wszystkie nowe ustalenia komisji i prokuratur badających tragedię, czy pojawiające się dowody, jak choćby odczyty z kopii czarnych skrzynek tupolewa były źródłem oskarżeń ze strony różnych ugrupowań. Główne zarzuty powtarzane jak mantra to „próba ubijania kapitału politycznego”, „taniec na grobach” oraz „polityczna zemsta”.
Niezależnie od naszego stanu wiedzy o katastrofie smoleńskiej, ta tragedia już zawsze będzie orężem w walce politycznej. Niestety. Tak będzie dopóki nie wrócą do kraju podstawowe dowody w postaci wraku, czarnych skrzynek i nie zostanie przeprowadzone rzetelne śledztwo. Czy takie przeprowadzi obecna podkomisja MON?