„Mein Kampf” jako manifest feministek. Nowe szaty gender
piątek,12 października 2018
Udostępnij:
Troje naukowców postanowiło zabawić się kosztem swych kolegów. Sami nie mogli uwierzyć, że żart się udał i to wielokrotnie. Miało być śmiesznie, a wyszło śmiertelnie poważnie i nie da się tego skwitować: „nic się nie stało”. EKSPERYMENTALNIE zdemaskowali GŁUPOTĘ, PUSTKĘ I NONSENS. Król okazał się nagi, w dodatku nagi w pokrzywach. Sama nie wiem: śmiać się, płakać, czy po prostu dziwić? Mam jednak kolegów po fachu, którzy na te doniesienia zareagowali ostro: „nauka umarła”.
Rzecz rozegrała się w USA i to w obszarach, w których ja, biolog molekularny, nie jestem fachowcem. Tam, gdzie na drzwiach uniwersyteckich sal pojawiają się obco mi brzmiące napisy: „cultural studies” czy „identity studies” i „gender studies”. Spróbuję jednak opisać, o co chodzi.
Helen Pluckrose, James A. Lindsay i Peter Boghosian opuścili brytyjski i amerykańskie uniwersytety lub nigdy nie zagrzali na nich miejsca. Mają wykształcenie wyższe.
Stworzyli zespół badawczy, który postawił sobie za cel… opublikowanie jak najbardziej nonsensownych i z palca wyssanych prac z szerokiego zakresu nauk nazywanych obecnie „studiami tożsamościowymi”. Analiza uzyskanych recenzji naukowych tych publikacji, ich impakt oraz cytowania poddane zostały następnie jak najściślej naukowej obróbce. Choć czasem najpierw trzeba się było wyśmiać do rozpuku.
Celem była odpowiedź na pytanie: czy owe studia są jeszcze naukowe, czy też mają już więcej wspólnego z naukowym oszustwem?
Filip Memches: Maria Nurowska zrobiła laleczkę polityka i wbija w nią szpilki. Agnieszka Holland przyznała, że w ten sposób w młodości „uśmierciła” dwie osoby. Magdalena Środa i Kinga Dunin wspominają, że brały udział w wykładach prowadzonych przez czarownicę... Czyżby oświeceniowy projekt zbankrutował?
Choć bowiem ich obfite finansowanie, uniwersytecka przebojowość (a wręcz niekiedy bojówkarstwo zaangażowanych studentów) i odczucie, że w istocie zajmują się one coraz bardziej zaspokajaniem pretensji kolejnych grup społecznych do bycia „czarnym, prześladowanym ludem” – to wszystko pojawia się w dyskusji na temat „studiów tożsamościowych”, to jednak… W nauce czym innym jest coś „odczuwać”, „mieć wrażenie”, czy nawet „mieć przekonanie”, a czym innym jest coś policzyć, zanalizować, założyć i poddać eksperymentowi, a następnie stwierdzić. Nie to, co nam się wydaje, ale to, co jest. Przynajmniej w dostępnej nam i ADEKWATNEJ metodyce badawczej i wobec przyjętych założeń. Lodowce, czyli astronomia queer
Badacze zabawili się w etnologów eksperymentalnych, ale zamiast badać afrykańskich pigmejów czy polską wieś popegeerowską, postanowili zanalizować szczególne środowisko naukowe zogniskowane wokół tematów „tożsamościowych”. Na drodze zanurzenia się w nim, jego kulturze, jako „outsiderzy wewnątrz”. Wymagało to, jak zwykle w przypadku takich eksperymentów, opanowania języka i obyczajów, którymi wybrana do badań kultura się posługuje.
Sukces w tym zakresie był mierzony poprzez zdolność publikowania dowolnych, nie mających nic wspólnego z rzeczywistością banialuk w periodykach owej kulturze poświęconych i przez nią samą wydawanych, firmowanych i pochłanianych. Celem owych publikacji nie było zatem „produkowanie” jakiejkolwiek wiedzy, a jedynie sofistyki. Okazało się, że jak w powiedzeniu: papier wszystko zniesie. Zwłaszcza czasopisma naukowe (?) gender.
Naukowcy-żartownisie zatem wymyślili, zaproponowali do druku i „wsadzili” w prestiżowe czasopismo publikację dotyczącą „Astronomii feministycznej (i queer)”. W tym celu wystarczyło skopiować i przepisać istniejącą wcześniej (sic!) publikację dotyczącą… feministycznej (i queer) glacjologii. GLACJOLOGIA TO NAUKA O LODOWCACH. Recenzje były entuzjastyczne, zaś astronomii oberwało się, mimo żeńskiej nazwy, za bycie z natury seksistowską.
Udał się i taki „eksperymentalny artykuł”: „Seksuolog udaje się do Hooters, aby dowiedzieć się, dlaczego istnieje”.
Zaś na łamach „Seksualności i kultury” (w tej dziedzinie już bardziej prestiżowo się publikować nie da) trio Helen Pluckrose, James A. Lindsay i Peter Boghosian zamieścili „pracę eksperymentalną” z zakresu korzystania z wibratorów odpowiadającą na pytanie: „Dlaczego heteroseksualiści nie masturbują się przez penetrację analną i co by się stało, gdyby to zrobili?”. Odpowiedź została udzielona: staliby się mniej transfobiczni i bardziej feministyczni.
Przepisali nawet z sukcesem fragment „Mein Kampf” Adolfa Hitlera tak, by brzmiał, jak intersekcjonalny feminizm (prosto rzekłszy: feminizm, który walczy o prawa wszystkich nieuprzywilejowanych – ze względu na rasę, seksualną identyfikację, narodowość, niepełnosprawność – a nie tylko kobiet). I to zostało opublikowane przez czasopismo naukowe z zakresu pomocy społecznej.
Profesor College of Charleston Women and Gender Studies Alison Piepmeir (po prawej) i studentka Bri Sanders podczas zlotu przeciwko cięciom budżetowym, wiosna 2014 r. Tego roku do „letniego programu czytania” wprowadzono powieść graficzną „Fun Home”, będącą autobiograficznym komiksem homoseksualnej autorki Alison Bechdel. Fot. Alice Keeney dla „Washington Post” via Getty Images
„No co się dziwisz?” – mogę tylko spytać, jak mała Gienia z „Jasminum” Jana Jakuba Kolskiego – skoro sami autorzy wyjaśniają: Celem było zawsze wykorzystanie istniejącej już literatury przedmiotu i tylko minimalne pogłębienie obłędu lub deprawacji tam znalezionych, aby nadal uzyskać akceptację najszacowniejszych w tej dziedzinie intelektualnych gremiów.
W świecie, gdzie przywilej jest największym ze wszystkich grzechem, i to grzechem pierworodnym, kanon akademickiej literatury wzbogacił się, a recenzenci bili brawo. Zaś autorzy, po roku ciężkiej pracy, osiągnęli pozycję ekspertów w badanym przez siebie środowisku naukowym. Szaleństwo, które przeraża nawet lewicę
Żył w intymnym związku pod jednym dachem z żoną i z kochanką. Po jego smierci kobiety postanowiły nadal mieszkać razem i wspólnie wychowywać dzieci stanowiące owoc miłosnego trójkąta.
I tu trzeba dopisać ważne didaskalia: otóż autorzy owych tekstów sami się też umieszczają po lewej, a nie po prawej stronie spektrum. Tyle że są przerażeni tym, co odkryli.
Tak przedstawiają cel swoich wysiłków: Ponieważ otwarta rozmowa w dobrej wierze wokół zagadnień tożsamości, takich jak płeć, rasa i seksualność oraz zdobywanie na ich temat realnej wiedzy stają się prawie niemożliwe, naszym celem było ponowne uruchomienie autentycznej dyskusji na te tematy. Mamy nadzieję, że da to ludziom – zwłaszcza tym, którzy wierzą w liberalizm, postęp, nowoczesność, wolność zadawania pytań i sprawiedliwość społeczną – klarowny powód, by spojrzeć na szaleństwo, które wyszło z lewicowych kręgów akademickich wspieranych przez aktywistów, i powiedzieć: „Nie wyrażę na to zgody. Nie mówisz w moim imieniu”.
Pluckrose ukończyła Queen Mary University of London School of English and Drama. Jej pasją były teksty religijne o kobietach lub przez nie tworzone między XIII a XVII wiekiem. Interesuje ją sposób, w jaki kobiety wykorzystywały chrześcijańską narrację do samodzielnego negocjowania dla siebie autorytetu i autonomii. Dzisiejszych feministek niestety św. Hildegarda z Bingen czy św. Katarzyna ze Sjeny albo i św. Maria Magdalena da Pazzi interesują mało lub wcale. Obecnie zatem dr Pluckrose czuje wewnętrzny przymus pisania książki o postmodernizmie i teorii krytycznej oraz ich wpływie na teorię poznania oraz etykę badań naukowych.
Tu na marginesie, teoria krytyczna powstała w Niemczech w latach 30., a potem jej propagacją w Stanach Zjednoczonych zajęli się reprezentanci Szkoły Frankfurckiej i w latach 60. stała się w USA bardzo popularna. A jest opozycyjna tak wobec klasycznego myślenia kartezjańskiego, jak epistemologii realistycznej. Podmiot i przedmiot rozważań nie są już zatem tutaj niezmiennymi, sztywno od siebie oddalonymi danymi. Zbędna jest obserwacja czy kalkulacja. Nie istnieje możliwość obiektywizacji, którą teoria krytyczna uważa za złudzenie. Tu podmiot ma się odnaleźć w przedmiocie. Jest warunkowany przez społeczeństwo i historię (te poddaje się w owej teorii „dogłębnej analizie”) do tego stopnia, że NIE DA SIĘ FAKTOM PRZYZNAWAĆ STATUSU BEZPOŚREDNICH DANYCH. Czyż powszechnie nie jest wiadomym, że im bardziej fakty przeczą teorii, tym gorzej dla faktów? Nie jestem filozofem, nie znam się, więc tylko znów pytam jak Gienia: „I co się dziwisz?”.
Zakończenie roku i absolutorium w Cambridge. Studenci Women and Gender Studies kontestują tradycyjne stroje ubierane na tę uroczystość. Fot. John Tlumacki / The Boston Globe via Getty Images
Lindsay ma doktorat z matematyki poprzedzony studiami z zakresu fizyki. Jest autorem czterech książek oraz artykułów na łamach „Time”, „Scientific American” i „The Philosopher’s Magazine”. Sam siebie przedstawia jako myśliciela, a nie filozofa.
I wreszcie Boghossian – jest profesorem filozofii bez katedry, prowadzącym wykłady od 25 lat w miejscach tak różnych (lub poniekąd dziś podobnych), jak uniwersytety i więzienia. Jego zainteresowania oscylują wokół myślenia krytycznego i etyki rozumowania. Seksistowska teoria względności. I co się dziwisz?
O swej ciężkiej, trwającej rok, przeprowadzonej absolutnie naukowymi metodami i dającej dużo zabawy oraz zapewniającej (poza)akademicki sukces pracy, Pluckrose, Lindsay’a i Boghosiana napisali w artykule „Academic Grievance Studies and the Corruption of Scholarship”, opublikowanym na stronach Areomagazine z 2 października tego roku. Tytuł ich eseju naukowego Google translator nie chce lub nie umie przetłumaczyć automatycznie z angielskiego na polski, choć z francuskim czy indonezyjskim już nie ma problemu. Tak było kilka lat temu ze zdaniem „Abortion is Bad” (ale to na inną opowieść).
Tytuł ten, moim zdaniem, można oddać po polsku jako: „Akademickie badania nad pokrzywdzeniem i (wynikłe stąd) zepsucie naukowości”. Choć ja bym zaproponowała: „O wynikach badań motywowanych ideologiczne – analiza wybranych przypadków”. Tak by było bardziej z suspensem i jaśniej.
Jeśli myślisz, Drogi Czytelniku, że takie COŚ to tylko w USA, wejdź proszę do jakiejkolwiek księgarni internetowej i nabądź książkę „Gender dla średnio zaawansowanych. Wykłady szczecińskie” Ingi Iwanasiów. Jeśli jeszcze zdołasz, bo rzecz ma już kilka lat i jest popularna.
Bezcenna jest jednak możliwość przebywania wśród takich myśli, jak na przykład ta: Kobieta mogłaby być o wiele lepszym znaczącym porządku symbolicznego niż mężczyzna, odczuwający przede wszystkim fallusem, czy raczej tym, co fallus funduje. Wagina, zakamarki macicy, niezmierzone terytorium niemające nawet dobrej nazwy w polszczyźnie, dałoby nam obraz świata, przyznajmy, ciekawszy od tego, który wypełniają fabryczne kominy.
Wendy Chapkis, profesorka socjologii i dyrektorka Women and Gender Studies na University of Southern Maine argumentuje, że uczelnia straci najlepszych i najzdolniejszych profesorów oraz zniszczy swą doskonałą reputację, jeśli nie będzie szukać brakujących w budżecie 14 mln dol. u biznesmenów i we władzach miasta. Fot. Gordon Chibroski/Portland Press Herald via Getty Images
Nie ukrywajmy jednak, że naszym rodzimym autorkom i profesorkom daleko do guru w tej dziedzinie, Luce Irigaray, która postawiła pytanie dotyczące teorii względności Einsteina: czy E=mc2 jest równaniem seksistowskim? Być może. Postawmy hipotezę, że jest takowym, gdyż uprzywilejowuje prędkość światła ponad wszelkie inne prędkości, które są nam życiowo niezbędne. Co dla mnie samej wskazuje, że to równanie może być z natury seksistowskie, to nie fakt, że zostało wykorzystane dla (produkcji) broni jądrowej, ale fakt, że uprzywilejowuje coś, co jest szybsze.
Oraz stwierdziła, że: Jeśli fizycy zajmowali się dotąd mechaniką ciała stałego w większym stopniu niż mechaniką cieczy, to z pobudek seksistowskich. Mechanika cieczy jest bowiem dziedziną kobiecą, podczas gdy mechanika ciała stałego to sprawa typowo męska – jak wiadomo, kobiece narządy płciowe wydzielają czasem płyny, męskie zaś wystają i sztywnieją.
Ośmielam się twierdzić, że owo trio, które właśnie pokazało figę naukowemu „towarzystwu”, gdyby miało tak wsadzać w naukowe żurnale nonsensy z zakresu fizyki ciała stałego, bądź cieczy, a nawet teorii względności, to jednak żarty by się skończyły już przy pierwszej wysłanej do druku publikacji. Ale może ulegam ulepionym z wiary i nadziei złudzeniom biologa molekularnego. Znaczy biolożki.
A mała Gienia z „Jasminum” Kolskiego pyta: „I co się dziwisz?” – Magdalena Kawalec-Segond,biolog molekularny i mikrobiolog, współautorka „Słownika bakterii”
Źródło: „Academic Grievance Studies and the Corruption of Scholarship”, „Gender dla średnio zaawansowanych. Wykłady szczecińskie”
Zdjęcie główne: Madryt, Hiszpania – 7 listopada 2015 r. Demonstracja przeciwko przemocy płciowej. Fot. Marcos del Mazo / Pacific Press / LightRocket via Getty Images