Uwiecznia ludzi starych i Bug. Zaczyna na podlaskiej wsi, kończy w wielkomiejskim zgiełku Warszawy
piątek,
5 kwietnia 2019
Patrząc na to ma się niemal poczucie obcowania z żywą przyrodą, której nigdy w życiu nie widzieliśmy. Chciałoby się, żeby profesor miał swoją salę w Muzeum Narodowym – Andrzej Dobosz w 23. odcinku programu „Z pamięci” opowiada o twórczości Stanisława Baja.
Tak, jak o elegancję, dbał o prawdę. O Leopoldzie Tyrmandzie opowiada Andrzej Dobosz – część 3.
zobacz więcej
W młodości interesowałem się przede wszystkim tym, co zrobili ludzie starsi ode mnie. Malarze, których pracownie odwiedzałem często – poczynając od Jana Lebensteina, przez Franciszka Starowieyskiego, potem Rajmunda Ziemskiego, Teresę Pągowską – wszyscy byli starsi ode mnie. I gdy to pokolenie odeszło, zdawało mi się, że jestem starym człowiekiem i że malarstwo w Polsce się skończyło. Wystawy były rzadsze, galerie mniej liczne i jeśli do nich zaglądałem, na ogół stawałem w progu, wycofywałem się. To poczucie, że malarstwa nie ma.
I oto już po dziesięcioleciu, w roku 2011, w niefunkcjonującej już galerii „aTAK” spotkało mnie olśnienie. Wystawa młodszego ode mnie o jakieś ponad 20 lat, niezauważonego wcześniej profesora warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych Stanisława Baja. Wystawa nosiła tytuł „Wszystko płynie” i były tam dwa tematy.
Pierwsze to portrety ludzi starych, mieszkańców wsi. Przede wszystkim matki malarza, ale także starego mężczyzny. Bardzo doskonałe malarstwo, ale mnie wystarczy spojrzeć na swoją twarz w lustrze, żeby motyw starości sprawiał mi przykrość. Natomiast drugie, liczniejsze, to wielkie płótna, na ogół bez tytułu, tylko numerowane, przedstawiające rzekę. I ta płynąca rzeka zupełnie mnie olśniła.
Do tego „aTAKu” przez dwa tygodnie trwania wystawy przychodziłem niemal codziennie i spędzałem tam dwie, trzy godziny. Chodząc, w końcu siadając na ziemi i patrząc na te płótna. Wystawa się skończyła i potem jeszcze były jakieś dwa czy trzy pokazy. Jeden na peryferiach miasta, gdzie trzeba było z przesiadkami jechać półtorej godziny, drugi w jakimś małym mieszkaniu na wysokim piętrze, w Śródmieściu.
Stanisław Baj: – Moje obrazy, które zaczynam malować na wsi, przywożę tutaj do Warszawy. I tu właśnie, w takim wielkomiejskim otoczeniu, właśnie z całym tym zgiełkiem, z tą presją miasta, staram się je dokończyć. One się niejako weryfikują poprzez obecność tutaj właśnie, w tym zgiełku.
Patrząc na to ma się niemal poczucie obcowania z żywą przyrodą, której nigdy w życiu nie widzieliśmy. Chciałoby się, żeby profesor Stanisław Baj miał swoją salę w Muzeum Narodowym, gdzie by można było zachodzić parę razy w tygodniu i spędzać czas przed jego wielkimi, cudownymi płótnami.
Zobacz też pozostałe odcinki „Z pamięci”. Numery 1-20:
Odcinki programu „Z pamięci” od 21. do 40.: