Oczywiście, sama wiązka słów, głównie w postaci przymiotników, pozostaje w historii i językach: przez długie jeszcze lata będziemy mówić o jugosłowiańskich sportowcach, jugosłowiańskiej sztuce ludowej, jugosłowiańskim wyzwaniu, rzuconym w twarz Stalinowi, jugosłowiańskich samorządach i jugosłowiańskich wakacjach.
Na forach społecznościowych czynne są jeszcze, choć coraz słabiej, grupy nostalgików (kilka lat temu organizowali jeszcze zloty w realu, dziś już tylko w wirtualu). Jedyne państwo na „Y” – prócz Jemenu – znikło jednak na dobre z atlasów i abecedariuszy, układając się do snu w wygodnej zakładce Wikipedii („Former Countries in the Balkans”) obok Wschodniej Rumelii i Despotatu Epiru.
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy
Czy rzeczywiście? Co zostaje z wielonarodowych państw, prócz przymiotnika? Związek Sowiecki zakończył swoje istnienie (– Czy rzeczywiście? – zapytaliby w tym momencie jednym głosem sceptyk, ironista, realista i paranoik), ale przymiotnik, nadal używany wymiennie z „radziecki”, trwa w najlepsze, przypominając o ofiarach i zbrodniach.
Po Drugiej i Trzeciej Rzeszy nie zachowało się szczęśliwie, przynajmniej w polszczyźnie, nic; w większości języków świata hitleryzm zgrabnie chowa się za nie posiadającym historii „nazizmem”.
Po Czechosłowacji, zgodnie z jej charakterem, pozostała pamięć jej nie/powagi, heroizmu w dniach inwazji sprzed pół wieku, literatury i szkoły filmowej.
A po Rzeczypospolitej Wielu Narodów? Na Ukrainie funkcjonuje w najlepsze, przynajmniej w naukach humanistycznych, przymiotnik „riczpospolitskij”, oznaczający wspólne dziedzictwo: twory, instytucje i twórców, których nie da się, ahistorycznie, zaklasyfikować jako „ukraińskich”, „ruskich”, „polskich” czy bodaj „koroniarskich”, bo są – no właśnie, „riczpospolitscy”.