Fałszują bez zażenowania i wszystko. Towary made in China
sobota,10 czerwca 2017
Udostępnij:
Przeszło 400 mld dolarów rocznie, czyli równowartość całego PKB Polski – na tyle szacowany jest rynek fałszowanych towarów; trzy czwarte podróbek pochodzi z Państwa Środka. Chińczycy fałszują bez zażenowania i są w stanie podrobić wszystko, od żywności i odzieży, po elektronikę, auta, a nawet całe miasta. Tylko w Chinach można znaleźć się w jednym czasie w Londynie i San Francisco, zobaczyć w jednym miejscu sześć replik amerykańskiego Kapitolu oraz egipskiego Sfinksa. Chińczycy podrobili nawet Steave’a Jobsa, legendarnego twórcę iPhona.
Gigant browarniczy Budweiser odkrył właśnie, że piwo z jego etykietami jest pokątnie produkowane w Kantonie w południowych Chinach. Pod koniec maja do sieci trafiły nagrania, na których widać, jak w obskurnych pomieszczeniach pracownicy zanurzają używane puszki w plastikowej misce z piwem, napełniają je, a następnie układają na taśmę, która przesuwa je do urządzenia zamykającego wieko. Dalej puszki były pakowane do kartonów.
Ustalono, że podziemna fabryka działała w miejscowości Dongguan i produkowała nawet 600 tysięcy kartonów podrobionego piwa miesięcznie.
Nie wiadomo, jak długo trwał przestępczy proceder, ale władze we współpracy z Budweiserem już go ukróciły. Lokalne media informują, że piwo trafiało do barów i klubów nocnych.
Przedstawiciel największego na świecie koncernu browarniczego Anheuser-Busch InBev, do którego należy amerykańska marka Budweiser, oświadczył, że firma pozwie producenta podróbek do sądu.
Podrabianie piwa to w Chinach złoty interes. Skala tego zjawiska jest coraz większa, wprost proporcjonalna do rosnącego spożycia złotego trunku w tym kraju. Z raportu Euromonitor International wynika, że w 2015 roku w Kraju Środka wypito 25 miliardów litrów piwa, niemal dwa razy więcej niż w Stanach Zjednoczonych.
Podrabianie produktów, nie tylko piwa, odbywa się w Chinach na masową skalę. To efekt niskich dochodów większości potencjalnych klientów, zapotrzebowania na markowe produkty, a także niezwykle chłonnego rynku. Do tego dochodzi bardzo liberalne podejście władz do gospodarki.
Chińscy konsumenci bez większego zażenowania korzystają ze sfałszowanych produktów. Gdy komunistyczny reżim dał gospodarce zielone światło, natychmiast zaczęły powstawać firmy, produkujące podrabianą odzież. Ku uciesze setek milionów spragnionych zagranicznego stylu klientów. Z czasem podróbki zalały praktycznie cały świat, a ich jakość pomału zaczęła się poprawiać.
Fałszywa elektronika
Chińczycy są w stanie podrobić praktycznie wszystko. Z szacunków OECD wynika, że o ile 2,5 proc. wszystkich światowych dóbr to podróbki, w przypadku elektroniki odsetek ten sięga już 6,5 proc. Obecnie co piąty smartfon i co czwarta konsola do gry to fałszywki, choć trafiają głównie na rynek wewnętrzny.
Wymieniać fałszywe odpowiedniki telefonów można w zasadzie w nieskończoność. Każdy model czołowych producentów ma po kilka podróbek. I tak, chiński HTC One to dla niepoznaki HDC One, Samsung Galaxy S3 to FeiTeng GT-i9300, Galaxy S4 to już FeiTeng H9504, zaś Galaxy S6 to już Landvo S6, prawie jako Lenovo.
Wszystkie wyglądają niemal tak samo, różnią się przede wszystkim podzespołami. Dla użytkowników najważniejsze jest jednak sprawianie wrażenia posiadania drogiego sprzętu oraz cena. Elaphone S7, czyli kopia Samsunga Galaxy S7 kosztuje zaledwie 400 złotych, 10 razy mniej niż oryginał.
Oprócz ceny atutem Chińczyków jest też szybkość. Zanim w ubiegłym roku na rynek wyszedł telefon iPhone 7, sztandarowy produkt koncernu Apple, w Chinach już można było kupić akcesoria do niego, w tym słuchawki działające w technologii Bluetooth.
Jeżeli chodzi o Apple’a w Chinach skopiowano cały Apple Store. Co ciekawe, nawet sami pracownicy zostali wprowadzeni w błąd, bo myśleli, że pracują dla Apple’a. Wprawdzie sklep miał handlować oryginałami, nie został jednak autoryzowany przez giganta z Doliny Krzemowej.
Jobs radzi nastolatkom
Samego założyciela Apple’a Steve’a Jobsa też zresztą podrobiono. Do księgarń trafiła bowiem książka „11 rad Steve’a Jobsa dla nastolatków”, której oczywiście nie napisał. Wydawnictwo chciało uwiarygodnić publikację i poinformowało, że z języka angielskiego książkę przetłumaczył niejaki John Cage.
Chińczycy zdają się darzyć największym szacunkiem właśnie Apple'a, o czym świadczy fakt, że stworzyli masę produktów, które inżynierom z amerykańskiego koncernu nawet się nie przyśniły. Należą do nich między innymi bambosze z charakterystycznym logiem czy turystyczna kuchenka gazowa.
W państwie środka ceni się również Ikeę. Do tego stopnia, że szwedzki sklep z meblami również został podrobiony. Nazywa się „11 mebli” i zarówno kolorystyka jak i asortyment jest wierną kopią szwedzkiego giganta.
Kuchenka gazowa iPhone nie łączy się z internetem (fot. TT)
Skoro w Państwie Środka podrabia się całe sklepy, to nie może dziwić fakt, że to samo spotyka także samochody. Na długiej liście aut, które wyglądają jak europejskie, ale są Made in China znajduje się między innymi GWPeri, czyli w zasadzie fiat panda.
Podróbka droższa od oryginału
Włoski koncern pozwał producenta i sąd w Turynie przyznał, że Chińczycy skopiowali projekt Fiata, zmieniając tylko nieco przód i bok. Firma Great Wall, producent GWPeri, została ukarana grzywną w wysokości 15 tys. euro za sprowadzenie pierwszego egzemplarza do Europy i będzie musiała zapłacić 50 tys. euro za każdy kolejny.
Naturalnie Chińczycy nie zgodzili się z wyrokiem. Przekonywali wręcz, że to Włosi podrobili ich oryginalny projekt. Na pocieszenie mają wyrok chińskiego sądu, który orzekł, że oba auta nie są do siebie podobne.
Jeżeli chodzi o rozmach, wrażenie robi Hongqi HQE, który wygląda jak Rolls Royce Phantom. Mimo niepokojąco znajomego wyglądu limuzyna imponuje danymi. To pierwszy chiński samochód z silnikiem dwunastocylindrowym. Ma aż 6,4 metra długości i gdy wchodził na rynek kosztował 3 miliony juanów, czyli około 440 tys. dolarów więcej niż oryginał. Można także kupić wersję pancerną. Nieco słabiej wypada inna podróbka phantoma, czyli Geely GE.
Miasto made in China
Rozmach wydaje się być właściwym słowem do opisania osiągnięć w dziedzinie fałszerstwa budowlanego. Chińczycy nie ograniczają się do konkretnych stylów architektonicznych, tylko kopiują całe miasta. Wystarczy wyjechać około 30 kilometrów od Szanghaju, żeby znaleźć się w wiktoriańskim angielskim miasteczku.
W Thames Town mieszczącym się w dystrykcie Songjiang na turystów czekają brukowane uliczki, narożne sklepy, rynki. Całość powstała w ciągu pięciu lat kosztem ponad 600 milionów dolarów i najbardziej podoba się nowożeńcom, którzy tłumnie przyjeżdżają tam na sesje zdjęciowe.
O ile Thames Town nie jest kopią żadnego konkretnego angielskiego miasta, o tyle urokliwe austriackie miasteczko Hallstat zostało podrobione w skali jeden do jednego, łącznie z rzeźbami. W 2012 roku uroczyście otwarto je nieopodal miasta Huizhou. Budowa kosztowała 940 mln dolarów. Austriacy nie docenili twórców. Zirytowali się, że nikt ich nawet nie spytał o zdanie.
O wiele taniej wyszło skopiowanie amerykańskich willi i charakterystycznych domów w zabudowie szeregowej z Orange County w Kalifornii. 143 obiekty w Ju Jun (po chińsku „pomarańczowy okręg”), godzinę jazdy na południe od Pekinu, powstały za około 60 milionów dolarów. Deweloper sprzedał wszystkie domy w ciągu miesiąca, co media nazwały „pomarańczową burzą”.
Chińczycy lubią też upiększać swoje miasta pojedynczymi charakterystycznymi budowlami. W mieście Suzhou powstała kopia londyńskiego Tower Bridge. W tym jednak przypadku architekci-kopiści poszli dalej i stworzyli most, który ma dwa razy więcej wież niż oryginał. Kosztował 11 mln dolarów.
Ikon Londynu w Chinach jest zresztą więcej, choćby w Guilin. Mieszkańcy tego miasta mogą w kilka chwil przenieść się ze stolicy Wielkiej Brytanii do San Francisco. Kawałek dalej pnie się bowiem inny słynny most – Golden Gate.
Nieskromny milioner
Milioner Huang Qiaoling z miasta Hangzhou postawił sobie natomiast replikę Białego Domu. Nie zapomniał o szczegółach. Rozmowy biznesowe prowadzi w Gabinecie Owalnym. Z amerykańskich wzorców czerpały także władze miasta Wuxi, które postawiły nie jedną, a sześć kopii waszyngtońskiego Kapitolu, w których swoje siedziby mają różne urzędy i sądy.
Imitacji słynnych budowli jest więcej. W mieście Chuzhou w prowincji Anhui turystów wita Sfinks, w Makau – Koloseum, w Tianducheng – stumetrowa Wieża Eiffla, w Mentougou – kombinacja Kremla z Soborem Zwiastowania w Moskwie.
Osobliwa kombinacja włoskich zabytków znajduje się w jednej z dzielnic Tiencinu. Choć ma kanały niczym Wenecja, na obszarze 200 tys. metrów kwadratowych powstał kompleks handlowy Florentina Village.
Chińczycy nie tylko podrabiają miasta, ale i fałszują ich nazwy, dzięki czemu obchodzą prawo własności intelektualnej.
Żeby móc bez skrupułów podrabiać słynną szynkę parmeńską, wybudowali miasto o nazwie Parma. W Kraju Środka jest też choćby Cremona, w której produkowane są skrzypce, niemal tak dobre jak te tworzone przez włoskich mistrzów. Protestami Komisji Europejskiej nikt się tam nie przejmuje.
Kopiowanie to dla Chińczyków dowód uznania dla mistrzów (fot. Wiki)
W myśl filozofii
Fałszowanie nie jest szczególnie potępiane w Chinach. Wynika to z uświęconej tradycji konfucjańskiej. Jak wskazała Marlena Jankowska w książce „Autor i prawo do autorstwa”, zgodnie z zasadami konfucjanizmu „osiąganie korzyści majątkowej z pracy twórczej, a także naukowej, miało być przedmiotem pogardy”, ale jednocześnie „kopiowanie i imitowanie cudzych dzieł uważano za niezbędny element rozwoju kulturowego społeczeństwa”.
Jak pisze autorka, sami twórcy „tolerowali kopiowanie i podrabianie ich dzieł, gdyż w ten sposób miał być wyrażany szacunek i uznanie dla ich twórczości”. Sam Konfucjusz miał się godzić na kradzież jego własności intelektualnej, mawiał bowiem, że tylko „przekazuje to, czego go uczono, nie dodając nic od siebie”.
W Chinach prawo własności intelektualnej jest zbliżone do standardów światowych, ale jego przestrzeganie i egzekwowanie ciągle jest naznaczone myślą starożytnego filozofa.
Z raportu Amerykańskiej Izby Handlowej opublikowanego w zeszłym roku wynika, że 72 proc. fałszywych dóbr na świecie pochodzi z Chin, zaś 14 proc., z Hong Kongu. Łączna wartość fałszowanych w tych krajach produktów to prawie 400 mld dolarów, co jest porównywalne z PKB Polski.
Mimo pozorowanych ruchów i deklaracji walki z fałszywkami, chińskie władze nie chcą, a wręcz nie mogą sobie pozwolić na odcięcie tej gałęzi. Nie tylko bowiem proceder jest społecznie akceptowalny, ale jest przede wszystkim to istotna część gospodarki, która zapewnia pracę milionom ludzi i przynosi niebotyczne zyski.
Zdjęcie główne: Replika egipskiego Sfinksa mieście Chuzhou w prowincji Anhui na wschodzie Chin (fot. REUTERS/Stringer)