Za nowym kryterium poszły kolejne. Zmieniliśmy studio na restaurację, Warszawę na Kraków, a ja zyskałem nadzieję na gości największego formatu. Wygląda na to, że wyszło, bo w pierwszym odcinku miałem przyjemność porozmawiać z Anną Dymną.
Mój kumpel – nie powiem kto – pracował z panią Anną przy jednym z najgłośniejszych przedstawień teatralnych ostatnich lat. Grali tam razem, że tak się wyrażę. Powiedział, że pani Anna to równa dziewucha. Kopci szlugi i przeklina. Same zalety, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Doszło do nich też poczucie humoru.
Pamiętam, jak czekaliśmy na rozpoczęcie nagrań. Praca na planie głównie na tym polega. Ja znajdowałem się w pomieszczeniu, pani Anna na zewnątrz, z wiadomych powodów. Dzieliła nas szyba. Wcześniej spotkaliśmy się tylko na moment, w korytarzu. Nudziłem się jak mops, gadałem jakieś bzdury, machałem przy tym rękami i generalnie robiłem z siebie widowisko.
Nagle zobaczyłem panią Annę jak rozpłaszcza nos na szybie, tuż koło mnie. Jak widać, nie ma do siebie przesadnie nabożnego stosunku.
No a potem zrobiliśmy tę rozmowę. Pogadaliśmy o dziecku w sobie i o tym, co ono nam daje bądź zabiera. W gruncie rzeczy boję się tego dziecka w sobie. To straszny potwór, rozrabiaka i zdarza mu się bywać okrutnym. Interlokutorka pozwoliła sobie mieć inne zdanie. Było o domu, o kotach, o tajemnicach, a także o papierosach bez filtra. Zapytałem, czy ludzie są dobrzy. Podobno są. Mam inne zdanie, ale cieszę się, że ktoś jeszcze w to wierzy.
Jedliśmy palcami, bo smaczniej. Tak było.
– Łukasz Orbitowski
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy