Okazało się, że Bielska pozostaje wolna od sentymentów, zresztą kto oprócz mnie i garstki wariatów pamięta jakąś „Wilczycę”? Dziś grywa w teatrze i błyszczy w epizodach u Wojtka Smarzowskiego. Pogadaliśmy też i o tym, a konkretnie o zgniłym bigosie, wylanym na nieszczęsnego Mariana Dziędziela podczas zdjęć do „Wesela”. Aktorstwo jest sztuką wymagającą poświęceń. Sama zainteresowana odniosła się do tej sytuacji ze zrozumieniem.
Pogadaliśmy o miłości, o przyjaźni i wartościach, jakie łączą się z posiadaniem wielu przyjaciół, a także o Marlenie Dietrich i Leni Riefensthal. Cóż, te panie raczej by się ze sobą nie zaprzyjaźniły. Potem zeszło na doniosłą funkcję, jaką w życiu pełni radość, i dolę artysty. Właściwie po co ludziom jest artysta? Jaki ślad ma zostawić w odbiorcy? Wyszło, że odciskamy się w sobie nawzajem.
Lubię rozmawiać z ludźmi, a jeszcze bardziej cenię sobie ten wieczór po rozmowie, kiedy kręcę się bez wyraźnego celu, a niedawne spotkanie układa się we mnie. Nie przywołuję pytań i odpowiedzi, ale usiłuję wychwycić nastrój, który we mnie pozostał. Od Bielskiej wziąłem spokój i światło.
Wielkim nieobecnym podczas naszej rozmowy był pies aktorki. Czworonóg został w domu i czekał, podczas gdy jego pani produkowała się w telewizji. Z punktu widzenia zwierzęcia trudno takie wyjście usprawiedliwić. Zresztą, Iwona Bielska bardzo martwiła się o niego, pytała ile jeszcze potrwa nagranie, bo przecież pies czeka a nie powinien.
Zrozumiałem wówczas, że rozmawiam z osobą znającą właściwy porządek rzeczy. Pies niewątpliwie jest ważniejszy od wywiadu telewizyjnego, podobnie jak rodzina, dobry dom, spokojne życie i przyjaciele mają większą wagę od kariery medialnej, tych ścianek i kolorowych gazet. Przypominania tej banalnej prawdy nigdy dosyć.
– Łukasz Orbitowski
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy