– Choć mój ojciec jest Brytyjczykiem, urodziłem się w Brazylii. Zawsze byłem gruby, brzydki, nie pasowałem do brazylijskiego kanonu piękna. Zmieniłem każdy cal mojego ciała i kosztowało mnie to sporo odwagi. Chcę być kochany za moją siłę i konsekwencję – mówi Rodrigo Alves, czyli „żywy Ken”. Ma za sobą ponad 51 operacji plastycznych i 300 zabiegów estetycznych. Nie jest jedyny.
Na co dzień mieszka w Wielkiej Brytanii. Żyje głównie ze sprzedaży nieruchomości, a zarobione na tym pieniądze wydaje na operacje plastyczne. Ma ich za sobą już 51, a jeśli dorzucić do tego wszelkiego rodzaju mniejsze zabiegi medycyny estetycznej to ponad 300. – Wszystkie muszę dokładnie dokumentować, bo gdybym tego nie robił, nie mógłbym zapisać się na kartach Księgi Rekordów Guinnessa – mówi Alves.
Ostatnio świat obiegła informacja o tym, że choć bardzo chciał i marzył o operacyjnej zmianie koloru oczu i powiększeniu gałek ocznych, zarówno amerykańscy jak i hinduscy lekarze odmówili mu wykonania tego zabiegu. Stwierdzili, że skutkiem ubocznym może być przynajmniej uszkodzenie wzroku, a może nawet ślepota.
Swoją rozpacz „żywy Ken” wyraził w mediach społecznościowych. Sfotografował się podczas powrotu pierwszą klasą do Londynu i topiąc smutki w szampanie, narzekał na swój ciężki los. - Lekarze orzekli, że moje oczy są za płytkie. Jestem zdruzgotany, będę teraz płakać. To frustrujące, bo tak na to czekałem, ale doceniam, że tak poważnie traktują kwestie bezpieczeństwa – mówił na nagraniu. Nic dziwnego, że lekarze byli ostrożni, biorąc pod uwagę fakt, że po jednej z kolejnych operacji nosa Alves walczył z martwicą tkanek.
Zlikwidowałem „męskie cycki”
To nie jedyne łzy, jakie wylał w swoim życiu przez swój wygląd. Alves urodził się w Brazylii i, jak twierdzi, nie pasował do tamtejszego kanonu piękna. – Byłem gruby, brzydki, moje ciało nie miało regularnej budowy. Dzieciaki w szkole wyśmiewały się ze mnie, a moi rodzice nie potrafili nic z tym zrobić, nie umieli tego zmienić. Modliłem się, aby te złe dni i moje cierpienie się skończyły. Wiedziałem, że pomóc mi może chirurgia plastyczna, ale byłem wtedy za młody by móc z niej skorzystać. Gdy skończyłem 17 lat zostałem poddany ginekomastii i zlikwidowałem wreszcie moje „męskie cycki” – opowiada Alves.
W wieku 19 lat przeprowadził się do Londynu, tam studiował i zrobił dyplom z zakresu pr’u i komunikacji medialnej. – Wciąż byłem grubym chłopcem z szerokim nosem. Na szczęście miałem spadek po dziadkach, więc mogłem odmieniać siebie i swój los – tłumaczy „żywy Ken”.
Tak zaczęto nazywać go cztery lata temu. Na początku był trochę zaskoczony.
– Nigdy nie dążyłem do tego żeby wyglądać jak ta lalka, chciałem być lalką, ale na moich warunkach. Chciałem być księciem o niebieskich oczach, jak ci z bajek Disneya, bo uwielbiam Disneya i jego kreskówki. Ale dla zabawy mogę być „ludzkim” albo, jak kto woli „żywym” Kenem. To moja misja, chciałbym pokazać innym, że warto spełniać marzenia, że chirurgia plastyczna może zmienić twoje życie, twoje myślenie o sobie samym. Marzę o tym, aby przełamać to tabu. By fakt, że robisz sobie operacje plastyczne, był powszechnie akceptowany, a nie uważany za kaprys – tłumaczy.
Zainteresowanie "dziwadłami"
Alves nie jest pierwszym mężczyzną, który zdobył przydomek „żywego Kena”. Przez pewien czas tak określano również niejakiego Justina Jedlicę. Amerykanin przeszedł „tylko” 190 operacji ale w momencie gdy „ożenił się” ze swoim chłopakiem, zainteresowanie jego osobą mocno przycichło.
– To zjawisko, wbrew pozorom, nie jest nowe. Zainteresowanie nazwijmy to „dziwadłami”, czy osobami o pewnej anatomicznej odmienności, które przekraczają pewne normy było obecne już od dawien dawna – mówi dr Karol Jachymek, antropolog kultury z SWPS.
Jako przykład podaje popularne w dawnych czasach tzw. freak show, podczas których prezentowane były osoby o odmiennej niż naturalna budowie, czy wyglądzie. Zwraca uwagę, że gdy dziś zainteresowanie wzbudzają ci, którzy do poprawy swojego wyglądu nadużywają operacji plastycznych, tak jeszcze do niedawna tak samo działali na nas chociażby atleci. – Dolly Parton, czy Joan Rivers to także gwiazdy, które także przekroczyły normy związane z wyglądem i są obecnie kojarzone głównie z tym – tłumaczy Jachymek.
Zwraca również uwagę, że jedna ze stacji muzycznych emitowała swego czasu program, który cieszył się milionową oglądalnością i który polegał na tym, że jego bohaterowie mogli upodobnić się do swojego znanego idola właśnie dzięki operacjom plastycznym i różnego rodzaju zabiegom. Miała powstać także polska edycja tego programu, ale ostatecznie nie ruszyła. – Trudno jednoznacznie oceniać osoby, które chcą stawać sie podobne do swoich idoli. Czy to swego rodzaju uzależnienie i niezdrowa obsesja, czy może poważny problem, bo ktoś rzeczywiście nie akceptuje swojego wyglądu? – pyta retorycznie Jachymek.
Post udostępniony przez Rodrigo Alves (@rodrigoalvesuk)
Wciąż szuka nowych możliwości
Pytany o to jak dba o swoje ciało na co dzień, przyznaje, że nie trenuje, bo tego nie lubi i nie ma na to czasu. Codziennie rano łyka trzy tabletki kolagenu, biotyny a także leki moczopędne, aby usunąć nadmiar wody z organizmu. Poza tym smaruje się też kremami, a gdy wychodzi na miasto robi sobie lekki makijaż. Najlepszy relaks dla „żywego Kena” to imprezy i śpiew.
Alves przyznaje, że wciąż szuka najlepszych metod leczenia i zabiegów kosmetycznych, które pomogą mu w tym, aby wyglądał jeszcze piękniej. Nie ukrywa, że chciałby otrzymać tytuł najbardziej upiększonego operacjami plastycznymi człowieka na świecie, a dzięki temu, co przeszedł, czuje się bardzo szczęśliwy. Choć operacja zmiany tęczówki, której chciał się poddać i której mu odmówiono jest w Wielkiej Brytanii okazała się nielegalna, nie zamierza rezygnować z dalszych upiększeń. Tym bardziej, że inny miłośnik modyfikacji ciała, Luis Padron, który chciał zostać elfem, tęczówkę sobie zoperował.
Żywi się energią kosmiczną
O ile Alves chwali się ilością swoich operacji plastycznych, o tyle niejaka Valeria Lukyanowa, czyli „żywa Barbie” twierdzi, że nigdy nie ingerowała w swoje ciało. Eksperci twierdzą jednak, że 30-latka przeszła około 13 operacji plastycznych. Usunęła dwa żebra, by uzyskać efekt talii osy, powiększyła biust i zoperowała powieki. Jak Ukrainka odpowiada na pytanie o swoją aparycję? Twierdzi, że to zasługa genów i bogatego życia wewnętrznego.
– Nie jestem przeciwniczką operacji plastycznych, ale sama ich na razie nie potrzebuję. Nie zmieniłam się od 14 roku życia, z wyjątkiem włosów może. Mój wygląd to kwestia mojego życia wewnętrznego Potrzebuję półtorej godziny dziennie na zadbanie o siebie, to cały sekret mojej urody – mówi.
Porównania do słynnej lalki uważa zaś za krzywdzące i promuje się jako zwolenniczka zdrowego trybu życia. Przyznaje, że jada głównie surowe ryby, świeże owoce i warzywa, ale przede wszystkim żywi się kosmiczną energią. – Ci, którzy uważają mnie za Barbie nie mają racji. Myślę, że to nawet trochę poniżające i obraźliwe, ale teraz jestem już przyzwyczajona do tego, bo tego wymaga moja praca. Tak mówią o mnie moi fani, więc nie mogę ich zawieść – mówi.
I choć kręci nosem na to porównanie, w mediach społecznościowych używa hasztagu #Barbie, bo jak mówi po nim ludzie szukają informacji o niej.
Idolami „żywej Barbie” były Brigitte Bardot i Sophia Loren. Dziś już, jak twierdzi, na Zachodzie nie ma zbyt wielu pięknych kobiet, może z wyjątkiem Angeliny Jolie. – Ma osobowość, która jasno świeci, a ja uwielbiam takie fatalne piękno. Ma je w swoich gestach, sposobie, w jaki na ciebie patrzy – mówi Lukyanowa.
Barbie prowadzi duchowe seminaria
Niektóre nagrania z jej udziałem, które można znaleźć na Youtubie mają milion wyświetleń. Lukyanowa przyznaje, że cieszy ją ta popularność, choć nie do końca rozumie wszystkie anglojęzyczne komentarze. – Myślę, że to moja wewnętrzna energia przyciąga ludzi. Domyślam się, że jest tam pewnie wiele negatywnych opinii. Jestem przekonana, że to efekt tego, co naprawdę jest dla mnie ważne, czyli seminariów duchowych, które prowadzą i które stały się bardzo popularne. Ktoś chciał zniszczyć moją reputację, zrobić ze mnie głupią blondynkę, a ja się po prostu nie dałam. Moja energia zwyciężyła – mówi.
Zdaniem dr Jachymka takie postaci jak „żywy Ken”, czy „żywa Barbie” nie istniałyby, gdyby nie media społecznościowe, w których mogą się prezentować i w których mają grono oddanych fanów, ale i hejterów. – Operacja plastyczna dobrze zrobiona to wciąż według społeczeństwa ta, której nie widać, a tu nie dość, że widać, to jeszcze wszystko jest na świeczniku. Celebryckość tych postaci polega właśnie na tym, że wystawiają się na widok publiczny, a przy tym posiadają umiejętność skupiania na sobie uwagi a my, choć możemy temu zaprzeczać, chętnie się temu odkrywanemu tabu przyglądamy. Nieważne czy z aprobatą, czy krytycznie. Czy to upadek współczesnej kultury? Trudno to ocenić. Zastanowić się można natomiast, jak tacy „celebryci” radzili sobie zanim pojawiły się media społecznościowe – zastanawia się.
Przykładem może być tu „Kobieta-Kot”, czyli Jocelyn Wildstein, która zasłynęła chęcią upodobnienia się do kota i rzeczywiście zaczynała w czasach, gdy internet nie był jeszcze tak popularnym i wszechobecnym narzędziem do komunikacji.
Wydała na swoje operacje 4 mln dolarów, a wszystko po to by zatrzymać przy sobie męża, który ją zdradzał i który uwielbiał dzikie zwierzęta. – Możliwe, że jej historia rozpalała wyobraźnię widzów i czytelników, może wśród nich były też kobiety, które po cichu jej kibicowały, bo znały smak małżeńskich problemów z własnego podwórka – rozważa Jachymek.
Zdjęcie główne: Ich życiowym priorytetem jest upodabnianie się do lalek albo zwierząt (fot. fb/Rodrigo Alves World/Valeria Lukyanova/Jocelyn Wildenstein)