Felietony

Koty pozostały syjamskie. A co z Macedonią?

Czy może się udać zmiana nazwy kraju, dokonana przez własny parlament, ale pod oczywistym naciskiem ościennego państwa?

Ostatnie starcia w Skopje miały miejsce 23 czerwca i policja, zaprawiona w bojach po dwóch niemal dekadach tarć macedońsko-albańskich rozsadzających republikę i ostatnich czterech kryzysowych latach, podczas których dwa wielkie bloki partyjne odmawiały sobie nawzajem prawomocności, skutecznie i bez większej brutalności rozproszyła studentów, emerytów i weteranów.

Ale kolejne manifestacje zapowiedziane są już na początek lipca, a zgromadzeni mogą liczyć na poparcie prezydenta kraju Gjorge Iwanowa, który 25 czerwca zapowiedział stanowczo, że nigdy nie podpisze zbrodniczego, antykonstytucyjnego układu. Aktywiści bliskiej mu partii VMRO-DPMNE lada dzień znów wzniosą okrzyk „Nikad Severna!” (Nigdy Północna!), czy może raczej – w wersji dla korespondentów z Zachodu skanduje się to znacznie lepiej – „Never Northern!”. Nie tylko zresztą w stolicy, ale i na przejściu granicznym Gevgelija, gdzie po drugiej stronie bramy tłum manifestantów greckich, reprezentujących głównie komunistów oraz skrajnie prawicowy „Złoty Świt”, kotłuje się z własną policją.

Nigdy Północna? Czy rzeczywiście kolejny spór na południowym krańcu Bałkanów wybuchł o siłę, która orientuje igłę kompasu? Nie, poszło o coś równie niewidzialnego i zarazem niemal niemożliwego do zmiany: o tożsamość.

Salaterka z narodami

Kto w przeddzień mundialu i w obliczu wszystkich napięć na Bliskim, moskiewskim i Dalekim Wschodzie miał jeszcze siłę śledzić pomniejsze doniesienia serwisów zagranicznych, mógł w połowie czerwca poczuć satysfakcję: 12 czerwca premierzy Macedonii Zoran Zaew i Grecji Alexis Tsipras ogłosili, że udało im się (przy wsparciu emerytowanego amerykańskiego dyplomaty Matthew Nimitza) wypracować kompromis w trwającym od 1993 roku sporze o nazwę państwa nad jeziorem Ochryd. Skopje zgodziło się na zmianę zastrzeżonej w konstytucji nazwy na „Republika Macedonii Północnej”, w zamian za co Ateny zobowiązały się odstąpić od blokowania integracji kraju z Unią Europejską i NATO.
Mapa Macedonii (Północnej?). Fot. Wikimedia
Wydawało się to rozwiązaniem idealnym, podręcznikową „win-win situation”, z której ucieszyć się mogą zarówno fanatyczni euroentuzjaści jak chłodni „realiści” w stylu Kissingera. Jeden z najuboższych krajów Europy, zagrożony albańską eksplozją demograficzną, nie posiadający zbyt wiele dóbr na eksport prócz wina i żwirowych plaż Ochrydu, ma szanse na fundusze, wsparcie i wejście do tuzina organizacji międzynarodowych, gdzie dotąd blokowała go Grecja.

Negocjacje z UE, nawet, jeśli trwać będą dekadami, poprawią wizerunek. Rosja, skutecznie rozdmuchująca kolejne punkty zapalne na Bałkanach, od Kosowa po Bośnię, straci przynajmniej jeden punkt oparcia, a NATO umocni swoją sytuację w pobliżu Morza Czarnego. Grecja straci opinię neurotycznego awanturnika, który od ćwierć wieku uparł się sekować swojego ubogiego, północnego sąsiada w imię urojonych lęków przed „separatyzmem” – i wszyscy żyć będą długo i szczęśliwie.

Niestety, jest jeszcze tożsamość.

O tożsamości macedońskiej nie da się bez uproszczeń. Spory w tej kwestii trwają od co najmniej stu pięćdziesięciu lat, i nie łagodzi ich nawet wspólny deser: salaterka wypełniona drobno pokrojonymi winogronami, brzoskwiniami, mandarynkami i melonem, czasem z garścią ziaren granatu, czasem z łyżką lodów waniliowych, jogurtu greckiego lub miodu, znana w kuchniach Zachodu jako „macédoine de légumes”.

Nazwa miała zrodzić się, jak chce legenda, w czasach Kongresu Berlińskiego, podczas oglądania wielokolorowych map etnograficznych chylącego się ku upadkowi Imperium Ottomańskiego: najwięcej odcieni pojawiało się w dolinie Wardaru, szerzej – między Kosowem, Salonikami a Sofią. Zielony to Albańczycy, oliwkowy to Grecy, różowy to Serbowie, brązowy – Wołosi, a pomarańczowy... No właśnie, kim są ci ludzie?

Przedstawiciele Belgradu twierdzili, że południowymi Serbami. Sofii – że zachodnimi Bułgarami. Aten – że zeslawizowanymi potomkami dawnych Greków i Ilirów. A oni sami? Na salony przy Wilhelmstrasse nie wpuszczano w tym czasie garści ludzi w baranicach, mówiących sami o sobie „hajducy” czy „komitadżi”, którzy wiedzieli o sobie jedno: że chcą zrzucić tureckie jarzmo. Taki był początek.
W centrum Skopje stanął monstrualny pomnik Aleksandra Macedońskiego. Fot. REUTERS/Ognen Teofilovski
W sto z okładem lat później Republika Macedonii wygrała, jak się wydawało, najlepszą możliwą kartę: jako jedyna z sześciu republik wywinęła się bezkrwawo z zapaści w Jugosławii, by z niekwestionowanymi granicami i w miarę ustaloną w podręcznikach tożsamością („południowi Słowianie, przez stulecia podlegający silnym bułgarskim wpływom kulturowym”) podążyć w przyszłość.

Bluzg po macedońsku

Wypadało jednak poszukać czegoś mocniej osadzającego młody kraj w przeszłości niż rozpaczliwe rebelie Goce Delczewa (tuzin hajduków potrząsa triumfalnie dubeltówkami powiązanymi rzemieniem, zanim zginą w wymianie ognia z prowincjonalnym garnizonem tureckim). Zabawne, że narody powtarzają zabiegi średniowiecznych kronikarzy. Tyle było żartów z Wincentego Kadłubka, że księcia Kraka wywodził od Grakchów, a z Wandy czynił westalkę, pragnąc za wszelką cenę wpisać nas w łacińską przeszłość – ale co niby innego robią współcześni?

Każdy Węgier – wnukiem Atylli, Ukraina rodzi się już nie z Kozacczyzny, ale wprost z Rusi Kijowskiej, Białoruś – z Wielkiego Księstwa Litewskiego, a nasi rodzimi entuzjaści Wielkiej Lechii wiedzą, że to dla Piastów wznoszono piramidy.

Macedończycy – a ściślej, ideolodzy rządzącej przez kilkanaście lat z niewielkimi przerwami VMRO – też uznali, że XIX-wieczni powstańcy, a nawet św. Klemens Ochrydzki, apostoł Słowian, to za mało. Skoro Macedonia – to widać jesteśmy potomkami Filipa i Aleksandra!

I nieważne, że w czasach największej świetności władcy wszystkich Hellenów ziemie nad Wardarem były barbarzyńskim królestwem Dardanii, nie wchodzącym w skład antycznej Macedonii. Nieważne, że po tamtych czasach przez kraj przetoczyły się najazdy Rzymian, Daków, Awarów, Hunów, a wreszcie Słowian i, last but not least, stunarodowych armii otomańskich. Skoro każdy absolwent szkoły średniej kojarzy „Macedonię” z antykiem – spróbujmy go nie rozczarować.

Zaczęło się skromnie, od szesnastoramiennej gwiazdy, symbolu obecnego w sztuce antycznej Grecji, którą odkryto w 1977 roku na grobach królów starożytnej Macedonii (w tym najpewniej Filipa II, ojca Aleksandra) podczas wykopalisk w greckim miasteczku Vergina, niedaleko Salonik.
Część Greków nie zgadza się na jakikolwiek kompromis, w ramach którego w nazwie sąsiedniego państwa użyte będzie słowo "Macedonia". Fot. REUTERS/Alexandros Avramidis
Niepodległa Macedonia w listopadzie 1992 uznała tę gwiazdę za symbol państwowy i umieściła ją na oficjalnej fladze kraju – zamiast niedawnej jeszcze, pięcioramiennej. Grecja oprotestowała to czym prędzej – wkrótce potem oprotestowała również samą nazwę kraju, określanego odtąd w większości międzynarodowych dokumentów jako FYROM (Former Yugoslav Republic of Macedonia).

W samym FYROMie trwały jednak gorączkowe prace budowlane: prowadząca do granic Grecji autostrada, część paneuropejskiego Korytarza X – Autostrada Aleksandra Wielkiego. Największy plac Skopje – Pella, od nazwy stolicy Filipa II. Tuż obok – pomnik Aleksandra Wielkiego na Bucefale, tak gigantyczny, jakby poszedł nań roczny budżet państwa.

To nie był tylko pomysł polityków. W bałkańskim Internecie rządzi mem – klatka z głośnego filmu Stone’a, na której przyparty do muru Dariusz rozmawia z jasnowłosym Aleksandrem granym przez Colina Farrella. „Czyż nie wiesz, głupcze, że żaden Grek nie może mnie zabić?” – sapie Dariusz. „Nie jestem Grekiem” – odpowiada memowy Aleksander, dodając nader nieparlamentarny bluzg, zrozumiały dla każdego Słowianina – ale też, dodajmy, tylko dla Słowianina. Bluzg, oczywiście, po macedońsku. Skonstruowana tożsamość? Wygląda na to, że po trosze tak, i znając jej historię, łatwiej zrozumieć obawy Greków o swoje dziedzictwo. Pytanie, czy tożsamość tę, poddaną w ciągu ostatnich lat tylu ciśnieniom i napięciom, da się zmienić w drugą stronę – zmieniając nazwę kraju.

Persjarnie nie będą „iraniarniami”

Rzecz bez precedensu? Niekoniecznie. W ciągu ostatniego stulecia zdarzało się to częściej niż myślimy, a najwięcej świadectw tych zmian zachowało się na znaczkach pocztowych i tabliczkach rejestracyjnych samochodów. Belize ciągle oznaczane jest mianem BH (British Honduras), Benin określany jest mianem DY – bo do 1975 był to Dahomej. Filateliści z lubością patrzą na znaczki z Cejlonu (od 1972 – Sri Lanka), Gujany Holenderskiej (od 1975 – Surinam), ba, Królestwa Syjamu (od 1949 – Tajlandia) i Persji (od 1935 – Iran). Co dopiero wspominać o Boliwii, Vanuatu czy Tuvalu…

Tyle, że wszystkie te zmiany dokonywały się w jednym z dwóch wypadków: albo za sprawą woli autokraty, nie przejmującego się specjalnie opinią doradców i operetkowego senatu, albo – na fali ogólnonarodowej euforii po odzyskaniu niepodległości, najczęściej – zrzuceniu, jak to się wówczas mawiało, kolonialnego jarzma.

W języku potocznym ostały się koty syjamskie zamiast tajskich, staropolskie persjarnie, czyli manufaktury, w których wytwarzano pasy kontuszowe, nie staną się „iraniariami”, ale zadekretowane na fali entuzjazmu czy na mocy ukazu zmiany sprzed lat są zwykle nieodwracalne: ważą się może jeszcze losy Myanmaru, uparcie nazywanego Burmą, ale głównie z przekory wobec panującego tam reżimu.

Trybun ludowy i polityczny wizjoner. Kaznodzieje mogliby się uczyć od niego krasomówstwa

Wysadził w powietrze przygotowywaną wówczas wersję scenariusza transformacji ustrojowej – pisze Grzegorz Górny.

zobacz więcej
Czy jednak może się udać zmiana, a bodaj tylko modyfikacja nazwy kraju, dokonana niejako własnymi siłami, przez własny parlament, a zarazem pod oczywistym naciskiem ościennego państwa? Czy w czasach rozkołysanych emocji politycznych, ludowładztwa, a zarazem – powszechnego narcyzmu, który pozwala każdemu poczuć się ofiarą, walka o „przywrócenie historycznej nazwy państwa” nie stanie się paliwem dla kolejnego dzielącego Macedonię przez dziesięciolecia sporu?

Obrońcy status quo nie mają dobrej prasy: za prezydentem Iwanowem ciągnie się nieżyczliwa pamięć licznych skandali politycznych, korupcyjnych i podsłuchowych, manifestantom na ulicach Skopja argumentów brakuje równie często, jak zębów, wiadomo też powszechnie, jak niezadowolony jest z zawartego porozumienia ekscelencja Oleg Nikołajewicz Szczerbak, wysoki i pełnomocny ambasador FR w Skopje.

A zarazem, patrząc na ekranowy tłum skandujący „Nikad Severna!” można wspomnieć na westchnienie Miłosza: „Gdzie niedawno pod dębami święcono ojczyzny, nic nie zostało prócz państw, a my sam z dniem każdym tracimy po literze z jeszcze różniących nas imion”.

– Wojciech Stanisławski
Zdjęcie główne: Przeciwnicy zmiany nazwy państwa protestują w macedońskiej stolicy Skopje 2 czerwca 2018. Fot. REUTERS/Marko Djurica
Zobacz więcej
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pożegnanie z Tygodnikiem TVP
Władze Telewizji Polskiej zadecydowały o likwidacji naszego portalu.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Sprzeczne z Duchem i prawem
Co oznacza możliwość błogosławienia par osób tej samej płci? Kto się cieszy, a kto nie akceptuje?
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Autoportret
Andrzej Krauze dla Tygodnika TVP.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Totemy Mashy Gessen w wojnie kulturowej
Sama o sobie mówi: „queerowa, transpłciowa, żydowska osoba”.
Felietony wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Książki od Tygodnika TVP! Konkurs świąteczny
Co Was interesuje, o czych chcielibyście się dowiedzieć więcej?