„Jedyną kiełbasę na planie zjadł pies”. Jak powstawały „Alternatywy 4”
sobota,
27 maja 2017
Choć zmieniła się rzeczywistość, to serial „Alternatywy 4” bawi i wzrusza kolejne pokolenia. Twórcom scenariusza, czyli Stanisławowi Barei, Maciejowi Rybińskiemu i Januszowi Płońskiemu, w jednym domu udało się stworzyć mikro-Polskę czasów PRL. – To, co tam widać, się zestarzało i pachnie myszką, ale rzeczy najważniejsze, czyli ludzkie emocje, pozostają – przyznaje ostatni z nich. Wspólnie ze studentami dziennikarstwa Płoński stworzył swoisty przewodnik po serialu i minionej rzeczywistości.
Choć pierwszy klaps na planie padł w 1981 roku, serial przeleżał kilka lat na tzw. półce i do emisji trafił dopiero w 1986 roku.
zobacz więcej
Serial kręcono w czasie stanu wojennego w halach telewizyjnych przy ulicy Woronicza, podobno jako jedyną produkcję w Polsce. To tam wybudowano mieszkania lokatorów, a nawet kawałek klatki schodowej. Z kolei z zewnątrz blok przy Alternatywy 4 grało kilka domów na warszawskim Ursynowie, w zależności od fazy budowy. Specyficzny czas, w jakim przyszło nad nim pracować, rodził wiele problemów natury egzystencjalnej.
– Gigantyczne problemy były z rzeczami najprostszymi, np. żeby w toalecie wisiała rolka papieru toaletowego, bo w całej telewizji go nie było. Teraz trudno to sobie wyobrazić – przyznaje Janusz Płoński. Sklepy były wówczas ogołocone z żywności, dlatego cała ekipa znosiła z domu to, co miała. – Wszyscy brali udział w tworzeniu serialu. Pamiętam jednak rozpaczliwą sytuację, gdy jedyną kiełbasę na planie zjadł pies – wspomina scenarzysta.
Serial idzie na półkę
Może i rekwizytów na planie brakowało, ale atmosfera, w jakiej pracowano, była iście komfortowa. – To, co się działo w halach na Woronicza, nikogo nie interesowało, o serialu właściwie zapomniano. Spokój i swoboda tworzenia zostały przez Bareję w pełni wykorzystane – zauważa Janusz Płoński.
Niestety szczęście twórców nie trwało długo i jak doszło do kolaudacji nakręconego materiału, to cenzura okazała się bezlitosna. – Panowie decydenci spojrzeli po sobie i zapytali, kto w ogóle na to pozwolił? Nie było nawet prób ratowania – przypomina sobie jeden ze scenarzystów. Tym samym w całości, zamiast na szklany ekran, serial na kilka lat trafił na półkę.
Przypomniano sobie o nim w 1986 roku, gdy po długich i przedziwnych rozmowach oraz wycięciu fragmentów lub całych scen ujrzał w końcu światło dzienne. – Taśmy ze scenami, które wycinano, chowane były przez szeregowych pracowników telewizji. Po latach okazało się, że zaginęły – zauważa Płoński.
Omijanie cenzury
Cenzura w pewien sposób przyczyniła się też do sukcesu tego serialu, dlatego że zmuszała scenarzystów do myślenia, jak ją ominąć, by dotrzeć do odbiorców. – Chcąc napisać coś fajnego, szukałem sposobów, jak to zrobić. Widz musiał być czujny i szukał podtekstów. Szukała też cenzura, ale przeważnie była niedokształcona i dlatego pewne komunikaty trafiały – wyjaśnia jeden z trójki scenarzystów.
Jak dodaje, inspiracją do fabuły serialu była otaczająca ich rzeczywistość, która miała określone cechy i dosłownie wpychała się do życia prywatnego. Dlatego też nakręcone sceny były bardzo prawdopodobne i wiarygodne. – Wystarczyło żyć, by móc wiele zauważyć. Tam nie ma wielu rzeczy wymyślonych, ale nie można też traktować tego jeden do jednego – podkreśla Płoński. Powstała w ten sposób prawdziwa góra absurdu, która obśmiewała rzeczywistość PRL-u, a jak wiadomo, co śmieszne przestaje być groźne i niebezpieczne.
Choć pierwszy klaps na planie „Alternatywy 4” padł w 1981 roku, serial przeleżał kilka lat na tzw. „półce” i do emisji trafił dopiero w 1986 roku. Do dziś jednak święci tryumfy i ma wielu wiernych wielbicieli.
zobacz więcej
Przydziały mieszkań
W tym celu twórcy w jednym domu ulokowali przedstawicieli różnych grup społecznych, którzy być może nigdy by się nie spotkali pod jednym dachem. Podobnie zresztą było z obsadą, ponieważ zaangażowano plejadę polskich gwiazd, m.in. Romana Wilhelmiego, Bronisława Pawlika, Stanisławę Celińską, Bożenę Dykiel, Wojciecha Pokorę, Witolda Pyrkosza, Kazimierza Kaczora, Wiesława Gołasa, Jerzego Kryszaka, Janusza Gajosa, Jerzego Bończaka, Ewę Ziętek, Zofię Czerwińską czy Jerzego Turka.
Ich postaci, tak różne, a zarazem groteskowe, weszły do kanonu polskiej kultury rozrywkowej. Wcale nie do śmiechu było wtedy i, jak zapewnia współautor scenariusza, nie ma w tym cienia przesady, gdy okazywało się, że do jednego mieszkania przydzielone zostały dwie rodziny, w tym przypadku Kotków i Kołków. – To jest cudowna sytuacja, gdy słyszą, że wszystko jest w porządku, bo przydziały się zgadzają. Chcąc nie chcąc, musieli się wspierać – zauważa Płoński.
A problem ten był palący, gdyż w PRL-u wolny rynek mieszkaniowy praktycznie nie istniał. Do własnego lokum dochodziło się metodą systematycznego oszczędzania na książeczkach w spółdzielniach, które budowały mieszkania dla swoich członków. Ci co miesiąc wpłacali, ale terminy uciekały, a do tego ceny jeszcze szły w górę. Podobnie było z samochodami, na które też były przydziały.
„Rzucili coś”
Podobnie było z handlem. Nie można było wyjść i kupić czegoś na zaplanowany obiad, tylko zdobywało się to, co akurat było. – Nagle coś się pojawiało w sklepach, np. w lecie palta zimowe, a w zimie bikini. Ta rzeczywistość wymagała więc umiejętności improwizacyjnych – zauważa scenarzysta serialu.
Nawet jednak to obśmiewano w „Alternatywach 4”, gdy w scenie na rynku w Pułtusku listonosz cieszy się na widok kolejki. „Jak to dobrze, bo kiedyś musiałem chodzić po domach, a teraz jak rzucą chleb o 14.00, to wychodzę do kolejki i mam wszystkich”. – To typowe dla tamtej rzeczywistości, że bardzo trudno było kupić świeży chleb. Nie trafiał on prosto z piekarni do sklepu, tylko odbywał jakąś długa drogę i przychodził nieświeży – wspomina Janusz Płoński.
Fenomen i kultowość serialu
Podobnych elementów jest w tym serialu bardzo dużo. – Nieraz gdzieś słyszę: „o, w moim domu robią remont, to są Alternatywy 4”, czyli takie spiętrzenie absurdów, swoisty wytrych do określania cech pewnej rzeczywistości – zauważa scenarzysta. Takie sytuacje, a także zwroty z charakterystycznych scen, które weszły do języka codziennego, tłumaczą, na czym polega fenomen i kultowość tego serialu, który tak chętnie jest oglądany przez widzów od ponad 30 lat.
Trafia on również do młodego pokolenia, które realiów tamtych czasów nie pamięta. To powoduje potrzebę wyjaśnienia trudnych do zrozumienia kwestii. Taki cel przyświecał Januszowi Płońskiemu we wspólnym ze studentami dziennikarstwa projekcie, którego efektem jest książka zatytułowana „Alternatywy 4. Przewodnik po serialu i rzeczywistości”. – Ona ma charakter wywiadu, w którym z jednej strony są studenci, którzy zadają zaskakujące pytania, a z drugiej strony jestem ja, ten mądrala, który objaśnia, o co w poszczególnych scenach chodziło i na czym polega ich śmieszność – wyjaśnia autor.
Książka z aplikacją na telefon
Przyznaje, że „dowcipów nie powinno się objaśniać, ale żyjemy w innym świecie, a to, co widać w serialu, pachnie już myszką”. – Wiele jest rzeczy, które się zestarzały, niektóre poginęły, ale mam nadzieję, że te najważniejsze, czyli ludzkie emocje, pozostaną – podkreśla Płoński. Pytany o to, co do wspólnej pracy wnieśli studenci, bez wahania odpowiada, że „ciekawość i własne spojrzenie”. – Wyłapywali takie rzeczy, o których nie zdawałem sobie sprawy, że nautykaliśmy tyle różnych dziwactw. One są ulotne i niedostrzegalne – zaznacza.
Książka to także ukłon w stronę ludzi, którzy nie rozstają się ze swoim smartfonem. Znajdą w niej ilustracje z serialu, niektóre ze znaczkiem „play”. Po zeskanowaniu ich dzięki darmowej aplikacji na telefonie wyświetli się cała scena, z której pochodzi dane zdjęcie. – To daje od razu wyobrażenie, o czym mowa w tej książce – podsumowuje Płoński.