„To tak, jakby wystawił pierś do strzału”. Jak kochał i zginął legendarny „Zośka”
sobota,
4 listopada 2017
Dla wielu z nich wybuch II wojny światowej oznaczał koniec marzeń o szczęśliwym życiu. Mimo grożących niebezpieczeństw łącznie ze śmiercią, nie zastanawiając się podjęli walkę. Wśród tysięcy młodych Polaków, harcerzy byli Tadeusz Zawadzki i Halina Glińska. – Postrzegałam go jako indywidualność i bardzo kochałam – opowiadała po latach. To na podstawie jej wspomnień powstała książka „Zośka. Moja wielka miłość”, z której wyłania się nie tylko łączące ich uczucie, ale i nieznane oblicze legendarnego bohatera „Kamieni na szaniec”.
Przełomowy obóz harcerski
Był rodzonym bratem Hanki Zawadzkiej, jej drużynowej i to właśnie w ten sposób, dzięki harcerstwu się poznali na przełomie 1936 i 1937 roku. Przełomowy okazał się jednak obóz w Janowej Dolinie nad Bugiem, gdzie żeńska drużyna zwana Błękitną Czternastką spotkała się z męską „23” – tzw. „Pomarańczarnią”. – Nawzajem zapraszaliśmy się na wspólne ogniska. Nie wiem, jak Tadeusz, ale ja na pewno nie zwróciłam tak na poważnie na niego uwagi – zastrzega.
Później wielokrotnie się widywali, gdy przychodziła na zebrania drużyny do jego siostry, aż któregoś dnia zaproponował, że odprowadzi ją do domu. – I tak się zaczęło. Zostałam dziewczyną Tadeusza Zawadzkiego – podkreśla. Oboje pochodzili z porządnych domów, mieli za sobą beztroskie dzieciństwo. Ona jako córka właściciela fabryki, on zaś syn inżyniera chemika, profesora i rektora Politechniki Warszawskiej. Nie dziwi więc fakt, że uczęszczali do legendarnych warszawskich szkół. Hala do gimnazjum, a następnie liceum im. Królowej Jadwigi, z kolei Tadeusz do Batorego.
Autor powieści „Ojciec '44” wspomina Jerzego Ciszewskiego ps. Mötz.
zobacz więcej
Nauka wespół z konspiracją
Tadeusz maturę zdał kilka miesięcy przed rozpoczęciem II wojny światowej, w maju 1939 roku. Hala swoją już na tajnych kompletach. – Z nauką nie miałam żadnych kłopotów, ale z chemii byłam kompletną nogą. Za to on miał ją w małym palcu i chętnie mi pomagał. Taki nasz pretekst do częstszego widywania się – zaznacza Glińska. Jemu ojciec wymarzył, że pójdzie za jego przykładem i będzie zajmował się chemią naukowo, ale „Zośka” najpierw wybrał Państwową Szkołę Budowy Maszyn, a następnie Wydział Chemii Państwowej Wyższej Szkoły Technicznej. Niestety musiał przerwać naukę z uwagi na znaczne obciążenie obowiązkami organizacyjnymi.
Trwała wojna, a on od początku okupacji aktywnie działał w konspiracji. Najpierw uczestniczył w akcjach małego sabotażu tajnej organizacji lewicowej – Polskiej Ludowej Akcji Niepodległościowej, a następnie jako łącznik w komórce więziennej ZWZ. W marcu 1941 roku wszedł wraz z kierowaną przez siebie drużyną do Szarych Szeregów i objął komendę nad Hufcem Mokotów Górny. Chwalony, nagradzany i awansowany za sukcesy, m.in. pseudonimem „Kotwicki” za największą liczbę „kotwic” wymalowanych na terenie swojej dzielnicy.
Wspierała, bojąc się o niego
Hala wierzyła, że wojna się kiedyś skończy, dlatego ogromną wagę przywiązywała do zdobywania wiedzy i wykształcenia. Chciała od zawsze zostać lekarzem i robiła wszystko, by ten cel osiągnąć. Po zdaniu egzaminów została studentką pierwszego roku medycyny. Nauka odbywała się oczywiście na tajnych kompletach, co w jej mniemaniu było trudniejsze niż w normalnych warunkach. – Wiedza tam zdobyta była solidna. W małych grupach każdy z uczestników sumiennie przygotowywał się do zajęć, wiedząc, że w czasie jednego wykładu może zostać wywołany nawet kilka razy do odpowiedzi – zauważa.
Niestety, ale okoliczności wojenne sprawiły, że nie udało jej się dokończyć studiów, które przerwała pod koniec drugiego roku. Była jednak silna, mądra i oddana służbie Ojczyźnie, ale i ukochanemu, którego wspierała, jednocześnie żyjąc w ciągłym strachu. – Martwiłam się o niego przed każdą akcją, a potem cieszyłam, że przebiegła zwycięsko – podkreśla Hala Glińska w książce.
Mieli zwyczaj nie mówić sobie o podejmowanych działaniach, to był temat tabu. – Tadeusz nawet po zwycięskiej akcji nie lubił się chwalić, uważał że tak trzeba było załatwić, to był jego obowiązek – przyznaje Dorota Majewska.
W wyniku operacji „Wielki skok” mieli zginąć Roosevelt, Churchill i Stalin.
zobacz więcej
Przykład godny naśladowania
Wyjątek od tej reguły zrobił tylko raz, gdy w trakcie akcji wysadzania mostu pod Czarnocinem 6 czerwca 1943 roku, zginęło pięciu jego kolegów. – Dosyć długo się do tego przygotowywali, a Maciej Bitner musiał się ukrywać, żeby dokonać pomiarów. Niemcy postawili strażnicę i kontrolowali most, którego nie udało się w całości wysadzić, a jedynie uszkodzić – zauważa Aleksandra Prykowska-Malec, druga współautorka książki. Raptem kilka tygodni wcześniej „Zośka” brał udział w słynnej akcji pod Arsenałem, w czasie której z rąk Gestapo uwolniono grupę więźniów, wśród nich Jana Bytnara.
– Tadeusz niezaprzeczalnie miał wyjątkowy talent organizacyjny i był doskonałym strategiem. Całkowicie poświęcił się sprawie – podkreśla Hala Glińska. A mowa przecież o 22-letnim chłopaku, który imponował kolegom, niekiedy starszym od niego. – Wszyscy chcieli mu dorównać. Był dla nas i ojcem, i przyjacielem, trudno do końca określić kim – przyznawał przed laty Stanisław Nowakowski ps. Murarz.
Te niezwykłe umiejętności najwcześniej dostrzegł jego ojciec. – Do wszystkiego się brał, wszystko mu jakoś wychodziło, umiał zawsze był pomocny i przydatny – wyliczał Józef Zawadzki.
„Nie powinien brać udziału w ataku”
Kiedy ginął któryś z jego towarzyszy, opłakiwał go i zwykł mówić: „Dlaczego on? Był taki młody i zdolny. To ja powinienem być na jego miejscu”. – Nie lubiłam, kiedy mówił w ten sposób. Bardzo się bałam, żeby tak się nie stało – wspominała Hala Glińska. – Tadeusz bardzo ciężko znosił śmierć swych przyjaciół i to nie tylko ze względu na ból, jaki sprawiła ich strata. Ciążyło mu, że oni zginęli, a on żyje – dodawał Józef Zawadzki. Niestety przeklęty okazał się rok 1943, który najpierw zabrał Jasia i Alka (Dawidowskiego – przyp. red.), a następnie Tadeusza.
Zginął 20 sierpnia 1943 roku podczas ataku na niemiecką strażnicę graniczną w Sieczychach koło Wyszkowa, uczestnicząc w akcji „Taśma” jako obserwator. – Nie powinien brać udziału w ataku, powinien był stać z boku. Czując jednak impas w walce, „Zośka” poderwał chłopaków do boju. Pocisk trafił właśnie jego. To tak jakby wystawił pierś do strzału – podkreślała z żalem Hala. – Do niej to nie docierało. Początkowo przez telefon zrozumiała, że zaginął, dlatego krzyknęła: „szukajcie go, szukajcie”. Po chwili świat się jej zawalił – zauważa Majewska.
Wciąż śnił się jej Tadeusz
To był dla niej bardzo trudny moment, można sobie tylko wyobrazić, co czuje kobieta, gdy ginie jej ukochany mężczyzna. Hala była wówczas młodą panną, miała 22 lata, a – jak się później okazało – ten związek zaważył na całym jej życiu. Miłości nie znalazła, pomimo że była w innych związkach. Wyszła za Felicjana Sapalskiego, który ją kochał. Stale chodziła na grób „Zośki”, przeważnie sama. – Wspominała, rozmawiała z nim, czuła, że gdzieś tam jest, tę jego obecność – przypomina Dorota Majewska.
Po latach, kiedy minęło jej małżeństwo, urodziły się dzieci, a następnie wnuki, świat się zmienił, a jej wciąż śnił się Tadeusz. Potomnych, nie tylko czytelników książki „Zośka. Moja wielka miłość” zostawiła ze swoją złotą myślą, która towarzyszyła jej przez całe życie. Hala Glińska uważała: „ludzie mówią, że człowiek jest kowalem swojego losu, nic podobnego. Mały kamyczek na drodze życia potrafi zmienić jego bieg”. Tym kamyczkiem, rzuconym na szaniec było dla niej spotkanie Tadeusza Zawadzkiego.