Herszt
Mieczysław F. to właściciel zakładu elektrotechnicznego. Zamożny, jak na te czasy. Kraść nie musi. Złodziejski interes wietrzy jednak najpewniej podczas remontu instalacji na terenie banku. Może podsłuchał, jakie kwoty trafiają do placówki. Sam numeru nie wykona. Potrzebuje wspólników. Jest maj 1962 roku.
Szajka
Idealny kandydat na wspólnika numer jeden to Józef S., kolega F. od kart, właściciel zakładu rymarskiego. Mówi: nie. Ale potem zmienia zdanie. Zwęszył kasę. Potrzebny im transport. Trafia się więc Wiktor K., prywaciarz, właściciel taksówki marki warszawa. To już trzech. Można planować.
Rekonesans
F. i K. regularnie odwiedzają bank, wykonują rozliczenia i obserwują. Ukradkiem obserwują zabezpieczenia, układ pomieszczeń. Dokładnie przyglądają się strażnikom, ich zwyczajom. K. obserwuje zwyczaje rodzin mieszkających w pobliżu banku – czy chodzą po nocach, robią coś niespodziewanego.
Sztama
Wiedza na temat samego banku wciąż jednak kuleje. Do spóły szajka potrzebuje kogoś „ze środka”. Jest kandydat. Kasjer. Rudolf D. Lubi wypić, a w domu mu się nie przelewa. Zgadza się pomóc, ale tylko F. ma znać jego tożsamość. Sztymuje.
D. zbiera informacje o kwotach, które trafiają do banku i wybiera termin. Załatwia odcisk kluczy do sejfu. Proponuje zmianę planu, bo obecny jest zbyt ryzykowny. Zamiast od frontu proponuje wejść od podwórza przez Bank Rolny i dostać się do NBP przez strop. Faktycznie – są do tego powody.