Maja Włoszczowska: gdy staję na podium, makijaż musi być
środa,
12 lipca 2017
Uwielbia czerwone mięso i biały ryż. Nie lubi dusić swojej skóry pod tonami pudru. Słucha Eminema i Michaela Jacksona, ogląda „Grę o Tron” i „House of Cards”. Maja Włoszczowska, polska medalistka olimpijska w kolarstwie górskim, deklaruje w rozmowie z portalem tvp.info, że myśli już o macierzyństwie. Ale wciąż odkłada je na później.
Rozmowa z 20-letnią oszczepniczką, która w Rio pobiła rekord Polski. Została nagrodzona tytułem „Odkrycie Roku”.
zobacz więcej
Można zażartować, że jest Pani rowerzystką-finansistką?
To prawda. Studiowałam na Politechnice matematykę finansową i ubezpieczeniową. Godzenie studiów z przygotowaniami do zawodów i było momentami dosyć trudne. Na jeden semestr musiałam nawet wziąć urlop dziekański, ale udało mi się wrócić na studia i je skończyć. Zakwalifikowałam się wtedy na igrzyska do Aten. Kiedy dostałam tę przepustkę, zmieniły się priorytety.
Rozumiem, że - jakby co - to plan B na życie ma Pani w zanadrzu?
Mogłabym pracować w bankowości, czy ubezpieczeniach, ale na razie mnie tam nie ciągnie. Cieszę się z tego, co jest. Jest rower, jest dobrze.
To jak wyglądał ten pierwszy, na który Pani wsiadła?
Mieszkaliśmy w Warszawie. Rowerek był niebieski i miał doczepiane boczne kółka. A pierwszy górski dostałam po swoim bracie. Wtedy w Polsce nie było jeszcze zbyt wielu "górali". Ten został sprowadzony z Niemiec, był biały w kolorowe plamy i kosztował 200 marek.
Dziś pewnie ma Pani ma kilka rowerów?
Mam cztery własne, ale oprócz nich jest też ten, którym się ścigam, i na którym trenuję - należy do klubu. Moje własne rowery to ten z igrzysk w Atenach, ten, na którym jeździła moja mama, szosowy z pierwszym elektronicznym zestawem przerzutek oraz rower ze specjalną dedykacją. Ten ostatni jest zrobiony specjalnie dla mnie i tak ładny, że wisi na ścianie. Byłoby mi strasznie szkoda gdyby taki skarb się zniszczył.
A gdzie miejsce na miejski? Zdarza się Pani jeździć na takim?
Tak. Kiedyś miałam przyjemność pokazać kawałek Wrocławia koleżance z drużyny i poruszałyśmy się właśnie miejskimi rowerami z wypożyczalni. Kiedy bywam w większym mieście, to korzystam z tej formy transportu. Jeżdżę wtedy powoli, nie pędzę, bo nie byłoby przyjemności zwiedzania. Przyspieszenie wolę mieć w rowerze do ścigania się.
Ten najtrudniejszy moment w Pani karierze to…?
Jednym zdarzeniem, które odebrało mi motywację na jakiś czas, była śmierć mojego trenera Marka Galińskiego. Dotyczyło to zresztą nie tylko mnie, ale i wielu innych zawodników. Zaczęliśmy ze sobą wtedy szczerze rozmawiać i doszliśmy do wniosku, że Marek chciałby abyśmy kontynuowali jego pracę. Druga sprawa to kontuzja przed igrzyskami w Londynie. Usłyszałam, iż powinnam się pogodzić z faktem, że nie wrócę już do startów. Ja jednak byłam przekonana, że to tylko kwestia czasu.
Trzeba było zagryźć zęby i poddać się żmudnej rehabilitacji?
Najpierw musiałam otrząsnąć się z tego dramatu, który wydawał mi się złym snem. Tuż przed startem felerny upadek i roztrzaskana stopa. Czułam się jakbym zawiodła drużynę, która mnie wspierała. Póki byłam sama, jakoś sobie z tym wszystkim radziłam, ale kiedy obok pojawiali się ludzie, którzy mi pomogli, poświęcili swoje pieniądze czy czas, to było mi ciężko. Pojechałam na ten wyścig w Londynie, aby go oglądać i kibicować. To był chyba najtrudniejszy dzień w mojej karierze, bo byłam przekonana, że mogłabym wygrać. Rehabilitacja to był kubeł zimnej wody na głowę. Robiłam postępy, a potem nagle przychodził moment, gdy stan stopy się pogarszał. Więc kiedy wreszcie mogłam wsiąść na rower, cieszyłam się jak dziecko. Moja radość skończyła się po 10 minutach. Nie miałam siły jechać. Musiałam krok po kroku odbudowywać swoją formę. Udało mi się to zrobić wbrew pozorom niesamowicie szybko.
Czesław Lang to wicemistrz olimpijski oraz dwukrotny medalista szosowych mistrzostw świata.
zobacz więcej
Co mówiła Pani sobie w trudnych chwilach? Jaki miała Pani sposób na pokonywanie słabości?
Pomyślałam, że nie mam wyjścia. Gdybym usiadła, poddała się i ogłosiła, że kończę karierę, mogłabym się doprowadzić do jeszcze gorszej depresji. Stwierdziłam, że mam tylko jedno wyjście, czyli podjęcie walki oraz uzbrojenie się w cierpliwość. Gdy zauważyła, że rehabilitacja nie idzie do przodu, zaczęłam szukać inny metod. Jeździłam do lekarzy w całej Europie.
Zgadza się Pani ze stwierdzeniem, że jeśli mózg mówi „stop”, to nie można go słuchać, bo ciało może więcej?
Mam tak za każdym razem na zawodach. Już po pierwszym okrążeniu mam ochotę skończyć, ale wiem, że mam przed sobą jeszcze kolejne. Mam tak wszystko zaplanowane, aby odpuścić dopiero po przekroczeniu linii mety.
A jak pokonuje Pani stres?
Próbuję sobie przetłumaczyć, że nie ma się, czym stresować. Powtarzam sobie, że zrobiłam wszystko, co mogłam. Niezależnie od wyniku nie będę miała do siebie pretensji. Dopóki staram się robić wszystko jak najlepiej potrafię, to jestem w porządku ze sobą, a jak nie wyszło to nie wyszło. Pomaga mi też rutyna. Dzień wyścigu mam już dużo wcześniej dokładnie zaplanowany. Im lepszy schemat, im więcej zajęć, tym mniej czasu zostaje na myślenie.
A czego Pani potrzebuje przed samym startem?
Nie mam jakichś specjalnych rytuałów. Potrzebuję się skupić na rozgrzewce, słucham motywującej mnie muzyki. Unikam kontaktów z ludźmi, z kibicami, ze znajomymi.
Ta muzyka to, jakie piosenki?
Różne. Michael Jackson, Eminem, AC/DC, Limp Bizkit.
Nie ma nic za darmo – mówi tenisistka, która na początku listopada wygrała WTA Finals w Singapurze.
zobacz więcej
A co robi Pani po wyścigach, po startach? Jaki jest sposób na relaks Mai Włoszczowskiej?
Tego czasu niestety nie ma zbyt wiele, ale jak już jest, to spędzam go na telefonicznych rozmowach z rodziną, zwłaszcza, gdy jestem na zgrupowaniu. Udaje mi się przeczytać kilka stron książki albo obejrzeć serial lub film. Nie będę zbytnio oryginalna, jeśli powiem, że moje ulubione to „Gra o Tron” i „House of Cards”.
Makijaż musi być, zwłaszcza, gdy wchodzi na podium?
(śmiech) Zdecydowanie tak, choć, na co dzień się nie maluję. Nie mam takiej potrzeby. Poza tym wychodzę z założenia, że nasza skóra, organizm czuje się lepiej, jeśli jej nie dusimy pod toną fluidu, czy pudru. Ale gdy staję na podium, te chwile zawsze uwieczniane są na zdjęciach. Fajnie jest wyglądać na nich dobrze, bo przecież będą mi towarzyszyć do końca życia.
A plany poza rowerowe ma Pani już w głowie? Mama nie przebąkuje, że chciałaby zostać babcią?
Pomysłów mam milion i wiem, że jak skończę karierę, to sobie poradzę. Niektóre pomysły już realizuję. Wiem, że zostanę przy sporcie. A macierzyństwo oczywiście mam gdzieś z tyłu głowy. Zdaję sobie sprawę jak jest ono dużym wyzwaniem. Dorosłam, mam swoje lata, ale z tą decyzją chcę jeszcze chwilę poczekać aż rzeczywiście na dobre zawodowo zsiądę z roweru.
Liczy Pani kalorie? Uważa na to, co je? W jednym z wywiadów powiedziała pani, że lepiej zjeść jogurt i banana niż odżywki sportowe?
Trzeba przede wszystkim jeść zdrowo i tak żeby zaserwować organizmowi odpowiednią ilość energii. Im więcej trenuję, tym więcej węglowodanów potrzebuję. W mojej diecie dominują takie produkty jak ryż, makaron, ziemniaki, warzywa we wszelakiej formie – gotowane i surowe. Jestem mięsożercą, mimo że panuje moda na wegetarianizm. Im więcej mam treningów, tym więcej mięsa domaga się mój organizm. Jadam ryby, mięso czerwone, czasem pozwalam sobie na tatara. Przed wyścigami głównie biały ryż, to pierwsze, po co sięgam, gdy boli mnie brzuch. Świetnym sposobem na odbudowę węglowodanów jest też dla mnie świeży sok z pomarańczy.
A zdarzają się Pani jakieś jedzeniowe grzeszki?
Nie pamiętam, kiedy ostatnio zjadłam całą pizzę. Jednak kawałek, czy dwa do sałatki, gdy zamawia ją mój chłopak, daję radę. Podobnie mam ze słodyczami, gdy on zamawia tiramisu, ja sobie coś tam od niego skubnę. Czasem zdarza mi się zjeść całą czekoladę. Uważam, że większą szkodę robimy sobie odmawiając wszystkiego i katując się dietami.
Czego mogę Pani życzyć?
Zdrowia przede wszystkim. Kiedy ono jest, cała reszta leży w naszych rękach.
Maja Włoszczowska – karierę rozpoczęła w 1997 roku. Dwa razy zdobyła srebrny medal Igrzysk Olimpijskich - w Pekinie i w Rio de Janeiro. Jest złotą medalistką mistrzostw świata w wyścigu MTB, wielokrotną wicemistrzynią i mistrzynią Europy. Współorganizuje Jelenia Góra Trophy Maja Włoszczowska Race, najwyżej klasyfikowane zawody XCO w Europie Środkowo-Wschodniej. Odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi i Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.